wtorek, 28 października 2014

Szczoteczka do twarzy z Biedronki - było warto?

Witajcie!

Na pierwszy rzut oka temat może wydawać się niezbyt aktualny - w końcu szczoteczki były w ofercie Biedronki ładnych kilka miesięcy temu, sprzedały się jak ciepłe bułeczki szturmem podbijając blogosferę... która szybko o nich zapomniała. Postanowiłam odkurzyć nieco temat, gdyż Biedronka lubi wprowadzać hity ponownie i nie wykluczone, że jeszcze kiedyś zobaczymy szczoteczki na sklepowych półkach.


Zanim odpowiem na fundamentalne pytanie - czy warto było wstać wcześnie rano i biec na otwarcie Biedronki celem zakupu tej oto szczoteczki powinnam powiedzieć po co właściwie ją kupiłam. Pewnie wszystkie słyszałyście o szczoteczkach Clarisonic Mia czy też Foreo Luna (i innych im podobnych). Niestety ich ceny są mniej bądź bardziej wysokie. Tym samym jeżeli sama formuła mycia twarzy szczoteczką nie sprawdziłaby się u mnie z jakiegokolwiek powodu (z akcentem na "nie chce mi się" ) zdecydowanie wolałabym, aby urządzenia kosztowało niecałe 20zł jak bohaterka tego postu, a nie kwotę trzycyfrową. Moim głównym celem było więc przekonanie się, czy ten sposób oczyszczania twarzy mi odpowiada zanim zainwestuję sporą kwotę w jedną z topowych szczoteczek dostępnych na rynku.


Zacznę może od cech samej szczoteczki, które w gruncie rzeczy miały najmniejszy wpływ na końcową ocenę (trudno porównywać drogi sprzęt do groszowego odpowiednika).
Otrzymujemy różowe plastikowe pudełko zawierające mechanizm szczoteczki i 4 końcówki - szczoteczkę, masującą z wypustkami i dwie z różnych rodzajów gąbki. Moim zdaniem tylko dwie pierwsze nadają się do czegokolwiek i zamiast gąbeczek producent mógł dołączyć dodatkowe szczoteczki na wymianę,w  końcu ta jedna prędzej czy później ulegnie zużyciu.



Szczoteczka ma dwie prędkości. Niestety głowica jest dla mnie trochę za ostra, więc korzystam głównie z wolniejszych obrotów. Oznacza to, że przy wrażliwej lub bardzo problematycznej skórze prawdopodobnie się nie sprawdzi.

Po użyciu szczoteczki skóra jest faktycznie lepiej oczyszczona niż po zwykłym myciu za pomocą dłoni, a sam proces nie trwa długo, gdyż szczoteczka jest bardzo łatwa do umycia.

Urządzenie służy mi od kilku miesięcy, ku mojemu zaskoczeniu szczoteczka jeszcze nadaje się do użycia, musiałam jedynie wymienić baterie.

Czy było warto? Moim zdaniem tak. Jakość nie zła, prawdę mówiąc spodziewałam się mniej za tą cenę. Dzięki Biedrasonic, jak mam w zwyczaju ją nazywać, przekonałam się, że spokojnie mogę zainwestować w coś droższego i najprawdopodobniej będzie to Foreo Luna (głównie z przyczyn ekonomicznych i higienicznych).

Jaki jest Wasz stosunek do wszystkich pulsująco-wibrujących szczoteczek do twarzy? Hot or not?

PODPIS

sobota, 25 października 2014

Gdzie byłam jak mnie nie było? Isle of Wight

Witajcie!

W wakacje wyraziłyście chęć bliższego poznania mojego letniego miejsca zamieszkania - brytyjskiej Isle of Wight. Miejsce mało znane wśród Polaków (nie licząc tych mieszkających na Wyspie ;) ) i rzadko przez nich odwiedzane. Może akurat którąś z Was zainteresuje?


