poniedziałek, 4 marca 2013

Tint idealny?

Witajcie!

Czy Was też ogarnęła wszechobecna tintomania? :) Mnie tak, z różnym skutkiem. Jeszcze w zeszłym roku pisałam Wam o kompletnym niewypale od Maybelline. Aktualnie czekam na pojawienie się żelowych tintów, będących jedną z nowości Essence. W między czasie natrafiłam w Hebe na tint Bell w cenie 9,90zł i właśnie o nim Wam dzisiaj opowiem :)


Wielokrotnie wspominałam, że mam hopla na punkcie mazideł do ust i czerwieni ;) Opinie na temat tintu Bell są podzielone, więc nie byłabym sobą nie kupując tego produktu. Lubię testować ksmetyki na własnej skórze (a w tym wypadku - na ustach) ;) Bell opisuje produkt jako Permanent make-up lip tint, czyli trwale barwiący błyszczyk do ust. Czy jest w tym choć trochę prawdy? Jest! Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu nawet sporo, w dodatku więcej w "trwale barwiący" niż w "błyszczyk" :)

Opakowanie:
Klasyczne, błyszczykowe. Zakrętka miała sugerować kolor, jednak jego odwzorowanie średnio się udało. Ogólnie opakowanie jest wygodne i poręczne. Mieści w sobie 5,5g produktu i bez problemu włożymy go nawet do najmniejszej torebki. Minusem jest umieszczenie numeru odcienia na samej górze opakowania, jest on średnio wyraźny i w sztucznym świetle drogerii miałam spore kłopoty z jego znalezieniem.
Wierzcie mi, że na zdjęciu wydaje się o wiele bardziej czytelny, niż w rzeczywistości. Mam również wrażenie, że napisy znikną z opakowania z prędkością światła.


Aplikator jest standardową, lekka zakrzywioną pałeczką. Ma odpowiednią długość i szerokość, dzięki czemu wygodnie nakłada się nim kosmetyk. Należy jednak nieco uważać przy aplikacji, bo każdy nieprecyzyjny ruch dłoni jest widoczny.  Nabiera na siebie ilość produktu wystarczającą do pomalowania połowy ust. Całe szczęście, gdyż nie grozi nam przedawkowanie pigmentu w niektórych miejscach ;)


Zapach:
Prawdopodobnie miał być słodko-owocowy ulepek, jest chemiczny miszmasz. Niezbyt mi się podoba, tint Maybelline pachnie o wiele przyjemniej! Smaku nie czuje na szczęście, ale pewnie jest równie chemiczny jak zapach (nie mam nawyku zlizywania mazideł z ust).

Konsystencja:
Rzadka i lejąca, ale nie wyobrażam sobie tego produktu w innej formie. Szybko zastyga na ustach, więc trzeba się spieszyć z ewentualnymi poprawkami niedociągnięć. Pozwala budować intensywność koloru i stopień krycia.

Kolor:
Gama kolorystyczna nie powala. W Hebe znalazłam 4 odcienie, i na pierwszy rzut oka każdy wyglądał mocno sztucznie. Zdecydowałam się na nr 1 i nawet mi się podoba, ale jestem pewna, że na więcej kolorów się nie skuszę.
Pierwsza warstwa produktu wygląda tak:


 Myślicie, że tint kiepsko kryje? Nic podobnego! Oto dwie warstwy na ustach:


Widzicie tą piękną, intensywną czerwień? Prz okazji chciałam pokazać Wam, jak bardzo widać niedociągnięcia (patrzcie lewa strona dolnej wargi) ;) O ile w przypadku klasycznych pomadek da się to łatwo uratować, o tyle w przypadku tintu po jego zastygnięciu możecie zapomnieć o poprawkach.
Kolor prezentuje się niezwykle naturalnie i elegancko. Posiada jedynie lekki połysk, więc fanki mega błysku powinny trzymać się od niego z daleka.
Podoba mi się, że nie podkreśla suchych skórek. Na ustach widać jednolitą, gładką taflę koloru.

Trwałość:
Fenomenalna! Wszystkie produkty obiecujące kilkugodzinny efekt rozczarowywały pod tym względem. Bell nie obiecuje nic konkretnego, a kolor trzyma się ust przez kilkanaście godzin. Nie straszne mu jedzenie, nie straszne mu picie, nie straszne mu spanie - dzielnie trwa na ustach. Plus, że nie brudzi szklanek, poduszek itp ;) Swoją drogą miałyście widzieć moją minę jak obudziłam się z czerwonymi ustami :P Myślicie, że zapomniałam o poimprezowym demakijazu? Nic tych rzeczy! Zresztą, zobaczcie same:

Jedzenie i picie są wrogami mazideł do ust. Ten tint po mocnym i wielokrotnym potarciu wygląda tak:

