czwartek, 25 kwietnia 2013

Mistrzowska aplikacja podkładu

Witajcie!

Od dawna kusił mnie jakiś zbity flat top do nakładaniu podkładów. Zaopatrzyłam się w taki na stoisku Maestro podczas listopadowych targów. Pozostałe pędzelki pokazałam Wam tutaj, dzisiaj czas na ostatni :)


Pędzel pochodzi ze złotej kolekcji i został oznaczony jako Foundation III.

Włosie:
Jest wykonany z dwukolorowego włosia syntetycznego. Jest ono niezwykle miękkie i przyjemne w dotyku, lubię się nim od czasu do czasu po prostu pomiziać po twarzy;)



Aplikacja podkładu:
Pędzel aplikuje podkład niezwykle szybko, równomiernie i precyzyjnie. Kosmetyk jest rozprowadzony cieniutką warstwą bez smug. Nie straszna mu nawet okolica nosa czy oka (czasem nakładam nim również korektor). Testowałam z podkładamy płynnymi i azjatyckimi BB cremami - wszystkimi współpracował jak należy, włącznie z Colorstayem. Produkt jest oszczędzany, gdyż pędzel prawie w ogóle go nie "pije".

Mycie:
Pędzel myje się szybko i łatwo. Nawet "wypranie" go po użyciu Colorstaya nie stanowi problemu, więc musi pozostawać na nim o wiele mniej podkładu niż na klasycznym pędzlu do podkładu.
Po wysuszeniu włosie nie traci kształtu ani właściwości.

Trwałość:
Mam go od listopada i nie wypadł ani jeden włosek, trzonek i skuwka również mają się dobrze.

Podsumowanie:
Fantastyczny pędzel. Kupiłam go na targach w bardzo okazyjnej cenie. Normalnie kosztuje 43zł, ale wierzcie mi - jest wart każdej wydanej na niego złotówki.

+ miękkie włosie
+ łatwa aplikacja podkładu
+ precyzja i brak smug
+ szybkie i bezproblemowe mycie
+ trwałość

Oto prawdziwy Maestro aplikacji podkładu. Jeśli jeszcze go nie macie, polecam zakupić - na pewno tego nie pożałujecie! :)






Pozdrawiam z Wysp :)


post signature

No to lecę!

Witajcie!

źródło: www.tapetyczne.pl


Jutro o tej porze będę już w UK :) Nie bójcie się jednak, nie zapomnę o Was ;) Tymczasowa zmiana lokalizacji nie zwalnia mnie z pomysłów na posty, więc bądźcie czujne bo mam ich kilka!

Przyda mi się odpoczynek po tym wariackim tygodniu....
Idę dopakować ostatnie rzeczy i spać, a rano jadę na lotnisko :)

Pozdrawiam prawie podniebnie,

post signature

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kwietniowe minidenko

Witajcie!

Wczoraj były nowości, a dzisiaj czas na to, co się skończyło.
W kwietniu zużyłam niewiele, więc dzisiejszy post powinien nawet nosić tytuł deneczko albo denczunio ;) Nie przepadam za przesadnymi zdrobnieniami, więc finalnie zostało minidenko :)


Mini, bo jak widzicie zużyłam "aż" 4 produkty. Oto one:

Micel Delia
Dostałam resztkę od koleżanki (nie umiała go znieść :P ). Mnie nie zachwycił, ale dokończyłam opakowanie.
Recenzowałam go tutaj :)
Ogólna opinia: 3
Czy kupię ponownie: nie
Następca: Micel AA Wrażliwa Natura


Micel AA Wrażliwa Natura:
Bardzo polubiłam ten produkt. Jego recenzję przeczytacie tutaj, a ja już rozpoczęłam nową butelkę.
Ogólna opinia: 4+
Czy kupię ponownie: tak
Następca: ten sam produkt


Żel pod prysznic Balea
Bardzo fajny żel - pięknie pachniał, dobrze mył, nie wysuszał skóry i był wydajny.
Więcej na jego temat w recenzji.
Ogólna opinia: 4
Czy kupię ponownie: tak
Następca: Żel Nivea Happy Time


Płyn do płukania ust Aquafresh
Lubiłam go - był bezalkoholowy, miał przyjemny smak i odświeżał na długo. Do tego chyba jest tańszy niż Plax i Listerine.
Ogólna opinia: 4
Czy kupię ponownie: tak
Następca: Listerine Zero (Aquafresh - tęsknię za Tobą! :( ).


Mam nadzieję, że w maju pójdzie mi lepiej :)
A jak mają się Wasze dna, denka i deneczka?

Buziaki!

post signature

niedziela, 21 kwietnia 2013

Wymiankowe łupy

Witajcie!

