niedziela, 30 marca 2014

Lustereczko powiedz przecie...

Witajcie!

Wiecie jaki produkt najtrudniej mi ocenić na blogu? Tusz do rzęs. Niestety moje liche rzęsiska wyglądają na zdjęciach bardzo podobnie, różnica widoczna jest jedynie na żywo. Mam jednak nadzieję, że dzisiejsze fotki obnażą prawdę o jednym egzemplarzu znajdującym się w moich zbiorach.


Marka Model Co nie jest zbyt popularna na polskim rynku. Tusz Fibre Lashxtend trafił do mnie (wraz z dwoma błyszczykami tej samej marki) dzięki Justynie, a produkty były dodatkiem do brytyjskiego wydania Glamour. Swoją drogą jestem ciekawa, czy w PL kiedyś doczekamy się w gazetach podobnych prezentów - dzięki brytyjskiej prasie mam też korektor Benefit, miniaturkę błyszczyka Benefit, miniaturki produktów Clinique i jakiś mniej znanych mi marek ;)
Ok wracając do samego tuszu...
   
Opakowanie:
Z pozoru wygląda na zwykłe opakowanie tuszu w kształcie prostopadłościanu. Z tyłu posiada jednak niespodziankę...


...małe lusterko! Na co dzień lepiej sprawdzi się do malowania ust, ale w desperacji można go użyć także podczas tuszowania rzęs. Mimo średniej funkcjonalności mini lusterka producent dostaje plus za jego obecność.

Co kryje się wewnątrz opakowania? Klasyczna szczotka przeciętnej wielkości.


Jak dobrze wiecie wolę silikonowe szczoteczki, ale w tym przypadku nie mam się czego doczepić. Włosie jest odpowiedniej długości, nie za gęsto rozmieszczone i nie za rzadko. Aplikator jest w sam raz - poprawny i bez szału ;)

Konsystencja:
Straszliwy sucharek z niego - chyba największy, jaki miałam. I to od samego początku, z biegiem czasu konsystencja nie uległa nawet najmniejszej zmianie.

Kolor:
Czarny. Bez udziwnień, połysku, efektu Bóg wie czego. Po prostu czarny.



Efekt:
Wspominałam, że moje rzęsy są marne. Na razie moimi ideałami są Dior Iconic, L'Oreal False Lash Wings, a w kolejce czeka mam nadzieję przyszły ulubieniec - Lancome Hypnose Doll Eyes.
Niestety przez swoją suchą niczym piasek Sahary konsystencję tuszu na moich rzęsach prawie nie widać :(


Efekt na zdjęciach uzyskałam aplikując na nie ok 8 warstw - brzmi jak tona tuszu, nieprawdaż? Jednak nawet ona nie pomaga, efekt dalej jest mizerny.


Myślicie, że oko wcale nie wygląda tak źle?

Trwałość:
Może i nie wygląda... przez 5min. Bez względu na ilość warstw tusz zaczyna się kruszyć lub magicznie znika z rzęs nie pozostawiając śladów po swojej obecności. Efekt jest taki, że wychodząc z domu mogłam mieć pomalowane rzęsy, a przychodząc na uczelnię wyglądałam, jakbym dopiero wstała z łóżka - magia? :D

Podsumowanie:
Mimo pomysłowego opakowania i poprawnej szczoteczki to dosyć kiepski tusz.

+ pomysłowe opakowanie z lusterkiem
+ poprawna szczoteczka
- bardzo sucha konsytencja
+ nie skleja rzęs
- zerowy efekt
- (nie)trwałość

Recenzja błyszczyków pojawi się niedługo, ale mogę powiedzieć, że będzie o wiele bardziej entuzjastyczna od dzisiejszej. Niestety tusz Models Co dostaje jedynkę, nie pomogło nawet lusterko.





Pozdrawiam :)

PODPIS

sobota, 29 marca 2014

Mały haul

Witajcie :)

Dzisiaj przychodzę z krótkim postem - kilkoma nowościami w kosmetyczce :)



W Super-Pharm kupiłam micel Garnier, na który polowałam od jakiegoś czasu. 400ml za 10zł? Lubię to!
Po drodze z SP wpadłam do sklepu, w którym mają produkty Sylveco i wyszłam z hibiskusowym tonikiem do twarzy w poręcznej buteleczce.

