środa, 31 lipca 2013

Ulubieńcy lipca

Witajcie!

Lipiec się kończy, a ja wcale nie poczułam, że mam wakacje!
Ale nie o tym będę mówić :) Dzisiaj pokażę Wam produkty, których najchętniej używałam w ostatnim miesiącu. Wśród nich jest sporo nowości.


Zacznę od kolorówki:


Wśród lipcowych faworytów znalazło się kilka produktów, które już znacie - Benefitowy Dallas, Pryzmy Givenchy i Healthy Mix.
Z racji pogody do łask wrócił "BB" Garniera do skóry tłustej, który bardzo lubię.
Na usta najczęściej nakładałam nowość od Maybelline - pomadki z gamy Color Whisper. Nie wiem którą z nich lubię najbardziej! Podoba mi się zarówno wściekły róż, energetyczny pomarańcz, jak i delikatny nude. Whispery przebiły nawet kredki Astor!
Ostatnim hitem jest turkusowy tusz do rzęs Maybelline Colossal Volume Express Color Shock, który na rzęsach prezentuję się obłędnie! Byłam do niego sceptycznie nastawiona, gdyż na moich naturalnie czarnych rzęsach kolorowych tuszy zazwyczaj nie widać :( W tym przypadku jest zupełnie inaczej, turkus jest intensywny i widoczny. Tusz mnie rozleniwił - robi za cały makijaż oka (ok, czasem dokładam morską kreskę lub Color Tattoo) :)

Czas na pielęgnację:


Na początek hit, który pokochał nawet mój ojciec - żel aloesowy Aloe Fresh od Vaseline, który zawsze kupuję w UK. Na zdjęciu wygląda mętnie, ale to para - został wyjęty z lodówki chwilę przed zrobieniem zdjęcia. Rewelacyjnie koi, chłodzi i nawilża skórę oraz utrzymuje opaleniznę. Czego chcieć więcej latem?
Następnie mamy dwa myjadła do twarzy, które kupiłam w Krakowie. Kremowy olejek myjący Ziaja rewelacyjnie zmywa twarz nawet z azjatyckich BB, a Savon Noir doskonale oczyszcza ją ze wszystkich zanieczyszczeń. Pokochałam je od pierwszego użycia!
Następnym lipcowym odkryciem jest nawilżające serum Balea Aqua. Używam go co rano i nawilża tak dobrze, że czasem nie nakładam na nie kremu.
Ostatnim hitem mijającego miesiąca jest samoopalacz w kropelkach Collistar Magic Drops. Nadaje bardzo naturalny odcień opalenizny, obecnie używam go na szyję, która zawsze jest o wiele bledsza od całej reszty.

Lecę czytać o Waszych ulubieńcach, bo dziś pojawiło się ich sporo!

Pozdrawiam,

post signature

wtorek, 30 lipca 2013

Va va voum, voum

Witajcie!

Pamiętacie mój post o nudziakowej nowości Soft Sensation Lip Color Butter do ust Astor? Recenzowałam ją tutaj :) Dzisiaj kolej na jej czerwoną siostrę, która trochę się od tej pierwszej różni.


Opakowanie:
Identyczne jak w wersji nude (a to niespodzianka!). Jak widać napisy ścierają się z prędkością światła. Podoba mi się sprawnie chodzący system wkręcania i wykręcania kosmetyku oraz kształt szminki, a nie kredki.


Zapach:
Również słodki, waniliowy, jednak o wiele subtelniejszy niż w przypadku Loved Up.

Konsystencja:
Wbrew nazwie i jasnej siostrze - niezbyt maślana. Va va voum przypomina mi raczej klasyczną pomadkę, której daleko do miękkiej i mazistej siostry. Ten odcień jest bardziej zbity, dzięki czemu nie rozpływa się podczas upałów oraz jest bardziej wydajny. Aplikuje się ją łatwo, uzyskując nasycony kolor już po jednej warstwie. Podobnie jak pierwsza kredka i ta doskonale pielęgnuje usta.