W czwartek spotkałam się na kawie z Anne-mademoiselle i Kaprysek :) Poza rozmowami spotkanie obfitowało w wymiankę kosmetyczną. Pokażę Wam moje łupy ;)


Najbardziej interesują mnie cień- kameleon Catrice i maska Pilomax - ciekawe, jak się sprawdzą :)
Kilkadziesiąt cieni w kolekcji to mało, więc przygarnęłam jeszcze jasny cień Catrice i zielony Mariza, który na zdjęciu zmienił odcień.
Zabrałam ze sobą również jeden z ulubionych błyszczyków - Rimmelowy  Stay Glossy, spray termoochronny Marion (Got2Be już dawno spotkało denko) i płyn do demakijażu Avon - jeśli się nie sprawdzi, to na pewno przyda mi się jego butelka.
Dodatkowo wpadły mi w oko dwa lakiery, które spodobały się mamie (Flomar i granatowy) i zielony Mariza, w sam raz na stopy :) Ostatnim nabytkiem jest odżywka do paznokci Venita, z której również korzysta mama :) Mam nadzieję, że produkty będą mi służyć, a dziewczyny są zadowolone ze swoich łupów :)

Po powrocie z UK otworzę tutaj mały kramik wymiankowy, więc bądźcie czujne! :)

Pozdrawiam słonecznie,

post signature

sobota, 20 kwietnia 2013

Jak wprowadzić konsumenta w błąd

Witajcie!

Lubię, gdy bez względu na porę roku moja skóra ma letni koloryt, a jak na złość samoopalacz do twarzy się skończył. Miałam serdecznie dość zimowej bladej twarzy i wizyta w Rossmanie skończyła się zakupem Getönte Tagescreme Pfirsich Alterry, czyli brzoskwiniowego kremu brązującego na dzień.


Krem skusił mnie sympatycznym opisem i mimo, że zdanie o naturalnych pigmentach nieco mnie  zaniepokoiło, postanowiłam przetestować to cudo. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie przeczytałam recenzji w wizażowym KWC i mam za swoje - otóż krem brązujący okazał się zwykłym kremem tonującym, których mi nie brakuje (dziwne, że w nazwie nie ma BB) :( Szkoda, że na dzień dobry producent wprowadza nas swoją nazwą w błąd (w końcu brązujący to nie to samo, co tonujący), dzięki czemu kupujemy inny kosmetyk niż planowałyśmy. Zdecydowanie nie tego oczekiwałam! Skoro już krem wpadł w moje ręce postanowiłam go jednak przetestować.

Opakowanie:
Klasyczna 50ml tubka zamknięta w kartoniku. Na pewno dostajemy produkt świeży i nie testowany przez inne klientki drogerii.

źródło: http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=45041
Zapach:
Koszmarny! Ni to brzoskwinia, ni to alkohol (niestety, krem zawiera go dosyć sporo :( ), ni to chemia - przypomina mi zapachy z laboratorium na studiach ;)

Kolor:
Ciepły beż, dla bladolicych będzie za ciemny. Ma sporą domieszkę żółtych tonów, jednak do kurczaczka mu daleko.


Dla mnie jest troszeczkę za jasny, ale nie kryje nic a nic, więc ładnie się wtapia.

Z lampą
Bez lampy

Nadaje się do cer raczej bezproblemowych, w innym wypadku polecam użyć bardziej kryjącego podkładu.

Konsystencja:
Obiecany efekt matujący u mnie się jest niewidoczny, bez pudru świecę się jak choinka, a przecież jest już dawno po świętach! Podczas aplikacji trzeba zwracać uwagę na ilość - gdy nałoży się go minimalnie za dużo od razu się wałkuje! Jeżeli uda nam się wydobyć z tubki odpowiednią ilość, to łatwo go rozprowadzić bez smug. Kosmetyk sprawia wrażenie wydajnego.

Trwałość:
Nie zostawia śladów na czym popadnie, ale w przeważającej większości znika z twarzy przed demakijażem - magia? ;)

Skład:

Skład: Aqua, Alcohol, Glycerin, Talc, Elaeis Guineensis Oil*, CI 77891, Sesamum Indicum Seed Oil*, Cetearyl Alcohol, Gossypium Herbaceum Seed Oil, Magnesium Aluminium Silicate, Prunus Persica Kernel Oil, Lysolecithin, Olea Europaea Fruit Oil*, Tapioca Starch, Parfum**, CI 77492, Simmondsia Chinensis Seed Oil*, Xanthan Gum, Sodium Citrate, Citric Acid, Limonene**, Cera Alba, CI 77491, CI 77499, Tocopherol, Linalool*, Helianthus Annus Seed Oil, Geraniol**, Citrullus Lanatus Fruit Extract
* z kontrolowanej biologicznie uprawy.
** z naturalnych olejków.


