Witajcie!
Dziś niedziela, więc najwyższy czas na kolejny mobile mix :)
1 - Coroczna wystawa kwiatów w parku. Z roku na rok coraz gorsza :(
2 - Tigerbus w Warszawie.
3 - Nena + cały dzień machania sztangą = mega zakwasy ;) Mimo kilku niedopracowanych szczegółów Reebok Women's Fitness Camp uważam za udany!
4 - Okolica naszego super noclegu w Warszawie. Reklamowany jako "niedaleko od centrum, okolica Stadionu"... yyy serio? :/
5 - Selfie podczas Orange Warsaw Festiwal.
6 - Wystawa w Bubbleology na Chmielnej - raj dla serca chemika ;)
7 - Przepyszna różana kawa z białą czekoladą.
8 - Nowy owadożerca już na posterunku.
9 - Lawendowe pole na działce cioci.
Miłego wieczoru :*
niedziela, 29 czerwca 2014
czwartek, 26 czerwca 2014
Marion spray z octem z malin - działa?
Witajcie!
Jakiś czas temu blogosferę opanowały płukanki do włosów zawierające ocet malinowy. Cuda te można znaleźć w ofercie Yves Rocher i Marion, z czego ta druga posiada również spray z tej samej serii. Płukanki leżą w zapasach czekając na lepsze czasy, natomiast spray regenerujący włosy Nature Therapy ocet z malin jest w użyciu od jakiegoś miesiąca. Jesteście ciekawe jak się sprawdza?
Opakowanie:
Zwykła przezroczysta buteleczka z wygodnym rozpylaczem. Na plus zamknięcie uniemożliwiające niekontrolowane psikanie. Sam dozownik działa bez zarzutu i pokrywa włosy lekką mgiełką, a nie wściekłym strumieniem kosmetyku.
Zapach:
Na pewno owocowy, jednak nie jestem w 100% przekonana do malin.
Konsystencja:
Wodnista, lekka i nieklejąca. Nie obciąża włosów i nie przetłuszcza ich.
Działanie:
Producent obiecuje przywrócenie włosom blasku, miękkości i elastyczności. Szczerze mówiąc mam zdrowe włosy bez większych problemów z brakiem blasku czy elastyczności. Nie odnotowałam jakichkolwiek efektów działania tego sprayu. Nie wiem, czy moim włosom nic nie brakuje czy po prostu jego działanie jest zbyt słabe.
Skład:
Jakiś czas temu blogosferę opanowały płukanki do włosów zawierające ocet malinowy. Cuda te można znaleźć w ofercie Yves Rocher i Marion, z czego ta druga posiada również spray z tej samej serii. Płukanki leżą w zapasach czekając na lepsze czasy, natomiast spray regenerujący włosy Nature Therapy ocet z malin jest w użyciu od jakiegoś miesiąca. Jesteście ciekawe jak się sprawdza?
Opakowanie:
Zwykła przezroczysta buteleczka z wygodnym rozpylaczem. Na plus zamknięcie uniemożliwiające niekontrolowane psikanie. Sam dozownik działa bez zarzutu i pokrywa włosy lekką mgiełką, a nie wściekłym strumieniem kosmetyku.
Zapach:
Na pewno owocowy, jednak nie jestem w 100% przekonana do malin.
Konsystencja:
Wodnista, lekka i nieklejąca. Nie obciąża włosów i nie przetłuszcza ich.
Działanie:
Producent obiecuje przywrócenie włosom blasku, miękkości i elastyczności. Szczerze mówiąc mam zdrowe włosy bez większych problemów z brakiem blasku czy elastyczności. Nie odnotowałam jakichkolwiek efektów działania tego sprayu. Nie wiem, czy moim włosom nic nie brakuje czy po prostu jego działanie jest zbyt słabe.
Skład:
Aqua - woda
|
Cetrimonium
Chloride - antystatyk, ułatwia rozczesywanie włosów, wygładza i nadaje im połysk
|
Glycerin -
humektant
|
Polyquaternium-70
(and) Dipropylene Glycol – wygładza i nabłyszcza
|
Propylene
Glycol - humektant
|
Coceth-7
(and) PPG-1-PEG-9 Lauryl Glycol Ether (and) PEG-40 Hydrogenated Castor
Oil -emulgator
|
Rubus
Idaeus Fruit Extract – ekstrakt z malin
|
Acetum –
ocet
|
Prunus
Armeniaca Fruit Extract - ekstrakt z moreli
|
Prunus
Persica Fruit Extract - ekstrakt z brzoskiwni
|
Pyrus
Malus Fruit Extract – olej z pestek jabłka
|
Polysorbate
80 - emulgator
|
Phenoxyethanol (and) Ethylhexylglycerin – konserwant
|
PEG-12
Dimethicone – silikon (lotny)
|
Parfum - kompozycja zapachowa
|
Methylizothiazolinone -konserwant
|
Cl
16255 - barwnik
Cl 16185 - barwnik
Producent chwali się brakiem SLS, SLES i parabenów - fajnie. Trudno jednak nie zauważyć, że produkt ma w sobie więcej chemii niż natury. Plus za kilka naturalnych ekstraktów, które nie występują w najmniejszym stężeniu. Nie jest źle, ale tyła (a raczej włosów ;) ) nie urywa.