Kolor:
016 Va va voum to piękna, zimna i subtelnie błyszcząca czerwień. Podoba mi się baaaaaaardzo!


Jak widać odcień jest o wiele mocniejszy, niż w przypadku Loved up. Wydaje mi się, że to kwestia konsystencji, a nie samej pigmentacji.
Na ustach prezentuje się cudownie!


Trwałość:
Pewnie ze względu na mniej maślaną konsystencję Va va voum jest trwalsza od Loved up. Po posiłku nieco blednie, picie nie robi na niej wrażenia ;)

Podsumowanie:
Kolejny udany egzemplarz z tej serii. Jak nie lubię Astora, tak te kredki przypadły mi do gustu.

+ wygodne opakowanie
+ przemyślany kształt sztyftu
+ łatwa aplikacja
+ świetne kolory
+ przyjemna konsystencja
+ apetyczny zapach
+ ładny efekt na ustach
+ niezła trwałość
+ nie rozpływa się podczas upałów.
- ścierające się napisy na opakowaniu

Ideałem nie jest, ale na 4+ w pełni zasługuje :)





PS: Do ostatniego postu wstawiłam zdjęcie loków po zdjęciu chusty, zapraszam :)

Pozdrawiam,
post signature

poniedziałek, 29 lipca 2013

Kolejne spotkanie blogerek

Witajcie!

Ostatnio jest mnie tu mniej, gdyż słoneczko i upał bardziej zachęcają mnie do wyjścia z domu niż siedzenia przed komputerem. Wystarczy mi kilka godzin dziennie w uczelnianych labach (tak, w wakacje też chodzę na uczelnię :P ).

W sobotę wybrałam się na spotkanie blogerek organizowane przez Paulinę, Kasię, Anię i  Martę  :)


Niestety, w sobotę nie czułam się najlepiej :( Miałam nawet chwilę zawahania, czy na pewno iść, ale... zaraz, zaraz! Przecież zgłosiłam się jako modelka do pokazu kręcenia włosów na chustę! No nic, pomyślałam i poszłam :)

Ceny w Spencer Pub nie zachęcały za bardzo, ale w końcu skusiłam się na bezalkoholowy drink owocowy, który był pyszny!


Teraz proszę o wybaczenie, że wspomniany pokaz zajmie mi 3/4 mojej relacji ale jestem zachwycona do kwadratu! Dominika z bloga 4cholery zrobiła mi absolutnie fantastyczną fryzurę, z której na końcu wyszły piękne loki!

Zawijamy włosy...


Kilka minut i po sprawie!


Chusta pasowała mi kolorystycznie do sukienki ;)

Efekt prezentował się tak z przodu (wersja pin up :) )


I z tyłu:


Fryzura mnie zachwyciła! W ogóle nie czułam, że mam cokolwiek na głowie! Mam niskoporowate i bardzo śliskie, a do tego mocno wycieniowane włosy - nic nie wyszło, nie rozkręciło się, nie zrobiło efektu a'la Król Lew :D
Bardzo dziękuję Dominice, nauczyła mnie rewelacyjnej fryzury na lato i nie tylko + piękne loki w bonusie :P

EDIT: Efekt po zdjęciu chusty (dzięki Kasiu! :* )


Jeśli macie ochotę spróbować, odsyłam do tutorialowego postu:)
PS: wiem, do Tap Madl bym się nie nadawała :P

Było nas ponad 20 i niestety z większością dziewczyn nawet nie udało mi się porozmawiać :(

Angel i Marta przygotowały również krótkie wystąpienia. Angel o składach kosmetyków, a Marta o fotografii. Fajnie było się dowiedzieć nowych rzeczy :)


Dostałyśmy kilka prezentów od sponsorów:


Dziękujemy firmom:



Najbardziej cieszą mnie naturalne produkty od Blisko Natury i Pachnącej Krainy, oraz mydełka od Marsylskie.pl i Barwy :)