Podsumowanie:
Wielkim plusem tego produktu jest cena- bez promocji niecałe 10zł w Rossmanie. Co ciekawe w Niemczech ten produkt otrzymał ocenę bardzo dobrą w teście kosmetyków (co widać na zdjęciu kartonika).
Zaletą są składniki pochodzące z upraw kontrolowanych biologicznie.

+ wygodna tubka
+ ładnie się wtapia
- mimo wszystko kolor nie jest uniwersalny
- sporo alkoholu w składzie
- aplikacja nie należy do prostych, szybkich i przyjemnych
- myląca nazwa
- paskudny zapach

Niestety, ten krem mnie nie zachwycił, ale też nie zrobił mi krzywdy (mimo sporej zawartości alkoholu). Alterro, dostateczny!






Poszukiwaczki kremu tonującego z cerą raczej bezproblemową (a broń Boże wrażliwą!) mogą wypróbować ten krem jako letnią alternatywę dla podkładu, w innym przypadku nie polecam.

I dalej potrzebuję samoopalacza :( Help, polećcie mi coś!


post signature


piątek, 19 kwietnia 2013

Zakupy w UK

Witajcie!

źródło: http://www.blazesports.org/


Za tydzień o tej porze będę już u mojej koleżanki (Justyna :* ) w Manchester. W związku z tym, szykują się spore zakupy, jak zawsze ;) Obowiązkowym punktem programu jest Primark, Matalan i LUSH, chociaż nie wiem, czy w tym ostatnim coś kupię dla siebie ;) Spore nadzieje wiążę z MAC, gdzie ostatnio jedna z konsultantek znalazła dla mnie najlepszą czerwoną szminkę ever (przy okazji nie-pozdrawiam panów z MAC w Złotych Tarasach ;) ).

Drogie Blogerki, macie swoje hity wśród kosmetyków/akcesoriów/sklepów z ciuchami niedostępnych w PL? Ułatwicie mi wybór i zaoszczędzicie sporo czasu, a może Justynie też coś wpadnie w oko? ;)

Pozdrawiam! :)

post signature

wtorek, 16 kwietnia 2013

Niewypał w czerni

Witajcie!

Kilkukrotnie wspominałam, że nie przepadam za swoimi brwiami, a właściwie - za ich asymetrią. Starając się skorygować ich kształt sięgam po przeróżne produkty przeznaczone do podkreślania brwi. Jedne z nich są udane (cienie Essence, korektory do brwi Celia i Eveline), a inne mniej. Dzisiaj chciałam Wam pokazać produkt, który należy do tej drugiej grupy.


Pisaki do brwi zainteresowały mnie na jakimś blogu, gdzie zobaczyłam efekt po użyciu pisaków firmy Misslyn. Akurat na wyspie Flomaru była wyprzedaż, więc postanowiłam wypróbować. Niestety, zostały już same czarne pisaki. Zapraszam na recenzję :)

Opakowanie:
Produkt wygląda jak typowy pisak. Niestety ma baaaardzo szeroką końcówkę (Misslyn ma cieniutką), co utrudnia precyzyjny rysunek brwi:


Skuwka jest szczelna. Pisak powinno trzymać się końcówką w dół. Faktycznie - mam go chyba od lutego i nie wysechł. Swoją drogą na opakowaniu mam naklejkę: kredka do brwi ze szczoteczką. WTF jaka kredka, jaka szczoteczka? Oj, chyba zaszła pomyłka w naklejaniu etykiet. Szkoda, że i cena nie była kredki (niższa) :P

Zapach:
Typowy markerowy smrodek.

Konsystencja:
Podobna do świeżych markerów ;) Nie jest lejąca i świetnie kryje już po delikatnym pociągnięciu. Brzmi zachęcająco?

Kolor:
Ok - chciałam brązowy, a zostały jedynie czarne. Pisaki Misslyn kosztowały ponad 30zł (Flomar około 10zł), dlatego skusiłam się na tańszą wersję i zrobiłam błąd. Misslyn testowałam na szybko w Hebe, na dłoni i dawały ładny odcień brązu, naturalny. Flomar kryje jak szalony, dzięki czemu uzyskałam brwi a'la drag queen ;) Brązowy ponoć ma podobne krycie, więc efekt musi być równie nienaturalny. Brwi wyglądają jak narysowane (kojarzycie Panie z wygolonymi na zero brwiami i domalowanymi eyelinerem? :D ). Efekt jest baaaaaaardzo sztuczny. Dodatkowo dzięki czarnemu kolorowi wyglądam co najmniej jak wiedźma wystrojona na Halloween. Miałam nadzieję, że czerń będzie równie subtelna jak brązy Misslyn, ale niestety pomyliłam się :(