Wydajność:
Ogromna. Po miesiącu ubyło ok. 40% zawartości.
Podsumowanie:
Liczyłam na fajną, lekką odżywkę w sprayu. Mam mieszane uczucia, gdyż do końca nie wiem czy działa. Z drugiej strony może moje włosy są po prostu w tak dobrym stanie? Nie wiem.
+ wygodne opakowanie
+ dobry psikacz
+ ładny zapach
+ lekka, nieobciążająca włosów konsystencja
- brak efektów
+ obecność naturalnych składników
+ wydajność
Oceniam na 3. Jestem ciekawa czy widziałyście jakiekolwiek efekty u siebie?
Pozdrawiam :)
|
Etykiety:
Marion,
Nature Therapy,
ocet malinowy,
ocet z malin,
odżywka,
pielęgnacja,
spray,
spray regenerujący,
włosy
środa, 25 czerwca 2014
New in
Witajcie!
Piszę do Was korzystając z chwili ćwierćwolnego czasu (tak, piszę prawą ręką a lewą mieszam zupę). Ostatnio nie mam czasu absolutnie na nic. Na szczęście na początku miesiąca udało się wyskoczyć do Warszawy na event Reeboka oraz Orange Warsaw Festival - relacje (mam nadzieję) już wkrótce. Tymczasem mam dla Was kilka nowości, które zakupiłam w ciągu ostatnich dwóch (sic!) miesięcy.
Woda Avene była dodatkiem do ostatniego Elle, a kwasoskarpety Purederm kupiłam kilka dni temu w Hebe - poszłam po parę dla ojca i patrząc na własne stopy wzięłam jeszcze jedne dla siebie.
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się skończyć projekt nad którym pracuję od dawna, ponadto zacznę się lepiej czuć i odzyskam siły (i czas) na regularne blogowanie :)
Piszę do Was korzystając z chwili ćwierćwolnego czasu (tak, piszę prawą ręką a lewą mieszam zupę). Ostatnio nie mam czasu absolutnie na nic. Na szczęście na początku miesiąca udało się wyskoczyć do Warszawy na event Reeboka oraz Orange Warsaw Festival - relacje (mam nadzieję) już wkrótce. Tymczasem mam dla Was kilka nowości, które zakupiłam w ciągu ostatnich dwóch (sic!) miesięcy.
Na początek zakupy rodem ze Złotych Tarasów. Niestety drugiego dnia pobytu w stolicy pogoda nam nie dopisała i zamiast spacerować po Starym Mieście zostałyśmy zmuszone do zwiedzenia centrum handlowego - też dobrze ;) Odwiedziłyśmy Bath & Body Works, skąd wyszłyśmy z dwoma pachnącymi mgiełkami do ciała (koleżanka), dwoma mydłami w piance - Cucumber melon (mówiłam już, że nie znoszę ogórków? ;) ) i Vineyard Berries (14,90zł/szt jeszcze przeżyję) i dwoma żelami antybakteryjnymi - Warm Vanilla Sugar i Carribean Escape (jedno i drugie ja). Nieco wcześniej dostałam kupony od Douglasa, dzięki którym zrobiłam interes życia kupując wymarzoną Chanel Rouge Allure w odcieniu 135 Enigmatique za niecałe 75zł!
Ostatnia wizyta w Super-Pharm zaowocowała dwoma kolorowymi Superlinerami L'Oreal, z których granatowy chyba zareklamuję bo jest wyschnięty, a to nowość, w dodatku zaklejona blistrem! Z pielęgnacji kupiłam balsam Lirene Body BB do ciemnej karnacji i rabarbarowy żel pod prysznic Kamill za ok 3zł :D Wpadłam jeszcze do Ziaji, skąd wyszłam z pastą oczyszczającą i tonikiem z nowej serii liście manuka.
Woda Avene była dodatkiem do ostatniego Elle, a kwasoskarpety Purederm kupiłam kilka dni temu w Hebe - poszłam po parę dla ojca i patrząc na własne stopy wzięłam jeszcze jedne dla siebie.