Nie obyło się też bez wymianki:


Ola, Kasia, Ania - dzięki! :*

Na koniec - lista uczestniczek (mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam i nie pomyliłam! )

http://45stopni.blogspot.com 
http://4cholery.blogspot.com
http://alleve.blogspot.com 
http://anne-mademoiselle.blogspot.com/ 
http://anuszka13.blogspot.com 
http://anydalla.blogspot.com/
http://basiek86.blogspot.com/ 
http://cosasyminimas.blogspot.com/
http://cosmetics-my-live.blogspot.com/ 
http://easy-life-easy-beauty-easy-fashion.blogspot.com/
http://gosiamysz.blogspot.com/  
http://gosika90.blogspot.com/
http://kasias1980.blogspot.com 
http://kosmetykibeztajemnic.pl 
http://marttujest.blogspot.com/
http://naomi-bloguje.blogspot.com 
http://niceblondgirl.blogspot.com 
http://poradnikbezradnik.blogspot.com/ 
http://pure-morning123.blogspot.com/ 
http://puszyslawa.blogspot.com 
http://standardowa21.blogspot.com/ 
http://twoje-kosmetyki.blogspot.com/ 
http://zmalowanalala.blogspot.com 

Dziękuję za miłe popołudnie Dziewczyny :* Zdjęcia pochodzą głównie od Marty i Dominiki :)

Miała równie miłą niedzielę - leżing, smażing, smażing... smażing w Ustroniu :)

Pozdrawiam!

post signature

piątek, 26 lipca 2013

HexxBOX – Poznaj i testuj z 1001pasji! Jelly Pong Pong, Lo-Lip-Pop, truskawkowy błyszczyk do ust

Witajcie!

Dzięki Hexxanie i organizowanej przez nią akcji HexxBox miałam możliwość przetestować trzy dobrze mi znane cienie Inglota w nieznanych mi wcześniej kolorach oraz błyszczyk Jelly Pong Pong Lo-Lip-Pop. Na dobry początek recenzja tego ostatniego.


Opakowanie:
Nie przepadam za błyszczykami, a na widok tego miałam uśmiech od ucha do ucha :D Wszystko z powodu zabawnego, może nawet trochę dziecięcego, designu opakowania.


Opakowanie jest fajne, ale też wygodne. Dziubek rozprowadza błyszczyk równomiernie, a sama tubka ma odpowiednią twardość - łatwo wydobyć z niej kosmetyk, nie pęka.

Zapach:
Owocowa truskawkowa guma rozpuszczalna :D Mega słodka i przez pewien czas wyczuwalna na ustach. Mi się podoba, ale część z Was może drażnić.

Konsysntecja:
Gęsty błyszczykowy ulepek. Ma lekką tendencję do wytrącania pigmentu, co nie jest związane z zepsuciem się produktu.


Tak wygląda po wymieszaniu vel rozprowadzeniu dziubkiem:


Jednolita tafla, baaaaaaaaaaaardzo błyszcząca.

Niestety, jak większość gęstych błyszczyków klei się, więc nie polegam go fankom rozpuszczonych włosów, szczególnie na wietrze!

Kolor:
Jestem posiadaczką odcienia Strawberry Slush, który jest zgodny i z odcieniem i z zapachem produktu. Błyszczyk delikatnie przyciemnia i podbija naturalny kolor ust. Zawiera w sobie drobinki. Na szczęście nie ma tendencji do wypływania poza kontur ust.
Lo-Lip-Pop w świetle dziennym:


Na ustach prezentuje się bardzo ładnie, nadaje im delikatny, uniwersalny odcień pasujący do każdego typu urody.

Trwałość:
Całkiem niezła, bo kilkugodzinna. Zjada się równomiernie, ale zostawia przeraźliwie tłuste ślady na sztućcach i kubkach, które trudniej domyć, niż te pozostałe po innych mazidłach.