Wyspa ma kształt diamentu i jest takim właśnie diamentem dla brytyjskich emerytów, którzy stanowią znaczną większość turystów ;)

Skoro to wyspa to trzeba się na nią jakoś dostać, czyż nie? Opcje są cztery. Promem Red Funnel z Southampton do Cowes pływa szybki i drogi prom pasażerski, a do East Coves wolniejszy i tańszy prom dla pasażerów i samochodów. Jeżeli planujecie przyjechać samochodem możecie również wybrać prom Wightlink z Portsmouth do Fishbourne. Pasażerów podróżujących pieszo zabiera katamaran Wightlink (Portsmouth - molo w Ryde) oraz poduszkowiec pływający z Southsea do Ryde - opcja zdecydowanie najszybsza. Pływa też prom samochodowo-pasażerski z Lymington do Yarmouth. Można jeszcze wpław - cieśnina Solent ma ok 8km, to opcja oczywiście dla mocnych hobbystów (i żart z mojej strony of course)


Płynąc z Portsmouth mijamy po drodze forty z okresu wojen XX wieku:



Sama mieszkałam w Ryde, które jest jednym z głównych kurortów Wyspy, zresztą moim zdaniem najfajniejszym.  Taki ładny miałam widok z pracy:


Jak widzicie czasem na pierwszy rzut oka sporą część drogi do Portsmouth można pokonać pieszo ;)
Ryde jest idealnym miejscem na spacery, można w nieskończoność spacerować promenadą a w końcu dojść do urokliwego Seaview.


Idąc promenadą mijamy Appley Tower i park pełny entuzjastów grillowania.

Oczywiście Ryde to nie jedyne godne uwagi miejsce. Chcąc się przemieścić mamy właściwie dwie opcje, nie licząc zawsze dostępnego i darmowego piechtobusu. Autobusy są niestety piekielnie drogie, ale taki już urok wyspowego monopolisty - trzeba wsiąść. Plusem jest frajda z jazdy angielskim double-deckerem i ładne widoki :) Tańszą opcją dostępną dla Shanklin i Sandown jest kolejka będąca wagonikami londyńskiego metra z początku XX w. Swoją drogą podczas mojego pobytu obchodzony w Ryde 150lat wspomnianej kolejki i 200lat istnienia molo :)

Sandown moim zdaniem nie jest przesadnie ciekawe, nic poza Bootsem tam nie ma (ha, ale w Ryde, Shankin i Newport również są Boots'y więc też mi atrakcja!). Niedaleko Sandown znajduje się jeden z symboli Wyspy - The White Cliff.


Stamtąd też prowadzi malownicza nadmorska promenada do Shanklin.


Wracając do tematu plaż to oczywiście są piaszczyste i chętnie odwiedzane przez turystów oraz mieszkańców. Tegoroczne lato wyjątkowo nas rozpieściło, więc dosyć często wylegiwałam się na piasku :) O ile w Ryde wybrzeże należy do płaskich, o tyle w Shanklin mamy do czynienia z klifem. Dla leniwych zamiast spaceru zjazd windą za jedynego funta.


Jednym z symboli brytyjskich plaż są małe hatki Beach Huts, często zaopatrzone w śmieszne napisy.


Samo Shanklin słynie z niezwykle pięknej Old Village.


Wszystkie domki mają słomiane dachy. Ten za mną występuje na jakiś 95% pocztówek z Shanklin :D


Podobne domki widziałam też jadąc do kolejnego symbolu IoW - The Needles.



The Needles to nic innego jak wystające z wody iglice skalne. Niestety dotarłam tam na tyle późno, że nie miałam już czasu ani zejść na plaże (tu opcją dla leni jest wyciąg krzesełkowy) ani dojść do fortu. Swoją drogą spędziłam w 30 stopniowym upale jakieś 2h w korku przy okazji otrzymując (jak zresztą każdy inny pasażer) butelkę wody mineralnej od brytyjskiej policji. Dzięki! :) Idąc z przystanku w stronę Needles mijamy mały park rozrywki przeznaczony głównie dla dzieciaków.