Niedawno pokazywałam Wam swatche mineralnych podkładów Lily Lolo. Wybrałam dla siebie odcień Warm Peach i korzystając z promocji zamówiłam pełnowymiarowe opakowanie. Teraz pozostało mi tylko poszukiwanie kabuki idealnego (polecicie coś?) :D

W Naturze kupiłam dwie nowości Essence - zielony tusz Color Flash i rozświetlającą kredkę do oczu Big bright eyes. Na linii wolnej niestety się nie sprawdza :(

Ostatnim łupem jest genialna nowość od Bourjois - matowa pomadka Rouge Edition Velvet. To był trafiony zakup :)

Niestety w najbliższym czasie muszę kupić mój ulubiony odcień Colorstay, bo mój zawsze-uważny-i-czujny ojciec niestety mi go... potłukł! :(

Wczoraj musiałam wybrać się do Jaworzna po wyniki mojego egzaminu zawodowego - niewątpliwie CKE nudzi się, skoro wszyscy uczestnicy zaocznych szkół i kursów muszą pojawić się osobiście bez względu na wynik. W dodatku mieli tam niezły bałagan i najpierw dostałam świadectwo jakiegoś chłopaka (jestem aż tak mało kobieca???), a potem jeden z pracowników zapodział mój dowód i na moją prośbę o znalezienie go pan zaproponował przysłanie pocztą (WTF???). Na szczęście dowód udało się zlokalizować, a egzamin zdałam :) Ale byłabym mocno poirytowana, jeśli musiałabym tłuc się autobusami/pociągami z drugiego końca województwa i usłyszeć, że wynik egzaminu jest negatywny - naprawdę nie można było wysłać wyników do szkół? :/
Po drodze mijałam Fashion House, gdzie wstąpiłam wracając z OKE. Wyszłam bogatsza o biustonosz sportowy, dwie koszulki na fitness... i lokówkę Rowenty za grosze - już nie będę musiała fatygować Kocicy :D

Uciekam do excela, a Wam życzę miłego weekendu :)

PODPIS

środa, 26 marca 2014

Golden Rose Velvet Matte - świetna pomadka za grosze

Witajcie!

Jak dobrze wiecie uwielbiam matowe szminki. Do nowości marki Golden Rose, czyli pomadek Velvet Matte, podeszłam bardzo sceptycznie. Do ich zakupu ostatecznie przekonała mnie Justyna i to na tyle, że od razu skusiłam się na aż trzy odcienie (w cenie ok. 10zł/szt, majątek!). Pomadki te nie są jeszcze zbyt popularne na blogach, a szkoda, bo są rewelacyjne! Mam nadzieję, że dzisiejszym postem przekonam do nich wszystkie niezdecydowane :)


Opakowanie:
Ładne - w kolorze matowej czerwieni z lekkim czarnym akcentem i złotymi napisami.


Proste i eleganckie. Jak widać - można.
Jedynym akcentem wskazującym na odcień pomadki jest czarna naklejka na spodzie opakowania widoczna na pierwszym zdjęciu. Szkoda, że nie jest ona chociaż w kolorze pomadki, ale to już moje czepialstwo. Samo opakowanie jest zrobione z dosyć grubego plastiku (może nie popęka w torebce!) i mimo braku słyszalnego klik zamknięcie jest szczelne, jeszcze ani razu pomadki nie otwarły się same w torebce. Jedynym widocznym minusem są nietrwałe napisy, które już po kilku godzinach w kieszeni torebki zaczynają się ścierać.

Zapach:
Prawie bezzapachowe, ale mój nos chemika wyczuwa lekką nutę rumowego aromatu do ciast :P

Konsystencja:
Idealnie kremowa. Rzadko zdarza się, żeby matowe pomadki nie przypominały kredy - Golden Rose się to udało. Najprzyjemniej aplikuje pędzelkiem - wtedy pomadka w miarę gładko sunie po ustach i pokrywa je w miarę równą warstwą koloru. Nie polecam bezpośredniej aplikacji ze sztyftu. Dlaczego?