Patrząc na to zdjęcie mam skojarzenie ze świeżo nałożoną papką henny na brwi - widzicie podobieństwo? Celowo zrobiłam zdjęcie przed regulacją brwi żebyście mogły zobaczyć jak bardzo nienaturalnie prezentuje się ten pisak. O ile cień Essence ukrywa niedoskonałości brwi (w tym potrzebę ich regulacji ;) ) odciągając od nich uwagę, ten pisak wydobywa na światło dzienne nawet to, czego my same w pośpiechu mogłybyśmy nie zauważyć.

Trwałość:
Mam wrażenie, że pisak utrzymuje się na brwiach całe lata świetlne, serio. Po nałożeniu kolor ani śmie drgnąć, a miałam nadzieję na jego lekkie rozjaśnienie i tym samym uratowanie efektu końcowego :( Demakijaż również nie należy do przyjemności, nawet dwufazówka miała kłopot z jego zmyciem.

Podsumowanie:
Wielka szkoda, że pisaki Flomar nie dają efektu podobnego do Misslyn. Nie pozostaje mi nic innego, jak użyć go do opisywania szkła laboratoryjnego (lub puszczenia w świat, jeśli komuś się podoba ;) ).

+ wygodne opakowanie
+ nie wysycha
+ konsystencja
- zbyt szeroka końcówka
- bardzo nienaturalny efekt
- krycie
- trwałość

Szkoda, że produkt u mnie kompletnie się nie sprawdza. Daję mu 1+ i przy najbliższej okazji w Hebe zaopatrzę się w pisak Misslyn.







Całe szczęście, że jest już tak cieplutko! :)

Przesyłam wiosenne pozdrowienia,

post signature

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Małe może wiele

Witajcie!

Dawno, dawno temu (w grudniu) pokazywałam Wam jeden z moich prezentów gwiazdkowych - mały, 7-elementowy komplet pędzli Sunshade Minerals (produkowanych chyba przez Lancrone). Pędzelki miały mi służyć podczas wyjazdów i w różnych sytuacjach, w których musiałam poprawić makijaż poza domem, a nie było sensu taszczyć w tym celu dużego zestawu.
Małych wyjazdów było kilka, czas więc napisać to i owo na temat pędzelków ;)


Opakowanie:
Jak zwykle na dobry początek - opakowanie. Bardzo podoba mi się ta lniana, wiązana sakiewka. Pędzelków jest 7, a etui posiada jeszcze dodatkową kieszonkę. Fantastyczny pomysł! Większość zestawów jest zapakowana tak, że teoretycznie nic więcej do nich nie włożymy. W przypadku Sunshade Minerals bez problemu spakujemy dodatkowy pędzel czy gąbeczkę.


Wszystkie pędzelki posiadają osłonki (dwa największe również osłonki na włosie), na samej górze jest też osłona na wszystkie pędzle (ta przezroczysta "folia", którą widać na zdjęciu), dzięki czemu etui nie pobrudzi się od resztek kosmetyków, jakie pozostają na pędzelkach po wykonaniu makijażu. Brudzenie jest jedyną rzeczą, której się obawiałam. Jak się okazało - niesłusznie. Mimo wielokrotnego noszenia/wożenia kompletu w przeróżnych torbach i torebkach ciągle wygląda jak nowe lub świeżo wyprane, jak kto woli :)
Ogólnie komplet sprawia wrażenia estetycznego i całkiem solidnego. Mam nadzieję, że będzie służył mi ładnych kilka lat.

Pędzle:
Wszystkie pędzelki mają jasne, drewniane, lakierowane rączki z brązowym napisem Sunshade Minerals, srebrną skuwkę oraz bardzo miękkie, syntetyczne, dwukolorowe włosie (jasne na górze, ciemne na dole). Włosie jest rewelacyjnej jakości. Po myciu pędzle nie tracą kształtu, a samo mycie jest łatwe i przyjemne. Pędzle od grudnia nie zgubiły ani jednego włoska! Dodatkowo są bardzo przyjemnie w dotyku i nie drapią skóry.