Niestety nie wszystkie atrakcje udało mi się zobaczyć, w końcu pojechałam tam pracować, a nie się obijać.
Charakterystycznym miejscem jest Osborne House w East Cowes będący letnią rezydencją Królowej Wiktorii.

źródło: http://www.english-heritage.org.uk
Jest też kolej parowa startująca z Wooton Bridge i dojeżdżająca do Smallbrooke Junction, gdzie można przesiąść się na kolejkę jadącą na trasie Ryde molo - Shanklin.

źródło: http://www.hovertravel.co.uk
Mamy też więzienie króla Karola I - Carisbrooke Castle w Newport.

źródło: http://www.english-heritage.org.uk
Pozostałości rzymskie w Brading (miasteczko też znajduje się na trasie kolejki), farmę uprawiającą dziesiątki rodzajów czosnku w Goodshil czy starą osadę w Arreton. Jak widać na nudę nie można narzekać.

Na Isle of Wight latem odbywają się różne imprezy. Są dwa festiwale muzyczne - Isle of Wight Festiwal i bardziej znany i mega popularny Bestiwal. W sierpniu odbywa się zjazd fanów skuterów Isle of Wight Scooter Rally przyciągających tysiące fanów skuterów z całej Wielkiej Brytanii i nie tylko.


Jest to doskonała okazja do pochwalenia się swoim odpicowanym skuterem. Jeden z moich gości miał model damski - z niezliczoną ilością lusterek :D


Każde miasto ma też swoją paradę (lub nawet dwie/trzy!). Najbardziej widowiskowy jest zawsze Illuminated Carnival odbywający się po zmroku.



Z samej wyspy (lub w drodze na/z) warto odwiedzić Portsmouth szczególnie jeżeli interesujecie się historią, lądowaniem w Normandii, uwielbiacie generała Montgomerego lub też zawsze marzyliście o wstąpieniu do marynarki wojennej.

Pormouth wita symbolem miasta - Spinnaker Tower, na któreą oczywiście można wjechać, Jest ona świetnym punktem orientacyjnym - podpowiada, gdzie wysiąść z autobusu, jak dojść do outletowego centrum handlowego Gunwharf Quays czy też gdzie szukać Wightlinka ;)


Wizytę w mieście polecam zacząć od wizyty w muzeum brytyjskiej Marynarki Wojennej czyli Historick Dockyard. Bilety kosztują ok 20 funtów, ale co ciekawe, są ważne przez rok. Tak, dokładnie przez 365 kolejnych dni mogłabym codziennie odwiedzać statki. W cenie wizyta na HMS Warrior, flagowym HMS Victory...


...genialnym muzeum mary Rose, muzeach Nelsona, samej Royal Navy oraz rejs łódką po porcie.


Od razu widać, że to okręt wojenny ;)

Idąc w drugą stronę, do Southsea mijamy przystań poduszkowca i za kolejne 20min docieramy do D-day Museum opisującego szczegółowo lądowanie w Normandii, które swój początek miało właśnie w Portsmouth.


To już koniec wspólnego zwiedzania. Mam nadzieję, że udało mi się trochę  przybliżyć Wam Wyspę, może zechcecie ją odwiedzić przy okazji wizyty na południu UK?


Pozdrawiam militarnie,

PODPIS

czwartek, 23 października 2014

Skandaliczne kredki

Witajcie!

Wielokrotnie chwaliłam kredki Bourjois Contour Clubbing Waterproof (recenzja). Polubiłam je na tyle, że postanowiłam rozbudować moją kredkową kolekcję. W ofercie marki Rimmel znalazłam kilka ciekawych odcieni kredek Scandaleyes. Czy sprawdziły się równie dobrze jak Bourjois?




Opakowanie:
Klasyczna, niczym niewyróżniająca się kredka do temperowania (paradoksalnie wolę takie od automatycznych, chociaż więcej z nimi zachodu). Opakowanie jest wykonane z tworzywa, które nie utrudnia całego procesu temperowania. Jest ono w kolorze rysika, co w połączeniu z przezroczystą skuwką pozwala bezbłędnie wybrać poszukiwaną kredkę.