Kształt pomadki przypomina ustnik fletu. Producent chciał dobrze, ale w tym przypadku mu nie wyszło. Sztyft jest źle wyprofilowany, przez co aplikacja jest mozolna i nierównomierna, co zobaczycie na swatchach niżej. Na szczęście matowe pomadki i tak nakładam używając pędzelków, więc ten aspekt nie przeszkadza mi za bardzo. Jeżeli jednak planujecie zakup tych pomadek polecam również kupić jakiś pędzelek do ust. Wracając do konsystencji jest, zgodnie z obietnicą, w 100% matowa, a nie satynowa jak w przypadku niektórych, ponoć matowych pomadek. Co ważne - nie wysusza ust i nie podkreśla za bardzo ich defektów (podobnie jak moje ulubione MACzki). Jestem bardzo mile zaskoczona jej jakością, szczególnie w stosunku do ceny.

Kolor:
Wielką zaletą serii jest bardzo szeroka gama kolorystyczna licząca około 20 odcieni. Co prawda niektóre są do siebie podobne ale jestem pewna, że każda amatorka matowych ust znajdzie wśród nich swój wymarzony kolor. Jak zauważyłyście na pierwszym zdjęciu zdecydowałam się na 10, 17 i 19. Czas uchylić rąbka tajemnicy :P

Na początek 10.


Jest to ładny, lekko przybrudzony ciepły róż z nutką brzoskwini i koralu. Idealny na co dzień, szczególnie dla dziewczyn o ciepłej karnacji :)


W świetle dziennym odcień jest trochę żywszy.



17 to piękną, wręcz wibrująca czerwień.


W tym przypadku brak jakiegokolwiek połysku wyszedł odcieniowi na dobre - wygląda elegancko i nowocześnie, nadaje się nawet na dzień, co w przypadku błyszczących pomadek w podobnym odcieniu byłoby dla mnie nie do pomyślenia :D


Na ustach prezentuję się tak:



19 to również czerwień, a jakżeby inaczej!

Jest ona bardziej zgaszona od poprzedniczki i ciemniejsza.


Prezentuje się niezwykle elegancko, bardzo ją polubiłam.



Trwałość:
Kilkugodzinna (w przypadku aplikacji pędzelkiem, nawet bez pudrowania) - jestem pod wrażeniem.

Wydajność:
Ze względu na dobrą pigmentację - oszałamiająca! Wystarczy niewiele pomadki aby pokryć usta długotrwałą warstwą intensywnego koloru.

Podsumowanie:
Cieszę się, że marka GR wypuściła na rynek tak dobry produkt. Na pewno skuszę się na więcej odcieni :)

+ ładne opakowanie
- ścierające się napisy
+ przyjemny zapach
+ kremowa konsystencja
- źle wyprofilowany sztyft
+ gama kolorystyczna
+ intensywność koloru
+ trwałość
+ wydajność

Do moich ulubionych matowych MACzków trochę im brakuje, ale jeśli szkoda Wam kilkudziesięciu złotych na MAC, lub po prostu chcecie się przekonać czy matowe usta to Wasze ulubione wykończenie pędźcie do salonu Golden Rose :)


PODPIS

piątek, 21 marca 2014

Mineralne podkłady Lily Lolo - swatche

Witajcie!

Wielokrotnie powtarzałam, że chętnie wypróbuję kosmetyki mineralne. Niestety mam  spory problem z doborem odcieni - w przypadku mojej skóry nigdy nie jest to łatwe. Koniec końców zamówiłam kilka próbek Lily Lolo, a dwa najjaśniejsze odcienie dostałam do przetestowania od Anne-Mademoiselle.

Pomyślałam, że któraś z Was może mieć podobny problem i zrobiłam swatche odcieni, które mam (Butterscotch, Warm Peach, In the Buff, Barely Buff, Blondie i China Doll). Może Wam pomogą :)


Na początku swatche na twarzy w różnym świetle.




Wybaczcie wątpliwe walory estetyczne mojej skóry w wersji naked, chciałam jak najlepiej oddać kolory.