 
Myślicie o demakijażu? Oto efekt po dwufazówce Bielendy, która jak kiedyś udowodniłam, zmyje wszystko ;)


Kolor jest o wiele bledszy, ale wciąż bardzo widoczny! Podobnie wygląda po wielu godzinach, zjedzonych posiłkach i wypitych napojach ;) Zdarza się, że minimalnie szybciej znika ze środka górnej wargi, jednak nie jest to zbyt widoczne ;) Kolor blednie równomiernie i, w przeciwieństwie do tintu Maybelline, nie pozostawia paskudnego konturu. Dodatkowo kilka ruchów aplikatorem i znowu mamy perfekcyjny efekt ;)

Podsumowanie:
Cieszę się, że nasza rodzima firma zamiast obiecywać gruszki na wierzbie po prostu wypuściła na rynek naprawdę dobry i trwały produkt. Szkoda, że kolory moim zdaniem są średnio udane (przynajmniej tak sugerowały testy naręczne w Hebe). W każdym razie oby tak dalej Bell, trzymam za Ciebie kciuki :)

+ trwałość
+ opakowanie
+ konsystencja
+ kolor
+ równomierne blaknięcie
+ cena i dostępność
- chemiczny zapach
- wąska gama kolorystyczna
- łatwo o niedociągnięcia 

Na dobry początek daję temu produktowi 4, w końcu używam go dopiero od kilku dni :) Jeśli Was zainteresował biegnijcie do Hebe, ciągle są w promocji :)






PS: Pamiętacie moje marudzenie na obsługę w MACu i Sephorze?
W przypadku Hebe jest zupełnie inaczej. Konsultantki są grzeczne i wiedzą, co sprzedają. Bez problemu odpowiedzą na pytania dotyczące dostępności produktów (już nie ma u mnie Madame L'Ambre, a chciałam dokupić kredki! :( ), ich formuł czy odcieni. Sprawiają wrażenie, że faktycznie mają ochotę komuś pomóc, a nie stać i rozmawiać z koleżankami.
Pozdrawiam miłe Panie z Hebe w Chorzowie, chociaż mi tam niezbyt po drodze to mam ochotę wpadać tam częściej, niż do Natury czy Rossmanna ;) W Waszych Hebe są obydwie szafy Essence?

Przesyłam poniedziałkowe pozdrowienia,

post signature

24 komentarze:

  1. chyba nie jestem przekonana do tintow ;) i nie wiem dlaczego bo wlasciwie zadnego nie testowalam! co nie zmienia faktu ze na Twoich ustach wyglada bosko!

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tam jakoś w bell nie widzę nic szczególnego;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładny kolor, ale mam szminkę o podobnym, więc go nie kupię. :P

    Serdecznie zapraszam do mnie. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo mnie zainteresowałaś tym produktem. może mnie jakiś kolor podpasuje ?:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chodziłam koło nich już kilka razy, ale te kolory są takie "nie moje" że odpuściłam. Mogliby faktycznie poszerzyć gamę, wtedy mieliby na pewno jedną klientkę więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się sobie dziwię, że na widok superróżu i marchewki nie uciekłam od półki Bell ;)

      Usuń
  6. Mam różowy tint i jest boski!:) na razie walczę z uczuleniem na ustach, ale wrócę do niego na pewno;) przydałyby się jednak bardziej naturalne odcienie, bo gama kolorystyczna jest bardzo uboga:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak wygląda na ustach ten różowy? Na mojej dłoni wyglądał bardziej nienaturalnie niż usta lalki Barbie!

      Usuń
  7. Strasznie trwały. Czemu nie pomalowałaś całych ust?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specjalnie zostawiłam margines na pokazanie, jak bardzo widać niedociągnięcia. Większość z nas maluje się w biegu, a w przypadku tego produktu można tylko zrobić sobie krzywdę ;) Dlatego amatorki malowania ust w tempie ekspresowym niech kupią np. nieszkodliwy Apocalips .

      Usuń
  8. Niestety kolor nie dla mnie :/ wolę swoje nudziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym, że niestety dla mało kogo :( Niewiele kobiet lubi takie intensywne czerwienie na ustach, a szkoda :(

      Usuń
  9. Cudowny kolorek ;) Będę musiała koniecznie wypróbować :)


    W wolnej chwili zapraszam do mnie na news ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Efekt jest zdecydowanie piękny, już mam go na wykończeniu. Choć ciężko się zmywa to warto go mieć, bo naprawdę cudnie wygląda na ustach.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam jedną, ale wrócę na pewno po więcej!:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)
Nie musisz umieszczać adresu swojego bloga - znajdę go w Twoim profilu.

Komentarze zawierające spam lub obraźliwe treści będą usuwane.