Zapach:
Brak.

Konsystencja:
Liczyłam na podobną do Burżujków, lekko maślaną. Rimmelki są równie miękkie jednak konsystencja jest zupełnie inna, bardziej mazista. O ile na ręce nic nie zapowiadało problemów, o tyle na powiekach nie jest już tak różowo. Końcówka szybko się wyrabia, co znacznie zmniejsza precyzję rysowania kresek.

Kolor:
W chwili obecnej posiadam trzy odcienie: 005 Nude, 004 Taupe i 003 Brown. Z tego co wiem dwie pierwsze nie są dostępne w PL ale chyba nie macie czego żałować ;)


Nude i Taupe przyjechały ze mną z Belfastu, Brown kupiłam niedługo później na Rossmanowej promocji. Nude jest matowym beżem, natomiast Taupe i Brown posiadają drobinki - w przypadku Taupe zupełnie niewidoczne na oku (więc po co w ogóle one?). Sam Brown to ciepły, dość ciemny brąz z rudymi drobinkami.


Swatche na dłoni zrobione jednym pociągnięciem kredki. Nie jest źle, prawda? Na oku jednak wygląda to zgoła inaczej. Nude jest całkowicie niewidoczna, ale kupiłam ją z zamiarem stosowania na linii wodnej (no w końcu waterproof, nie?). Z Taupe jest podobnie - na oku znika. Zwaliłam to jednak na mój wybór kolorów (być może mam za ciemne powieki? no trudno) i pomaszerowałam do sklepu po brązową. Niestety i tu nie jest lepiej - kolor na oku jest bardzo wyblakły. Nie wstawiam swatchy na powiekach bo choć bardzo się starałam na zdjęciach nie widać absolutnie nic - co właściwie odpowiada stanowi faktycznemu makijażu tymi kredkami :(

Trwałość:
Long lasting waterproof kajal, jak reklamuje je producent, to na pewno nie jest. Wodoodporne Burżujki są trwałe, te natomiast znikają z oczu (a szczególnie z linii wodnej) dość szybko w porównaniu z nimi. Malując się o 7 i wracając ok 16 mam na oczach jedynie ślad kredki, co jest niedopuszczalne. Nie tego oczekiwałam od trwałych kredek.

Wydajność:
Również średnia. Kredki są miękkie, przez co rysik szybko się wyrabia tracąc ostrość i wymaga ponownego temperowania.

Podsumowanie:
Niestety kredki Rimmel nie podbiły mojego serca z prostej przyczyny - nie dają tego, czego oczekiwałam. Chyba pozostanę przy szminkach tej marki, one wychodzą im nieźle ;)

+ przezroczyste opakowanie
+ łatwość temperowania
+ ładne kolory (w opakowaniu)
 - wyblakłe kolory na oku
- średnia trwałość
- wydajność

Niestety jedynie 2,5 gwiazki.





Nie ma tego złego - przy okazji przypomniałam sobie, żeby pokazać Wam moje nowe Burżujki! :D Swatche wkrótce :)

Pozdrawiam,

PODPIS

wtorek, 21 października 2014

II urodziny nenabeautyblog'a :)

Witajcie!

Dokładnie w piątek minęły 2 lata istnienia mojego małego internetowego poletka :)

źródło: http://yumegari.pl/wp-content/uploads/2013/06/urodziny.png


Z tej okazji przygotowałam dla Was małe rozdanie, w którym do wygrania jest drobiazg z Wysp Brytyjskich - paletka MUA Undress Me Too.


Co musisz zrobić, aby paletka trafiła właśnie do Ciebie?