Jeszcze dwa swatche na ręce, z lampą i bez.



Na chwilę obecną najbardziej pasują mi Butterscotch i Warm Peach ale chętnie przetestuję Warm Honey i Popcorn - jeśli któraś z Was ma próbki tych odcieni lub mogłaby wykonać mi małą odsypkę będę wdzięczna i chętnie odkupię :) Na lato powinien pasować Saffron, Cinnamon lub Coffee Bean - te kolory również chętnie przygarnę w jakiś mikro wersjach. Sama służę miniaturkami Barely Buff i In the Buff.

Mam nadzieję, że kilka zdjęć trochę Wam pomogło w wyborze odcienia :)

Pozdrawiam,

PODPIS

środa, 19 marca 2014

Owocowa pianka myjąca Lirene

Witajcie!

Bardzo rzadko sięgam po produkty Lirene, jednak pianka myjąca do twarzy i oczu z serii Youngy 20+ zaintrygowała mnie jeszcze przed wrześniowym urlopem. Nie chciałam wtedy ryzykować zakupu nowości bez jakichkolwiek recenzji i zabrałam ze sobą sprawdzony żel do twarzy. Rosnąca ilość pozytywnych recenzji i perspektywa wyjazdu do Belfastu sprawiły, że ponownie zwróciłam na nią uwagę w Rossmannie i tym razem znalazła się ze mną przy kasie. Jesteście ciekawe, czy podzielam opinię innych dziewczyn na jej temat?


Opakowanie:
Poręczna buteleczka mieszcząca 150ml produktu. Opakowanie jest małe ale nie tak lekkie, na jakie wygląda. Mimo wszystko uważam, że jest całkiem niezłą opcją do zabrania w podróż, przynajmniej nic się nie wyleje podczas lotu.


Dozownik jest wygodny, bardzo łatwo naciska się go nawet mokrą dłonią. Niestety ma tendencje do przesadzania z ilością "wypluwanej" pianki i zdarzało mi się zamiast twarzy umyć nią również górną część mojego ciała. Plus za plastikową zatyczkę uniemożliwiającą przypadkowe użycie kosmetyku.
Kolorystyka ombre, w jakiej utrzymano opakowanie bardzo mi się podoba, producent mógłby jednak sobie podarować obrazki i wielokolorowe napisy z tyłu opakowania. Z drugiej strony to produkt dla osób młodych, a takie w mniemaniu firm kosmetycznych najwyraźniej lubią mocno przesłodzony design.

Zapach:
Cierpko-owocowy z mocną nutą chemii. Aromat przyjemny i zdecydowanie umila stosowanie kosmetyku.

Konsystencja:
Zbita, a jednocześnie lekka jak piórko, pianka.


Ilość, jaką widzicie na zdjęciu, wyrzuca z siebie jednorazowo pompka przy minimalnym nacisku (!), wystarczy na umycie mniej więcej dwóch twarzy :P Produkt intensywnie się pieni i bardzo łatwo zmywa wodą po użyciu.

Działanie:
Nazwa energetyzująca samba brazylijska z guaraną brzmi dość szumnie, podobnie jak obietnice producenta znajdujące się z tyłu opakowania.


Skóra jest dobrze oczyszczona i odświeżona bez uczucia ściągnięcia czy innego dyskomfortu. Stosowana regularnie dwa razy dziennie po pewnym czasie zaczyna lekko wysuszać. Tyle w temacie oczyszczania twarzy. O zmyciu makijażu z oczy tym specyfikiem zapomnijcie - co najwyżej rozmaże Wasz makijaż. Atmosfery karnawału w Rio nie poczułam i rytmu samby nie usłyszałam, może jakaś linia lotnicza mi w tym pomoże? :D

Wydajność:
Nie jest źle, ale patrząc na zbyt hojny dozownik mogłaby być o wiele lepsza, sporo produktu się marnuje.