Wydajność:
Do jednorazowego pokrycia ust wystarcza niewielka ilość produktu, więc tubka wystarczy na długo.

W sklepie igruszka.pl Standardowo kosztuje 44,90 zł, co moim zdaniem jest bardzo wysoką ceną za, jakby nie patrzeć, zwykły błyszczyk o ładnym zapachu. Cena promocyjna - 14,90 zł jest adekwatna do jakości produktu :)

+ zabawne opakowanie
+ wygodny dziubek
+ ładny kolor
+ piękny zapach
+ całkiem fajny efekt na ustach
+ trwałość
+ wydajność
- kleistość
- cena standardowa

Bardzo dziękuję Hexx za możliwość przetestowania tego produktu, a Was wszystkie zapraszam na jej bloga.
PS: przepraszam, że tak długo zwlekałam z recenzją, usiłowałam zrobić jak najlepsze zdjęcia :(

Błyszczyk oceniam na 4 i na pewno go zdenkuję tego lata :D





Wkrótce recenzja Inglotowych cudeniek :)

Pozdrawiam,

post signature

środa, 24 lipca 2013

Pianka do mycia.. szkła?

Witajcie!

Tym razem recenzja kosmetyku, wobec którego mam mieszane uczucia. Niby mi się podoba, ale nie do końca.


Piankę do rąk Bath & Body Works dostałam na spotkaniu blogerek, które organizowałam wraz z Anne-Mademoiselle i Kamyczkiem :)

Opakowanie:
Przezroczysta buteleczka w kształcie przypominającym mi romb. Ładne, estetyczne i proste, podoba mi się. Pompka się nie zacina, ale wraz z rosnącym zużyciem pianka coraz mniej przypomina piankę, a coraz bardziej piankowodę :(

Zapach:
Tutaj jestem na nie. Niby w 100% zgadza się z nazwą Kitchen lemon, ale dla mnie jest zbyt intensywny. Dodatkowo pachnie CIFem lub tanim płynem do mycia szkła, jaki jest obecny w labach. Kilka dni po spotkaniu postawiłam piankę w łazience. Nie musiałam długo czekać, aż ojciec (lekko spanikowany) wybiegł z łazienki z pytaniem, czy tym CZYMŚ można umyć ręce, bo on właśnie umył ale pachnie to jak cytryna rodem z pracowni chemicznej i się biedaczek wystraszył, że wlałam tam coś i owszem do czyszczenia, ale nie rąk ;)

Konsystencja:
Im bardziej piankowa, tym fajniejsza. Mam nadzieję, że pod koniec opakowania pompka nie będzie wypluwała niespienionego płynu :(


Działanie:
Ot, zwykłe myjadło do rąk. Nie przesusza skóry dłoni, ale też ich nie pielęgnuje. Niestety chemiczna cytrynka utrzymuje się na nich dosyć długo, co mnie trochę drażni.

Wydajność:
Trochę lepsza niż klasycznych mydeł w płynie.

Podsumowanie:
Całkiem fajne myjadło do rąk. Najmniej podoba mi się zapach, ale to rzecz gustu.
Uważam jednak, że cena jest zdecydowanie za wysoka! Żałuję, że gdy byłam w Warszawie promocja w BBW już się skończyła - 8-10zł mogę zapłacić za tą piankę (w innej wersji zapachowej), ale 29zł na pewno nie!

+ wygodne i ładne opakowanie
+ fajna konsystencja (szczególnie na początku)
+ wydajność
- zapach
- cena

Piankę oceniam na 4, jest całkiem dobra, ale za droga.





Macie swoje ulubione mydła w płynie? :)
Widzę, że propozycja postów o butach na obcasie spotkała się ze sporym zainteresowaniem z Waszej strony - obiecuję, że za niedługo coś na ten temat napiszę :)

Pozdrawiam,

post signature

wtorek, 23 lipca 2013

50 faktów o mnie

Witajcie!