  • Po pierwsze, obserwować publicznie mojego bloga :) Będzie mi miło, jeśli dołaczysz do grona obserwatorów bloga również na FB lub Instagramie.
  • Po drugie, odpowiedzieć na jedno proste pytanie - ile czerwonych mazideł do ust znajduję się w moich skromnych zbiorach (liczą się wszystkie odcienie czerwieni: szminki, tinty, stainy, błyszczyki).
  • Możesz udostępnić informację o rozdaniu - zwiększa to Twoje szanse w przypadku, gdy poprawną liczbę poda kilka osób (lub też będzie równie blisko dobrej odpowiedzi). Podobnie zadziała obserwacja via FB/Instagram :) Sama nie przepadam za banerkami, więc wystarczy informacja/udostępnienie mojego posta z blogowego FB.

Nic trudnego, prawda?





Regulamin
1. Organizatorem konkursu jest blog www.nenabeautyblog.com
2. Konkurs trwa od 21.10.2014 do 10.11.2014 do północy. Wynik zostanie ogłoszony do tygodnia od zakończenia konkursu.
3. Konkurs jest przeznaczony dla obserwatorów bloga.
Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach 
i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).


Jestem ciekawa kto trafi :)

Powodzenia!


PODPIS

niedziela, 12 października 2014

Haul z UK

Witajcie!

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... tak było na blogu przez ostatnie 3 miesiące. Praca w UK i życie osobiste pochłonęły mnie na tyle, że blog musiał zejść na dalszy (żeby nie powiedzieć dość odległy) plan. Podczytywałam Was w ukryciu. Niedawno wróciłam do domu, najwyższa pora wrócić i do Was :)


Przywiozłam sporo... tym razem zaszalałam ze swetrami, które zajęły mi chyba 3/4 walizki :) Jak dobrze, że Wizz zezwala na 32kg :P Szkoda, że zostałam dość brutalnie ściągnięta do Polski ok 2tyg wcześniej niż planowałam i w związku z tym  musiałam zmienić plany i nie odwiedziłam moich przyjaciół w Manchester :(

Obiecany post na temat Isle of Wight pojawi się niedługo... na razie zapraszam na zakupy :) Wybaczcie beznadziejne tło, ale mój ulubiony kocyk z Ikei musiałam pozostawić w UK u mojego faceta, wróci do mnie w grudniu (pewnie wcześniej kupię nowy :P ) i w roli modelki wystąpiła ładna (a jakże!) kosmetyczka z Primarku, którą kupiłam w Belfaście. 

Twarz:


Jak zawsze skromna. 3 miniaturki Clinique z Glamour, 3 miniaturki Simple (kupione z myślą o wyjazdach... bo mają fajne, zakręcane butelki, kobieca logika :P) i woda różana z ASDY za grosze.

Ciało:


Mamy tu prawie same miniaturki, głównie spod szyldu Soap&Glory. Kosmetyki tej marki kuszą mnie niezmeinnie od 4 lat, ale cena i spore opakowania (czytaj ciężkie --> samolot!) skutecznie zniechęcały mnie do zakupu. Tym razem postanowiłam w końcu się przełamać i zainwestować w mocno nieopłacalne miniaturki. Nie dość, że odpada mi problem kosmetyków na weekendowe wyjazdy to mogę w końcu przekonać się czy faktycznie są warte swojej ceny. Wybrałam dwa peelingi: Flake Away i Scrub'em and Leave'em, dwa masła do ciała: The Righteous Butter i The Daily Smooth. Do tego dobrałam krem Hand Foot i żel pod prysznic Clean, Girls. Wzięłam również krem Nivea oraz samoopalacz Nip+Fab, który był dodatkiem do jednej z gazet. Z pełnowymiarowych produktów wzięłam dwa skompresowane deo Sure (jeden zamiast na zdjęciu wylądował w torbie na siłownię) oraz krem E45 Itch relief, który pomógł na pękające palce.