Skład:
Aqua - woda
Disodium Laureth Sulfosuccinate - anionowa substancja powierzchniowo czynna, stabilizator piany
Coco-Glucoside - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emulgator O/W
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca, humektant
Sodium Laureth Sulfate -  anionowa substancja powierzchniowo czynna
Butane - gaz, powoduje powstanie piany
Cocamidopropyl Betaine - amfoteryczna substancja powierzchniowo czynna, stabilizator piany, wpływa na poprawę konsystencji gotowego produktu
Isopropyl Myristate - emolient suchy
Isobutane - gaz, powoduje powstanie piany
Glyceryl Oleate - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emolient tłusty
Propane - gaz, powoduje powstanie piany
Sesamum Indicum Seed Oil - olej sezamowy
PEG-40 Hydrogenated Castrol Oil - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emulgator O/W
PEG-12 Dimethicone - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emolient
Tocopheryl Acetate - antyoksydant
Propylene Glycol - humektant
Paullinia Cupana Fruit Extract - ekstrakt z guarany
Parfum - kompozycja zapachowa
Methylchlorosiothiazolione - konserwant
Methylisothiazolione - konserwant
Polyquaternium-10 - substancja filmotwórcza
Hexyl Cinnamal - składnik kompozycji zapachowej
Limonene - składnik kompozycji zapachowej
Citronellol - składnik kompozycji zapachowej
BHT - antyoksydant
CI 16185 - barwnik

Patrzcie, cały lab! Sporo detergentów, w tym topowy wysuszacz SLS, substacje pianotwórcze i stabilizatory, trochę antyoksydantów, które na moje oko nic nie zdziałają ze względu na zbyt krótki czas kontaktu ze skórą. Twarz raczej nie zatańczy samby z radości po użyciu tej pianki.

Podsumowanie:
Produkt nie jest zły, ale daleko mu do ideału.

+ wygodne opakowanie
- młodzieżowy design
+ przyjemny zapach
- nieprecyzyjny dozownik
+ całkiem dobrze oczyszcza
- na dłuższą metę wysusza skórę
- mogłaby być bardziej wydajna
- bardzo chemiczny skład

Można, ale po co? Są lepsze czyściki na rynku. Ten sprawdzi się na wyjazdach, gdy zależy nam na czymś niewielkim i poręcznym. Tylko trója dla Lirene.





Po wypróbowaniu pianki pozostałe produkty kuszą jeszcze mniej niż wcześniej.

Pozdrawiam spod parasola i czekam na powrót słonecznej wiosny :)

PODPIS

niedziela, 16 marca 2014

Nagietkowy alkoczyścik Alverde

Witajcie!

Za mną bardzo intensywny tydzień. W końcu udało się zamknąć sesję, która umknęła mi podczas pobytu w Belfaście ;) Cieszę się, że udaje mi się realizować mój plan fitnessowy i po raz pierwszy zamiast torebki, butów czy kosmetyków moją nagrodą od siebie dla siebie z okazji ładnie zdanej sesji jest kilka par legginsów na fitness :D

Ale piękne ciało to również piękna skóra, która potrzebuje dobrego czyścika. Czy taka jest nagietkowa emulsja Wash-Emulsion Calendula od Alverde? Za moment rozwieję Wasze wątpliwości.


Opakowanie:
Klasyczna tubka mieszcząca 150ml kosmetyku. Podoba mi się jej wiosenna kolorystyka - opakowanie jest estetyczne i nie razi w oczy przesadną pstrokacizną czy też słodkością. Na odwrocie producent zawarł wszystkie informacje dotyczące produktu (po niemiecku).


Tubka jest zaopatrzona w dobrze wszystkim znane zamknięcie na klik. Jest ono szczelne i dopasowane do konsystencji produktu, o której za chwilę. Jestem pewna, że uda się zużyć produkt do samego końca bez rozcinania tubki.

Zapach:
Nagietkowo-alkoholowy, pachnie jak tani kuchenny aromat - mój nos nie jest zachwycony.

Konsystencja:
Jest bardzo rzadka, co widać na poprzednim zdjęciu - strasznie maże się po plastikowym zamknięciu.