Postanowiłam odpowiedzieć na tag, do którego zaprosiła mnie Alicja. Przedstawiam Wam 50 faktów o mnie, dzięki którym trochę lepiej mnie poznacie ;)

1. Od 10 lat chodzę tylko i wyłącznie na obcasach i koturnach. Posiadanie stopy w rozmiarze 37-38 w I klasie gimnazjum było bolesne, a niestety balerinek wtedy jeszcze w sklepach nie było. Kupując szpile mama kupowała sobie święty spokój, bo w adidasach i trampkach nie chciałam chodzić, mogłam wybierać jedynie z oferty butów damskich ;)
2. W najwyższych szpilkach mam 190cm wzrostu. Do LO uważałam, że to ja jestem za wysoka. Od jakiegoś czasu nie mam z tym problemu i jeśli ktoś uważa, że jest za niski... to jego problem ;)
3. Również od 10 lat mam długie paznokcie. Nie obchodzi mnie, czy się innym podobają, czy nie - przyzwyczaiłam się do nich i w krótkich nie umiem absolutnie nic zrobić.
4. Nigdy nie kupiłam niewygodnych szpilek. Mam swoje sprawdzone sposoby i jeśli chcecie - napiszę posta poradnikowego "Jak kupić wygodne szpilki". "Jak chodzić na szpilkach i się nie zabić" też mogę napisać ;)
5. Mam absolutnego fizia na puncie czerwonych ust - posiadam w swoich zbiorach ponad 20 czerwonych mazideł do ust.
6. Mówiłam już, że uwielbiam kolor czerwony? Poza nim do moich ulubieńców należą fioletowy i morski.
7. Nie znoszę regulować brwi.
8. Od zawsze marzyłam o brązowych oczach, moje szaro-zielono-niebieskie (z akcentem na zielone) nigdy mi się nie podobały.
9. Jestem farbowaną brunetką i obecnie nie wyobrażam sobie siebie w innym kolorze włosów (swoją drogą w krótszych też nie).
10. W dzieciństwie miałam kręcone włosy i nie mogę odżałować, że od wielu lat są jedynie falowane.

11. Naturalnie jestem niezłym urodowym misz-maszem. Mam ciemną karnację ze sporą domieszką żółci i włosy w odcieniu mysi szatyn vel srebrno-brazowe ;) Oczy mam jasne, a brwi i rzęsy prawie czarne. Nawet komputerowy program do analizy kolorystycznej przy mnie nieco zgłupiał ;)
12. Każdą część ciała mam w innym kolorze. Najciemniejsze są nogi i brzuch, a najjaśniejsza twarz, szyja i dekolt.
13. W dzieciństwie nie znosiłam jeansów.
14. Uwielbiam elegancki styl w ubraniach i dodatkach.
15. Odkąd dostałam pierwszą pracę w biurze ubyło mi sporo luzu i spontaniczności.
16. Jestem bardzo zorganizowana i chorobliwie punktualna. Umawiamy się na 20? Ja będę o 19.50 i biada Ci, jeśli pojawisz się po 20.15 ;)
17. Bałagan toleruję jedynie w moim pokoju (paradoksalnie!) i bagażniku.
18. Połowę szaf w moim mieszkaniu zajmują moje buty.
19. Ubrania w szafie układam kolorystycznie.
20. Nienawidzę prasowania!

21. Uwielbiam podróżować, moim największym marzeniem jest podróż dookoła świata.
22. Moją dotychczasową "wyprawą życia" był dwumiesięczny wyjazd do Indii i Nepalu z 30 kg plecakiem na plecach.
23. Miałam zaszczyt spotkać się z Dalajlamą XIV.
24. Od wielu lat planuję wyprawę do Indochin, ale jak wiele moich planów i ten na razie nie wypalił.
25. Moim ukochanym miastem jest Barcelona, byłam tam wiele razy i zawsze chętnie wracam.
26. Bardzo lubię sporty wodne, posiadam nawet licencję nurka do 18m.
27. Jestem bardzo towarzyska i łatwo nawiązuję nowe znajomości.
28. Lubię tańczyć, w dzieciństwie marzyłam o tańczeniu tańca towarzyskiego. Udział w profesjonalnym turnieju pozostaje moim niespełnionym marzeniem.
29. Nie potrafię siedzieć w domu i po prostu poleniuchować, czuję wtedy, że tracę czas.
30. Mam prawie samych kumpli.