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się skończyć projekt nad którym pracuję od dawna, ponadto zacznę się lepiej czuć i odzyskam siły (i czas) na regularne blogowanie :)
sobota, 7 czerwca 2014
3x3 - mobile mix (III)
Witajcie!
Sesja zmusiła mnie do zmniejszenia dobowej racji blogowania :( Na szczęście jutrzejszy dzień zapowiada się super - wraz z koleżankami jadę do Warszawy na Reebook Women's Fitness Camp! Może któraś z Was również się wybiera? :) Jedyne co mnie martwi to pociąg z Katowic o 4.14 - czuję, że tej (i następnej nocy również) nie pośpię :P
Miniony tydzień był baardzo pracowity, znalazłam jednak czas na mały shopping w Dniu Dziecka (kiedy to z mamą zajadałam się lodami Grycan za 1zł/gałka -wcale nie zjadłam ich 7 ;) ). Zapraszam na małe fotomigawki minionych dni :)
1 - Nie ma jak domowy sorbet :) Tym razem jabłkowy.
2 - Maminy torcik z truskawkami - idealny na 1 czerwca.
3 - Mania szczotkowania ciała dopadła i mnie.
4 - System Eliminacji Studentów Jest Aktywny. A przedmioty taaaaaaaakie niesympatyczne :/ Trzymajcie kciuki!
5 - Deficyt krótkich spodenek zażegnany - dwie pstrokate nowości Nike już u mnie.
6 - To już nałóg? Zakochałam się w tych capri odkąd zobaczyłam je pierwszy raz i po prostu musiałam je kupić. Od jakiegoś czasu nic mi się w sklepach nie podoba i kupuję (hurtowo :P ) jedynie sportowe ubrania.
7 - Ładny iglasty bonsai na wystawie kwiatów w WPKiW.
8 - Bubble Tea. Za pierwszym razem się nie przekonałam, to mi smakowało (lychee + ananas).
9 - Przepyszne lody bazyliowe - polecam!
Trzymajcie kciuki, przede mną jeszcze niefajne dwa tygodnie. Oby późniejsze plany wypaliły!
Miłego weekendu! :)
Sesja zmusiła mnie do zmniejszenia dobowej racji blogowania :( Na szczęście jutrzejszy dzień zapowiada się super - wraz z koleżankami jadę do Warszawy na Reebook Women's Fitness Camp! Może któraś z Was również się wybiera? :) Jedyne co mnie martwi to pociąg z Katowic o 4.14 - czuję, że tej (i następnej nocy również) nie pośpię :P
Miniony tydzień był baardzo pracowity, znalazłam jednak czas na mały shopping w Dniu Dziecka (kiedy to z mamą zajadałam się lodami Grycan za 1zł/gałka -
1 - Nie ma jak domowy sorbet :) Tym razem jabłkowy.
2 - Maminy torcik z truskawkami - idealny na 1 czerwca.
3 - Mania szczotkowania ciała dopadła i mnie.
4 - System Eliminacji Studentów Jest Aktywny. A przedmioty taaaaaaaakie niesympatyczne :/ Trzymajcie kciuki!
5 - Deficyt krótkich spodenek zażegnany - dwie pstrokate nowości Nike już u mnie.
6 - To już nałóg? Zakochałam się w tych capri odkąd zobaczyłam je pierwszy raz i po prostu musiałam je kupić. Od jakiegoś czasu nic mi się w sklepach nie podoba i kupuję (hurtowo :P ) jedynie sportowe ubrania.
7 - Ładny iglasty bonsai na wystawie kwiatów w WPKiW.
8 - Bubble Tea. Za pierwszym razem się nie przekonałam, to mi smakowało (lychee + ananas).
9 - Przepyszne lody bazyliowe - polecam!
Trzymajcie kciuki, przede mną jeszcze niefajne dwa tygodnie. Oby późniejsze plany wypaliły!
Miłego weekendu! :)
środa, 4 czerwca 2014
M.A.C Viva Glam Rihanna - recenzja i swatche
Witajcie!
Tym razem kolejny MACzek z Belfastu - Viva Glam Rihanna :) Dzisiejsza recenzja będzie miała charakter porównawczy - recenzowałam już kilka pomadek M.A.C i ich właściwości są bardzo podobne (Russian Red, Mehr, Viva Glam II, Captive)
Opakowanie:
Takie samo, jak klasycznych pomadek MAC - różni się jedynie kolorem.
Szminkę Riri zamknięto w przepięknym czerwonym opakowaniu, którego odcień zależy od kąta padania światła (co nawet widać na zdjęciu).
Zapach:
Nie różni się pozostałych pomadek tej marki.