Pędzel do pudru:


Na co dzień używam sporego pędzla Eco Tools, przy którym ten wydaje się malutki ;)
Mimo tego puder aplikuje się bardzo wygodnie. Pędzel jest miękki, ale też odpowiednio sprężysty. Puder nakłada się szybko, równomierną warstwą. Dobrze współpracuje z każdym rodzajem pudru - sypkim i prasowanym, a także bronzerem i rozświetlaczem (testowałam na potrzeby recenzji :P)

Pędzel do różu:


Chyba lubię go najmniej z całego zestawu. Pewnie jest to spowodowane codziennym nakładaniem różu zbitym pędzlem kabuki do różu ;) W porównaniu z wspomnianym kabuki ten jest bardzo miękki i elastyczny. Mimo wszystko bez problemu aplikuje się nim róż, bronzer i rozświetlacz, a także rozciera te kosmetyki. Żałuję, że nie jest nieco bardziej zbity, ale to już jest wina mojego przyzwyczajenia, a nie wada pędzelka.

Pędzel do cieni:


Wygodnie aplikuje się nim cienie na całą powiekę. Jest "puchaty", więc kompletnie nie nadaje się do modelowania, za to dobrze rozciera cienie. Na wyjazdach nie robię skomplikowanego i ambitnego makijażu (często nakładam tylko Color Tattoo ;) ), więc tego typu pędzelki w zupełności mi wystarczą :)

Ścięty pędzel do cieni:


Mam podobny z Maestro, perfekcyjnie rozświetla łuk brwiowy. Teoretycznie można to zrobić również pędzelkiem z poprzedniego punktu (lub prawie każdym innym, sporym pędzelkiem do cieni), ale wierzcie mi - wystarczy, że raz rozśwtlicie łuk brwiowy skośnym pędzlem i nie wrócicie już do innych ;)

Pędzelek multitool ;)


Teoretycznie jest to pędzelek do ust. Praktycznie świetnie sprawdza się w nakładaniu cieni w wewnętrznym kąciku lub dolnej powiece, załamaniu górnej lub lekkim modelowaniu kształtu oka. Macie ochotę podkreślić usta? Proszę bardzo, pędzel i z tym radzi sobie świetnie. Wielkim plusem jest fakt, że po dokładnym umyciu pędzelka nie pozostaje na nim tłuszcz z pomadki czy błyszczyka i spokojnie można pomalować nim oczy (test koleżanki na jej pędzlu).  Sama używam go tylko w tym drugim celu, gdyż malowanie ust i oczu tym samym narzędziem wydaje mi się średnio higieniczne, mimo dokładnego umycia. Wspominam jednak o podwójnym zastosowaniu, gdyż jednym z Was brakowałoby pędzla do cieni w zestawie, bo pędzelka do ust nie używają, a drugim odwrotnie. Dziewczyny - Sunshade Minerals uszczęśliwi nas wszystkie :) Do pomadki mam stary pędzel Sephory (zaginiony pędzelku Inglota GDZIE JESTEŚ??? :(   ), który wkładam w wolną kieszonkę ;)

Pędzel do brwi:


Jest to kolejny mały multitool ;) Co prawda nie ma aż tak szerokiego spektrum działania jak poprzednik, ale przyznaję, że z kilkoma zadaniami radzi sobie nieźle. Po pierwsze - fantastycznie sprawdza się do makijażu brwi cieniem. Precyzyjnie podkreśla kształt brwi oraz ładnie je wypełnia. Po drugie -  łatwo maluje się nim kreski na górnej powiece. Testowałam tylko z cieniami, ale jestem pewna, że z linerem również by sobie poradził. Jeśli miałabym wybrać ulubieńca zestawu, byłby to właśnie ten pędzelek :)

Szczoteczka do brwi i rzęs:


W 100% klasyczne narzędzie. Standardowy kształt i średnio twarde włosie sprawiają, że dobrze rozczesuje rzęsy (nie drapiąc oka) i ładnie podkreśla kształt brwi. Nie mam się do czego przyczepić.

Podsumowując:
Świetnej jakości zestaw w niskiej cenie. Świetny na wyjazdy oraz dla dziewczyn, które nie malują się za często/zbyt mocno i w związku z tym szukają małego kompletu, który do czegoś by się nadawał. Sunshade Minerals są stworzone do niezbyt skomplikowanego makijażu. Jeśli spodobał Wam się zestaw to mam dla Was dobrą wiadomość! Na Allegro są obecnie do kupienia komplety 8-elementowe, zawierające dodatkowo pędzel - kulkę. To już zestaw prawie idealny! Jedyne, czego trochę mi brakuje to pędzel do pokładu (małą kulkę mam z Essence, zawsze mogę ją dołożyć).

+ ładne etui
+ dodatkowa kieszonka na inne akcesoria
+ wysokiej jakości włosie
+ miękkie
+ funkcjonalne
+ wygodne w użyciu
+ łatwe do umycia
+ nie tracą kształtu
- brak pędzla do podkładu

Pomijam moje czepialstwo w stosunku do pędzelka do różu i oceniam zestaw pędzli Sunshade Minerals na 5!