31. ...którzy traktują mnie jak swojego dobrego kumpla.
32. Moje najlepsze koleżanki poznałam... w internecie! (Justyś pozdrawiam :*), dzięki blogom i forum wizaż.pl.
33. Nigdy nie byłam na weselu.
34. W wolnych chwilach gotuję, głównie kuchnię meksykańską, azjatycką i włoską.
35. Do własnego talerza sypię "tonę" chilli w płatkach, więc jeśli goście wolą łagodne dania lepiej mnie uprzedzić wcześniej.
36. Gotuję od 13 roku życia i pierwszym daniem, które do dziś wielu gości uwielbia, są naleśniki na milion różnych sposobów, na słodko i na słono.
37. Jeśli coś piekę to na bazie gotowego ciasta francuskiego lub muffinki. I obowiązkowo tort co roku na rocznicę ślubu rodziców.
38. Eksperymenty kuchenne to moje hobby. Nigdy nie korzystam z gotowych przepisów, czasami jedynie się nimi inspiruję i resztę dorzucam od siebie.
39. Marzę o kocie, ze szczególnym akcentem na Brytyjczyka Błękitnego.
40. Moi rodzice nie przepadają za zwierzakami, więc miałam jedynie chomika, rybkę i świnkę morską. O kocie mogę pomarzyć dopóki nie będę miała własnego mieszkania :(

41. Studiowałam finanse i rachunkowość... i chemię, którą darzę wręcz miłością absolutną ;)
42. Żeby było jeszcze śmieszniej, jestem też kosmetyczką, wizażystką i stylistką paznokci.
43. Fascynuje mnie chemia kosmetyczna i sporo czytam z tej dziedziny, a także z kosmetyki na pograniczu dermatologii.
44. Pracowałam kiedyś w hotelu w UK i bardzo miło wspominam tę posadę.
45. Nie jestem gadżeciarą, kupuję tylko to, co jest mi potrzebne. Ma być dobre, a nie markowe.
46. Z natury jestem dosyć oszczędna, czego po częstych haulach może nie widać ;)
47. Ciuchy i buty kupuję w większości na wyprzedażach i w necie.
48. Bardzo lubię prowadzić samochód, sprawia mi to ogromną przyjemność! Większość znajomych czekała na 18 żeby się legalnie napić... a ja, żeby się zapisać na prawko.
49. Moje życie jest jednym wielkim zbiegiem okoliczności i przypadków, tak naprawdę mało co poszło zgodnie z moim planem i marzeniami. Ale momentami nawet lepiej na tym wyszłam.
50. Nie sądziłam, że dzięki blogowaniu poznam tyle fantastycznych dziewczyn (i zbankrutuję ;) )!

Zapraszam do tagu Was wszystkie, chętnie dowiem się o Was czegoś nowego :)

PS: Morski tusz Maybelline jest rewelacyjny! Dzielnie trzyma się na rzęsach od 7 rano i ma bardzo intensywny odcień, dobrze widoczny na moich ciemnych rzęsach.

Pozdrawiam,

post signature

poniedziałek, 22 lipca 2013

Lipcowe nowości

Witajcie!

Ale miałam fajny weekend! W sobotę byłam na zamku w Książu, a wczoraj w Ustroniu :) Odpoczęłam, zrelaksowałam się... i kompletnie nie miałam czasu na internet!