Konsystencja:
To moja pierwsza pomadka M.A.C o frostowym wykończeniu. Jej konsystencja jest ciut bliższa lekkim balsamicznym pomadkom niż gęstym, kremowym satynom - minimalnie nawilża usta. Również pokrywa usta kolorem już od pierwszego pociągnięcia, jednak najlepszy efekt uzyskuje się nakładając pędzelkiem 2-3 cieniutkie warstwy - trzeba chwilę nad nią popracować, ale dla tego koloru zdecydowanie warto.
Kolor:
Viva Glam Rihanna to prześliczna, wielowymiarowa truskawkowa czerwień o wykończeniu frost, które jest bardzo subtelne.
Kolor zmienia się w zależności od oświetlenia, co dobrze widać na swatchach.
Na ustach ta wielowymiarowość również jest widoczna, niestety ten swatch nie obrazuje tego w najlepszy sposób :( Musicie mi wierzyć na słowo, że na żywo wygląda 100 razy lepiej :)
Zazwyczaj wybierałam ciemniejsze i bardziej jednolite odcienie, ale w tym zakochałam się od razu - nigdy nie wyszłam z zakupami z MACa tak szybko :D
Trwałość:
W dalszym ciągu dobra, ale jednak zmiana konsystencji na ciut lżejszą sprawia, że po kilku godzinach makijaż wymaga poprawki, maty i satyny są nie do zdarcia.
Wydajność:
Mogłabym napisać jak wyżej :) Dobra, ale ciut gorsza od pozostałych dwóch wykończeń jakie mam.
Podsumowanie:
Bardzo udana pomadka o nieoczywistym kolorze.
+ przepiękne opakowanie
+ przyjemny zapach
+ dobra konsystencja
- perfekcyjna aplikacja wymaga ciut więcej czasu
+ rewelacyjny, wielowymiarowy kolor
+ trwałość
+ wydajność
Tym razem "tylko" 4+ - za bardziej pracochłonną aplikację
Jeśli uda Wam się ją jeszcze dostać zdecydowanie polecam :)
Tym razem kolejny MACzek z Belfastu - Viva Glam Rihanna :) Dzisiejsza recenzja będzie miała charakter porównawczy - recenzowałam już kilka pomadek M.A.C i ich właściwości są bardzo podobne (Russian Red, Mehr, Viva Glam II, Captive)
Opakowanie:
Takie samo, jak klasycznych pomadek MAC - różni się jedynie kolorem.
Szminkę Riri zamknięto w przepięknym czerwonym opakowaniu, którego odcień zależy od kąta padania światła (co nawet widać na zdjęciu).
Zapach:
Nie różni się pozostałych pomadek tej marki.
Konsystencja:
To moja pierwsza pomadka M.A.C o frostowym wykończeniu. Jej konsystencja jest ciut bliższa lekkim balsamicznym pomadkom niż gęstym, kremowym satynom - minimalnie nawilża usta. Również pokrywa usta kolorem już od pierwszego pociągnięcia, jednak najlepszy efekt uzyskuje się nakładając pędzelkiem 2-3 cieniutkie warstwy - trzeba chwilę nad nią popracować, ale dla tego koloru zdecydowanie warto.
Kolor:
Viva Glam Rihanna to prześliczna, wielowymiarowa truskawkowa czerwień o wykończeniu frost, które jest bardzo subtelne.
Kolor zmienia się w zależności od oświetlenia, co dobrze widać na swatchach.
Na ustach ta wielowymiarowość również jest widoczna, niestety ten swatch nie obrazuje tego w najlepszy sposób :( Musicie mi wierzyć na słowo, że na żywo wygląda 100 razy lepiej :)
Zazwyczaj wybierałam ciemniejsze i bardziej jednolite odcienie, ale w tym zakochałam się od razu - nigdy nie wyszłam z zakupami z MACa tak szybko :D
Trwałość:
W dalszym ciągu dobra, ale jednak zmiana konsystencji na ciut lżejszą sprawia, że po kilku godzinach makijaż wymaga poprawki, maty i satyny są nie do zdarcia.
Wydajność:
Mogłabym napisać jak wyżej :) Dobra, ale ciut gorsza od pozostałych dwóch wykończeń jakie mam.
Podsumowanie:
Bardzo udana pomadka o nieoczywistym kolorze.
+ przepiękne opakowanie
+ przyjemny zapach
+ dobra konsystencja
- perfekcyjna aplikacja wymaga ciut więcej czasu
+ rewelacyjny, wielowymiarowy kolor
+ trwałość
+ wydajność
Tym razem "tylko" 4+ - za bardziej pracochłonną aplikację
Jeśli uda Wam się ją jeszcze dostać zdecydowanie polecam :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)