Na twarzy rozprowadza się dobrze, do umycia całej buzi, szyi i dekoltu wystarczy niewielka ilość emulsji. Swoją drogą punkt dla producenta za poprawne nazwanie konsystencji produktu - określenie emulsja jest bardzo trafne i ciesze się, że Alverde nie wysilało się na chama i nie uraczyło nas "leciutkim niczym chmurka kremem" czy czymś w ten deseń ;)

Działanie:
Głównym zadaniem produktu jest, co tu dużo mówić, oczyszczanie twarzy. Kosmetyk nie nadaje się do zmycia makijażu, natomiast dobrze oczyszcza skórę rano i domywa zanieczyszczenia pozostałe po wieczornym demakijażu. Niestety ma jedną wielką wadę - stosowany regularnie po pewnym czasie przesusza nam skórę na wiór, co według mnie jest niewybaczalne.

Wydajność:
Naprawdę niezła ze względu na dosyć rzadką konsystencję i, co za tym idzie, niewielką ilością produktu zużywaną jednorazowo.


Skład:
Aqua - woda
Coco-Glucoside - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emulgator O/W
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca, humektant
Glycine Soja Oil - olej sojowy
Alcohol - alkohol
Helianthus Annuus Seed Oil - olej słonecznikowy
Xanthan Gum - zagęstnik
Alcohol - alkohol
Disodium Cocoyl Glutamate - łagodna substancja powierzchniowo czynna
Calendula Officinalis Flower Extract -ekstrakt z nagietka
Glyceryl Oleate - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emolient
Parfum - kompozycja zapachowa
Sodium Cocoyl Glutamate - łagodna substancja powierzchniowo czynna
p-Anisic Acid - barwnik
Citric Acid - regulator pH, substancja kompleksująca jony metali
Limonene - składnik kompozycji zapachowej
Linalool - składnik kompozycji zapachowej

Plusem jest sporo składników pochodzących z upraw ekologicznych oraz kompozycja zapachowa składająca się z naturalnych olejków eterycznych. Oleje, ekstrakt z nagietka... brzmi nieźle! Skład byłby dobry, gdyby nie ten alkohol w sporej ilości. Jest on głównym powodem ogromnego wysuszenia skóry, czego moja skóra nie wybacza.

Podsumowanie:
To mógł być naprawdę fajny, delikatny produkt dobrze oczyszczający skórę. Niestety producent wszystko popsuł sporym dodatkiem alkoholu, więc bilans wychodzi ujemny.

+ estetyczne opakowanie
- alkoholowy smrodek
+ trafiona konsystencja
+ dobre oczyszczanie skóry
- okropne wysuszanie skóry
+ wydajność
+ sporo naturalnych ekstraktów
- alkohol
- alkohol
- alkohol... ;)

Niestety emulsja nie może dostać wyższej noty niż 2, a szkoda.





To kolejny produkt Alverde z którym się nie polubiłam - czyżbym była niekompatybilna z produktami tej marki? ;)


Pozdrawiam i biorę się za pakowanie torby na jutrzejszy fitness (i na wf, lol) :)

PODPIS

poniedziałek, 10 marca 2014

L'Oreal Color Riche Extraordinarie - swatche

Witajcie!

Czy któraś z Was jeszcze nie słyszała o nowym pomadko-błyszczyko-tincie od L'Oreal - Color Riche Extraordinarie? Nie widzę takiej ;)

Aktualnie jest w promocji chyba w każdej drogerii (Rossmann, Hebe, Super-Pharm...). Z racji, że jest to nowość ilość swatchy na polskich blogach jest jeszcze niewielka, a kolory w USA i UK w większości różnią się od naszych. Moje dwa kupiłam trochę w ciemno, ale chętnie ułatwię Wam wybór odcienia pokazując swatche :)


Jako pierwszy kupiłam 201 Rose Symphony i cały czas zastanawiam się, czy to był dobry wybór.


Jak widzicie róż jest bardzo intensywny, wręcz wściekły (na dłoni wyglądał trochę subtelnej) i średnio w moim guście, wolę bardziej stonowane i eleganckie kolory ;) Mam wrażenie, że o wiele lepiej sprawdzi się latem (jak podobna kolorystycznie pomadka Color Whisper), ale ciągle próbuję uzyskać nim nieco subtelniejszy efekt.