Dzisiaj wracam... z nowymi zakupami. Raz skończyłam sprawy zawodowo-uczelniano-przyjemnościowe wcześniej (we wrześniu jadę z koleżankami na wakacje do Czarnogóry, juuuuuuuuuuuupiiiiiii!!! Była któraś z Was w Budvie? ;) ) i miałam czas wydać trochę grosza vel odwiedzić sklep ;)


Dzisiaj w moje ręce wpadła pomadka Celia Care nr 6 w odcieniu, a to niespodzianka!, czerwonym :D
Kupiłam też zachwalany na blogach Super Liner w pisaku od L'Oreal i letnią nowość Maybelline - morsko-turkusowy tusz Colossal, oby kolor był widoczny na rzęsach :) BTW w tej kolekcji pojawił się też granatowy Color Tattoo Endless Navy, który kupiłam w maju w UK - polecam, jest rewelacyjny!
Podczas wizyty w Auchan wrzuciłam do koszyka maseczkę błotną z kolagenem marki Bingo Spa, po pierwszym użyciu jestem zadowolona :)


PS: jest u Was supersłodka limitka Essence? Szukam, szukam i nic :(

Pozdrawiam,

post signature

czwartek, 18 lipca 2013

B(l)ubelek

Witajcie!

Zewsząd atakują mnie swatche elektryzująco niebieskiego linera Wibo. Dziś rano naszła mnie ochota na niebieską kreskę na oku. Przypomniałam sobie o istnieniu kremowego linera Creme - Eyeliner Alverde, który trafił do mnie z wymianki. Ciekawe dalszych wrażeń? Zaraz je opiszę :)


Opakowanie:
Zakręcany słoiczek, dosyć popularny wśród żelowych/kremowych linerów. Podoba mi się przezroczyste wieczko, przez które widać kolor produktu.

Zapach:
Przypomina mi zapach farbek plakatowych w tubkach z delikatną nutką jakiś kwiatków (i wszystko jasne :P ).

Konsystencja:
Kremowa, nawet lekko maślana. Produkt łatwo aplikuje się na pędzelek. Szkoda, że na tym kończą się jego zalety. Kosmetyk w ogóle(!) nie zastyga/wysycha na powiece, więc potarcie oka równa się starcie linera lub gorzej - jego rozmazanie.

Kolor:
Na pierwszy rzut oka 10 Midnight blue to ładny chaber wpadający w granat - cudo!


Na skórze okazuje się, że zawiera w sobie... drobinki! :(


Krycie pozostawia wiele do życzenia. Na powyższym zdjęciu widzicie 4 warstwy produktu, a krycie i tak jest dalekie od ideału. Trudno zrobić jakąkolwiek kreskę bez prześwitów, gdyż każda kolejna warstwa ściera poprzednią.

Trwałość:
Fatalna ze względu na zbyt łatwe ścieranie kosmetyku z powieki. Do zmycia powyższej smutnej minki wystarczyła mi woda z odrobiną mydła, a normalnie linery zmywam dwufazówką, bo nic innego ich nie rusza. Tu sama woda usunęła jakieś 95% linera.

Podsumowanie:
Oj, nie mam szczęścia do niebieskich linerów. Granatowy ELF był twardy jak skała, turkusowy Essence to porażka totalna, a Alverde równie zły.
Szkoda, wielka szkoda! :(

+ opakowanie
- fatalna trwałość
- drobinki
- prześwity
-  w ogóle nie zastyga na oku

Sorry Alverde, tym razem niezaliczone.





Muszę szukać dalej albo zrobić to, co dziś - kreski granatowym Color Tattoo...

Pozdrawiam,

post signature

środa, 17 lipca 2013

Nove love

Witajcie!

Miała być recenzja, ale muszę się pochwalić moim ostatnim łupem :D


Zakup kropelek samoopalających Collistar planowałam od kilku miesięcy. W końcu postanowiłam kupić je sobie w nagrodę za ostatnią sesję na uczelni :) Douglas przyszedł mi z pomocą oferując ten produkt w promocji dla posiadaczy karty Douglas za 89zł (bez karty Douglas 99zł, cena standardowa 119zł)! Oczywiście o promocję musiałam się upomnieć, bo panie w Douglasie nie miały o niej zielonego pojęcia (swoją drogą o nazwie produktu też nie). Na szczęście został im ostatni i trafił w moje ręce :) Po pierwszym użyciu jestem zachwycona!