Jak widzicie jestem tym małym zestawem oczarowana! W domu mam ponad 30 pędzelków i zawsze miałam problem z zabraniem ich na wyjazdy. Cały zestaw jest za duży, a o pojedyncze pędzle walające się w kosmetyczce drżałam podczas każdego ich pakowania. Od grudnia jest inaczej - do dodatkowej kieszonki wkładam temperówkę do kredek, mały pędzelek do linera w żelu i Color Tattoo, do tego ewentualnie coś do nakładania podkładu (małe pędzelek - znacie taki? lub gąbka) i jestem gotowa :)

PS: w czwartek mamy małe spotkanie blogerek w Katowicach :) Będzie jeszcze Anne - mademoiselle, Kamyczek i Kaprysek. Jeśli któraś z Was ma ochotę do nas dołączyć to zapraszamy pod żabę na Stawowej o 13.15 :)

Jest Was już 150! Nawet nie macie pojęcia, jakiego dajecie mi kopa do pisania :D
Pozdrawiam :)

post signature

niedziela, 14 kwietnia 2013

Zielona apteka

Witajcie!

Dzisiaj kolejna recenzja kosmetyku do pielęgnacji. Dalej pozostaję  w temacie oczyszczania przechodząc nieco wyżej od twarzy - do włosów. Szampon Green Pharmacy z łopianem większym kupiłam skuszona pozytywnymi recenzjami na blogach. Czy podzielam zachwyt innych blogerek? Dowiecie się za chwilę :)


Opakowanie:
Standardowo zaczynam od buteleczki, która w przypadku tego szamponu wcale standaowa nie jest. Cała stylistyka opakowań kosmetyków tej marki nawiązuje do starych, ciemnych, aptecznych buteleczek. Nie inaczej jest w przypadku opakowania tego szamponu. Bardzo podoba mi się ta stylistyka. Miałam nadzieję, że zakrętka jest odkręcana, a jest zamykana na klik. Nie jest to jednak problemem, gdyż opakowanie jest bardzo szczelne.


Buteleczka nie jest też zbyt sztywna, dzięki czemu łatwo wydobywa się szampon, nie jest też zbyt miękka. Jedynym minusem jest trudność w postawieniu jej do góry dnem, co może nieco utrudnić wydobycie resztek szamponu. Całe szczęście, że wygląda na łatwą do odkręcenia ;)

Zapach: Ziołowy, apteczny, zdecydowanie nie chemiczny. Podoba mi się :) Mam wrażenie, że delikatnie utrzymuje się na włosach po myciu.

Konsystencja:
Idealna, żelowa. Szampon jest na tyle gęsty, że nie spływa z dłoni zanim zdążę go zaaplikować na włosy, ale też na tyle rzadki, że bez problemu wydobywa się go z opakowania. Pieni się w sam raz i jest dosyć wydajny - mam długie włosy, a na ich umycie zużywam o wiele mniej tego szamponu niż jego poprzednika z Joanny Professional.


Działanie:
Od szamponu oczekuję dwóch rzeczy - ma dobrze oczyszczać włosy i ich nie wysuszać. Green Pharmacy dogaduje się z moimi włosami niczym najlepsi przyjaciele. Są czyste i nie przetłuszczają się zbyt szybko. Po jego użyciu czuję przyjemne odświeżenie skóry głowy. Włosy po myciu nie są przesuszone. Jedynym minusem mógłby być fakt, że trudno je rozczesać bez odżywki - ale zawsze stosuję odżywkę, więc nie odejmuję za to punktów. Dodatkowy plus za bezproblemowe zmywanie olei :) Szampon ma przyjemny skład i zapewnienia producenta o braku parabenów, silikonów i SLS ma potwierdzenie w INCI.

Podsumowanie:
Świetny szampon za kilka zł. Widuję go często w promocji w Naturze za około 5zł. W stosunku do jakości cena wydaje się być śmieszna. Szampon mnie zachwycił i chętnie wypróbuję inne wersje :)

+ miłe dla oka i praktyczne opakowanie
+ ładny zapach
+ przyjazny skład
+ dobrze oczyszcza włosy
+ przyjemne uczucie odświeżenia
+ nie wysusza włosów
+ bez problemu zmywa oleje
+ niska cena

Słyszycie fanfary na cześć tego szamponu? Uroczyście informuję, że dostał ode mnie najwyższą ocenę i trafił na listę moich ulubieńcow :)






Przesyłam (w końcu!) ciepłe, wiosenne pozdrowienia :)

post signature

sobota, 13 kwietnia 2013

Wiosno - witamy!