Zachwycona konsystencją i brakiem właściwości sklejających wróciłam do sklepu po 301 Rouge Soprano.


Ten odcień jest o wiele bardziej trafiony i często gości na moich ustach, mimo ogólnej niechęci do błyszczyków :)

Recenzja pojawi się po dłuższych testach, choć produkt od pierwszego użycia zrobił na mnie dobre wrażenie. Mam nadzieję, że moje swatche pomogą Wam w podjęciu decyzji o ewentualnym zakupie :)

Pozdrawiam,

PODPIS

piątek, 7 marca 2014

Wiosenne nowości w kosmetyczce

Witajcie!

Tak wiem, miałam nic nie kupować ;)



Wszystko przez Justynę! :P
Na początek rodzynki z kolorówki :)


Justyna namówiła mnie na trzy (jedną zostawiłam w torebce koleżanki ;) ) pomadki Golden Rose z nowej, matowej serii. MACzki to to nie są, ale muszę przyznać, że jak na 10,90zł ich jakość jest naprawdę świetna (+2 czerwienie i koral do kolekcji)!
Przekonała mnie też do zakupu dwóch nowych błyszczyków L'Oreal Color Riche Extraordinarie, zwanych przez producenta eliksirem do ust (czego to jeszcze PRowcy nie wymyślą?). WYbrałam 301 (czerwony, jeszcze kogoś to dziwi? :D) i 201, dosyć mocny róż - po kilku użyciach coraz bardziej mi się podoba, ale czuję, że miłość do tego koloru przyjdzie wraz z nadejściem lata :D
Po przeczytaniu kilku miłych słów pod adresem tuszu Lancome Doll Eyes na blogu Hexx  wybrałam zestaw tusz + miniaturka korektora i miniaturka płynu do demakijażu. Mam nadzieję, że się u mnie sprawdzi.
Słoiczki po lewej stronie to miniaturki podkładów Lily Lolo. Niby dobrałam odcień, ale do zachwytów mi jeszcze daleko - może z czasem się do nich przekonam?

Pielęgnacja twarzy:


Widzicie wspomnianą już miniaturkę dwufazówki Lancome, która była dołączona do tuszu.
Do tego enty słoiczek Tisane, a z braku mojej ulubionej Mavali w Marionnaud do koszyka trafiła odżywka do rzęs 4 Long Lashes w zbliżonej cenie.
Ostatnim zakupem jest krem Pharmaceris z kwasem migdałowym, nie mam chwilowo czasu na siedzenie w domu nad zlewkami, więc musiałam kupić gotowy produkt.

Pielęgnacja ciała:


Justyna kupiła mi dwa migdałowe masełka The Body Shop w rujnującej portfel cenie 3,5 funta za sztukę. Czyżby nawet tyle nie były warte? Tak czy owak wolę testować je w tej cenie niż za ok 65zł, czy ile tam trzeba wyrzucić z portfela w naszych sklepach.
Po wielu zachwytach kupiłam nowość wyszczuplającą Slim Extreme 4D od Eveline. W cuda nie wierzę, ale mam nadzieję, że wraz z dietą i ćwiczeniami produkt poprawi jakość mojej skóry.
Na koniec 30ml krem L'Occitane zawierający 20% masła Shea i trzy 10ml miniaturki. Ciekawe, jak na dłuższą metę sprawdzą się w porównaniu z ostatnio wychwalanym The Secret Soap Store :)

Pielęgnacja włosów:


Postawiłam na dwa sprawdzone produkty: odżywkę z aloesem (a raczej balsam odbudowa i nawilżanieMrs. Potter's i najlepszą farbę do włosów, jakiej kiedykolwiek używałam - Schwarzkopf Perfect Mousse, niezmiennie od lat w odcieniu 388.
Z nowości produkt, który kosztuje grosze (dokładnie niewiele ponad 2,60zł) i od dawna planowałam jego zakup, a mianowicie Zabieg Laminowania Marion. Jestem ciekawa, jak zareagują na niego moje włosy.

A tymczasem, ten, tego, no, zaczynam oszczędzać, a zamiast kosmetyków kupię sobie nowy karnet na fitness :)

Miłego weekendu!

PODPIS