Pozdrawiam,

post signature

wtorek, 16 lipca 2013

Parujący lakier

Witajcie!

Podczas ostatnich wielkich promocji w Rossmannie i Hebe kupiłam kilka naprawdę fajnych mazideł. Dzisiaj recenzja produktu, który w jakiś magiczny sposób paruje z opakowania - lakieru do ust L'Oreal Shine Caresse.


Opakowanie:
Niezwykle eleganckie i błyszczące niczym lustro. Buteleczka ma kształt ściętego stożka z okienkiem pokazującym kolor. Dodatkowo na wierzchu buteleczki znajduje się naklejka z numerem i nazwą odcienia.


Mechanizm ściągania nadmiaru błyszczyka z aplikatora działa dobrze.
Sam aplikator ma kształt lekko serduszkowaty, podobny do aplikatorów z serii Glam Shine :)


Jest bardzo wygodny w użytkowaniu, nakłada produkt cienką i równomierną warstwą, pozwala również precyzyjnie zaznaczyć kontur ust.

Zapach:
Owocowy i przyjemny... gdyby nie lekka nutka alkoholu (a może to mój nos chemika jest już taki super wyczulony?)

Konsystencja:
Bardzo lekka i przyjemna, a na ustach niezwykle komfortowa i niewyczuwalna. Po nałożeniu na usta czuć sporą zawartość wody w tym produkcie. Po aplikacji przez moment lekko się klei, ale po chwili efekt ten znika i możemy cieszyć się piękną, połyskującą taflą koloru.

Kolor:
Wybrałam dla siebie nr 300 Juliet, który jest czerwienią z subtelną nutką maliny (widoczną na ustach). Bardzo lubię tego typu odcienie!


Należy jednak zwrócić uwagę podczas aplikacji na zaznaczenie konturu ust. Produkt nie rozpływa się po nałożeniu (co w delikatny sposób robi np. błyszczyk Essence), więc każda niedoskonałość w nakładaniu jest doskonale widoczna i, co gorsza!, trudna w ukryciu.


Powoduje to konieczność poświęcenia nieco dłuższej chwili na równomierną i ładną aplikację, ale efekt jest wart zachodu. Sam lakier zachowuję się nieco jak tint, którego barwnik "wżera się" w usta - malowałam się nim rano i chociaż po samym produkcie nie ma już śladu kolor jest ciągle obecny :)

Trwałość:
Doskonała! Produkt utrzymuje się na ustach przez długie godziny. Zostawia lekkie ślady na szklankach, ale jedzenie lub picie pozbawia go jedynie odrobiny połysku. Pod tym względem jestem z niego bardzo zadowolona!

Wydajność:
Tutaj mam spore zastrzeżenia. Użyłam go raptem kilka razy, a ubytek w opakowaniu zrobił się ogromny i rósł z każdym zastosowaniem. Czy on paruje z niego? Nie wiem, ale mam wielką nadzieję, że wkrótce nie ujrzę denka :(

Podsumowanie:
W przeciwieństwie do pomadki Rouge Caresse lakier do ust stał się jednym z moich ulubionych produktów. Ze względu na kiepską wydajność polecam kupować go jedynie podczas promocji -40%, gdzie potrafi kosztować jedynie 20kilka zł.

+ piękne opakowanie
+ wygodny aplikator
+ bardzo przyjemnie się go nosi
+ lekka konsystencja
+ niewyczuwalny na ustach
+ ładny kolor
+ rewelacyjna trwałość
- delikatnie alkoholowy aromat
- wydajność

Tak czy owak to dobry produkt, zasługuje na mocną 4 :)





Zastanawiam się, czy nie kupić sobie jeszcze jednego odcienia ;)