Witajcie!

Miała być recenzja, ale wiosenna temperatura i odrobina słońca (przeplatana deszczem) sprawiły, że postanowiłam nieco ogarnąć zawartość szafy i zamienić miejscami wiosenno-letnie ubrania z zimowymi swetrami, które schowałam głęboko :)

Nie wspominałam, że niedawno kupiłam w Lidlu buty do biegania Nike. Buty sportowe były dla mnie towarem ostatniej potrzeby, więc poprzednie były tanie (bo przecież i tak nie korzystam, szkoda kasy na droższe!). Ubierałam je może raz na rok, i to o raz za dużo bo były strasznie twarde i nie nadawały się do niczego - bolały mnie od nich kolana, kostki i stopy.

źródło: http://www.lidl.pl/static_content/lidl_pl/images/PL/PL_79534_03_v.jpg

W moje ręce trafiły więc czarno-różowe (sic!) Nike, które dzisiaj przeszły pierwszy test. Stało się niemożliwe - z własnej, nieprzymuszonej woli poszłam pobiegać ;) Dla większości z Was to pewnie nic takiego i być może część uśmiechnęła się nawet pod nosem ale wierzcie mi, że zaskoczyłam nawet samą siebie ;) Niestety brak czasu sprawił, że od dobrych 2 lat ze sportem było mi zupełnie nie po drodze. Biegania nigdy nie lubiłam, zawsze mnie nudziło i nie widziałam, co Ci wszyscy ludzie w tym bieganiu lubią. Po raz kolejny mogę napisać, że tylko krowa nie zmienia zdania, więc przełamałam się i wyszłam po szkole na jogging :) Trzymajcie kciuki, żeby mój zapał nie zgasł równie szybko, jak się pojawił! :)

źródło: http://www.etsy.com/listing/83337093/keep-calm-and-get-fit-8x10-art-print


Miłego wieczoru :)

post signature

piątek, 12 kwietnia 2013

Demakijaż w mgnieniu oka

Witajcie!

Ostatnio pokazałam Wam micel, który świetnie myje, ale z demakijażem w ogóle sobie nie radzi. Dzisiaj przyszedł czas na jego zupełne przeciwieństwo.
Micel AA z serii Wrażliwa natura, bo o nim mowa, bardzo polubiłam. Dlaczego? Zapraszam do dalszej lektury :)


Opakowanie:
Wygodne, zamykane na klik. Mimo tego obawiałabym się zabrania go w podróż w tej buleczce. Bardzo podoba mi się jego szata grafina z zielonymi akcentami. Otwór jest w sam raz, łatwo wylać na wacik odpowiednią ilość płynu. Szkoda jedynie, że butelka jest nieprzezroczysta i nie widać ile kosmetyku zostało. Warto wspomnieć, że buteleczka ma pojemność 250ml, a większość miceli AA jest zapakowanych w 200ml opakowania.

Zapach:
Zgodnie z obietnicą producenta bezzapachowy, jednak parfum w składzie występuje, w dodatku na drugim miejscu. Hmmm dziwne to trochę...

Konsystencja:
Płyn to płyn i nie ma za bardzo nad czym się rozczulać. Jest przezroczysty i całe szczęście twarz nie klei się po jego użyciu.

Działanie:
W tym miejscu zaczynają się zachwyty nad tym micelem. Doskonale zmywa makijaż, nie straszny mu nawet tusz do rzęs czy liner, chociaż ten ostatni wymaga zużycia większej ilości produktu. Osobiście wolę zmywać oczy dwufazówką, ale jeśli jej nie macie to ten produkt również poradzi sobie z makijażem oczu.
W przeciwieństw do micela w żelu BeBeauty dobrze zmywa podkład, róż i pozostałe kosmetyki.
Zobaczcie same efekty testu:
Przed użyciem micela:


Od lewej: pomadka NYX, konturówka Inglot, cień Color Tatto, cień Paese, tusz Max Factor, kredka Maybelline, kredka Essence, róż w kremie Essence, Colorstay, Dermacol, podkład w musie Maybelline 
Po użyciu:


Małe zawahanie ze strony produktu nastąpiło jedynie przy Color Tattoo i pomadce, ale przy drugim przejechaniu wacikiem płyn postanowił jednak je zmyć ;)
Bez problemów poradził sobie z produktami, na których poległ biedronkowy żel - Dermacolu i Colorstayu. Dodatkowo jest o wiele bardziej wydajny np od micela Delia.

Podsumowanie:
To jeden z lepszych płynów micelarnych, jakich używałam. Trafiłam na niego przypadkiem - poszłam do Rossmanna po micel Bourjois, a ten akurat był w promocji. Szybki rzut oka na recenzje w mobilnym KWC i wylądował w moim koszyku, a teraz kupiłam nowe opakowanie. Następnym razem może kupię w końcu Bourjois i pokuszę się o ich porównanie.