Włosy:


Tu również mamy sporo miniaturek. Szampon i odżywkę L'Occitane widziałyście już na moim Instagramie (dodatek do InStyle). Nie wracam z UK bez szamponów Batiste (choć do ideału im daleko). Tym razem przywiozłam wersję Oriental i trzy miniaturki: Original, Cherry i Tropical. W miniaturkowej promocji nabyłam też stylizator John Frieda i mgiełkę solną Tony&Guy. Kolejnym angielskim must have są farbujące "odżywki" marki własnej Superdrug, które ratują mnie w sytuacji wielkich odrostów i braku czasu na farbowanie.

Chcecie żarcik?

To nie wszystko :) Do UK zabrałam ponad 30kg majdanu (ciężko wyjechać na 3 miesiące z samymi lekkimi, letnimi ciuchami - ostatnio całe lato padało) i niestety nie wszystko zmieściłam do walizki powrotnej. Kolejne Batiste, szampon i odżywkę Garnier oraz kilka innych produktów do ciała i włosów zobaczycie, gdy wróci mój prywatny "kurier" ;)

Pora na kolorówkę i to, co tygryski lubią najbardziej - usta!


Wybrałam praktycznie same nowości, jeszcze (?) niedostępne w PL (ach ten czar brytyjskich drogerii ;) ).
Na początek hit - lip stainy Revlon Colorstay. Polubiłam je na tyle, że kupiłam aż 4 odcienie! Maybelline wylansowało 2 nowości: błyszczyko balsamy Elixir i satynowe kredki do ust Color Drama, które blogerki porównują do podobnych produktów NARS. Nowości Maybelline również przypadły mi do gustu i przywiozłam po 3 odcienie. Były zakupy poczwórne, potrójne - pora więc na podwójne. Dwa matowe lakiery do ust MUA LUXE, dwie nowe pomadki z limitowanej edycji czerwieni L'Oreal Color Riche, dwie MAC Satin i dwie Maybelline Baby Lips Electro, które podobnie jak wiśniowa poprzedniczka Baby Lips nieElectro, nie skradły mojego serca :( Poza tym kupiłam kredkę Color ID z jakąś gazetą oraz bezbarwną konturówkę MUA.

Oczy:


Na początek cztery cienie L'Oreal Color Infaillible... kupione w Poundlandzie za funta/szt. Dwa nowe Maybelline Color Tattoo Leather Effect (zawsze jakieś nowe przywożę), żelowy liner Rimmel, mascara Natural Collection, osławiony korektor Collection 2000 i kredka do brwi MUA. Miałam kupić pełnowymiarową bazę Urban Decay Primer Potion... ale miniaturki wychodzą taniej, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu. Do tego wazelinka Vazelina z masłem kakaowym z limitowanej serii puszek, którą zapomniałam dołożyć do poprzedniego zdjęcia.

Lakiery:


Tak, cuda się dzieją - Nena kupiła lakiery :D Pierwsze od...yyyyyyyyy.... 5 lat? Uznałam, że ani nie mam miejsca w walizce na lampę ani czasu na zabawy żelowo-akrylowe i zdjęłam masę przed wyjazdem. Swoją drogą żałuję, że nie zrobiłam wtedy zdjęcia. Po kilku latach noszenia żelu i akrylu non stop... dalej miałam paznokcie, bynajmniej nie przypominające grubością kartki papieru. W UK postawiłam na moją niegdyś ulubioną markę - BarryM. Do tego odżywka Sally Hansen służąca jako baza, maleństwo Orly z Cosmopolitan i baza Peel off MUA.

Akcesoria:


Kolejne dwie sztuki Real Techniques - pędzel Expert Face Brush i gąbeczka. Do tego 2 pary sztucznych rzęs Eylure, które może przekonają mnie do pasków zamiast kępek, szczotka do ciała The Body Shop na którą polowałam w PL od dawna i nigdy jej nie było, rękawica do aplikacji samoopalaczy (średnio raz w roku, ale jest :P ) i silikonowe separatorki do stóp, może będą trwalsze od gąbkowych.

Uff dobrnęłam do końca :) Która recenzja czy swatche interesuje Was najbardziej?

PS: Dla Was też coś przywiozłam ;)

Pozdrawiam,

PODPIS