+ bezzapachowy (chociaż skład sugeruje co innego)
+ wydajny
+ świetnie zmywa makijaż
+ większa pojemność od pozostałych miceli AA, a na sama
+ dostępność
- nieprzezroczyste opakowanie

Ciągle szukam micela idealnego. Mimo tego Wrażliwa Natura spisuje się u mnie świetnie i dostaje zasłużone 4+ :)






Pozdrawiam prawie weekendowo :)

post signature

środa, 10 kwietnia 2013

Mycie, ale czy zmycie?

Witajcie!

Zgodnie z obietnicą w małej przerwie między jedną książką, a drugą udało mi się dokończyć recenzję żelu micelarnego BeBeauty :)


Kupiłam go oczywiście po przeczytaniu licznych zachwytów na blogach i wizażu. Czy się sprawdził? Dowiecie się na samym końcu recenzji! :)

Opakowanie:
Standardowa tubka o pojemności 150ml.
Otwór jest odpowiedniej wielkości - nie ma problemu z wydobyciem pożądanej porcji kosmetyku.


Zamknięcie chodzi lekko i w formie stacjonarnej, na półce w łazience, sprawdza się świetnie, jednak bałabym się zabrać ten produkt w podróż.

Zapach:
Delikatny i świeży. Pachnie jak typowy produkt myjący, taką przyjemną czystością. Mam wrażenie, że kłóci się to z zapewnieniami o właściwościach hipoalergicznych, gdyż teoretycznie każdy składnik kryjący się w składzie pod nazwą Parfum jest potencjalnym alergenem ;)

Konsystencja:
Perfekcyjna! Nie za gęsta, nie za rzadka. Produkt bardzo łatwo wydobywa się z opakowania i jestem pewna, że nawet przy końcu nie sprawi mi to problemu. Z drugiej strony nie spływa z twarzy, wygodnie się rozprowadza na skórze i bardzo łatwo zmywa. Niektórzy producenci powinni się uczyć od BeBeauty tworzenia produktów, których najzwyczajniej w świecie przyjemnie się używa :)

Właściwości:
W tym miejscu zaczynają się schody. Producent zapewnia na opakowaniu, że żel nadaje się do mycia i demakijażu. Kupiłam go z myślą o codziennym oczyszczaniu twarzy. W tym celu sprawdza się wspaniale! Pozostawia twarz oczyszczoną i odświeżoną, bez uczucia ściągnięcia czy wysuszenia.
Postanowiłam jednak na potrzeby recenzji zmyć nim makijaż. W tym momencie spotkała mnie ogromna niespodzianka, w dodatku z gatunku tych niemiłych. Makijaż jak był na twarzy, tak był. Doceniam powalającą trwałość moich kosmetyków do makijażu, ale bez przesady! Inne produkty zmywają je bez większego problemu. O ile nie radzenie sobie z tuszem do rzęs jestem w stanie w pełni wybaczyć, to pozostawienie na twarzy 90% podkładu i różu już nie.
Zobaczcie same, jak wypadł w teście naręcznym:

Od lewej: róż w kremie Essence, podkład Smooth Effect Max Factor, Dermacol, Colorstay, Dream Matte Mousse od Maybelline.


I po "zmyciu"


Niestety aparat nie dał rady uchwycić rozmazanej warstwy podkładu na całym zmywanym obszarze. Mam nadzieję, że chociaż w zaznaczonym miejscach widzicie pozostałości różu i podkładu Maybelline. Do demakijażu zdecydowanie go nie polecam! Żeby było śmieszniej, resztki makijażu (których nie domył micel) zmywa wzorowo ;)

Podsumowanie:
Byłby ideał... a tu klops! Wystarczyło jedno słowo "demakijaż" na opakowaniu i cały czar prysł.
Produkt oceniam wysoko, z racji świetnych właściwości myjących, ale na wątpliwy demakijaż spuszczam zasłonę milczenia, wszak nie w tym celu go kupiłam.

+ wygodna tubka
+ świetna konsystencja
+ przyjemny zapach
+ nie wysusza
+ dobrze myje
- nie zmywa makijażu

Obietnicę demakijażu pomijam i daję żelowi 4+.





Himalaya Herbals, zrób żel o konsystencji BeBeauty i będę zachwycona! A BeBeauty niech nie wciska kitu o demakijażu tylko sprzedaje świetny żel do mycia twarzy i wszyscy będziemy zadowoleni ;)

Miłego popołudnia :)

post signature