poniedziałek, 27 stycznia 2014

Lecimy!

Witajcie!

Egzamin za mną, walizka gotowa - czas na wylot do Belfastu :)

http://www.air-europa.pl
Odezwę się na miejscu :) Jesteście ciekawe, co wrzuciłam do kosmetyczki? ;)

Pozdrawiam,

PODPIS

niedziela, 26 stycznia 2014

Micel Bioderma - hit czy kit?

Witajcie!

O płynach micelarnych marki Bioderma usłyszałam kilka lat temu. Niestety, przez cały ten czas ich cena skutecznie zniechęcała mnie do ich wypróbowania i nawet istne kaskady zachwytów pod ich adresem nie były w stanie przełamać niechęci mojego portfela. Później pojawił się micel Bourjois, który wiele dziewczyn porównywało z Biodermą. Bourjois polubiłam i w dalszym ciągu nie miałam ochoty płacić o wiele więcej za Biodermę, która mimo wszystko podświadomie mnie kusiła. Okazja do zakupu pojawiła się podczas dnia darmowej dostawy - jedna z aptek internetowych wyprzedawała Biodermę Sebium raptem za kilkanaście złotych z powodu kończącej się daty ważności. Postanowiłam wysupłać z portfela kilka zł więcej niż kosztuje Bourjois i zamówiłam osławioną Solution Micellaire. Jak się sprawdziła? O tym za chwilę.


Opakowanie:
Mój egzemplarz znajduje się w 250ml butelce, która, podobnie jak w przypadku większości tego typu produktów na rynku, jest przezroczysta i pokazuje dokładnie zużycie płynu.


Zamknięcie dzióbka jest bardzo wygodne - posiada niewielką wnękę, dzięki której paznokcie pozostają bezpieczne, a butelka pozostaje szczelnie zamknięta i na pewno nie wyleje się w podróży lub gdy najzwyczajniej w świecie zaliczy bliższe spotkanie z łazienkowymi kafelkami. Sama zakrętka była zabezpieczona kawałkiem folii, więc na pewno nikt wcześniej nie otwierał mojego egzemplarza :)


Niestety nie ma napisów w naszym języku. Nie, żeby użycie micela było specjalnie skomplikowaną sprawą, ale czasem lubię rzucić okiem czym producent mydli nam oczy ;)

Zapach:
Bardzo delikatny, wyczuwam w nim subtelne morskie nuty. Nie mniej jednak uważam, że kosmetyk apteczny powinien być pozbawiony kompozycji zapachowej.

Konsystencja:
Płyn to płyn - rzadki i lejący o lekko błękitnym odcieniu ;) Nic zaskakującego nie odkryłam.

Działanie:
Najlepiej zobrazuje je szybki test obrazkowy.


Szybka symulacja makijażu - tusz Maybelline i wodoodporny Virtual, liner L'Oreal, kredka Bourjois, rozświetlacz Along Came Betty, podkład Revlon Colorstay, pomadka Rimmel i tint Bell.


Nalewamy trochę Biodermy na wacik i zmywamy...


Tadam! Został jedynie ślad po wodoodpornym tuszu (skądinąd marnym). Działanie oceniam więc całkiem nieźle, ale bez fajerwerków - micel Bourjois czy Dermedic zmywają równie dobrze. Płyn jest przeznaczony do skóry suchej i mieszanej, ale nie zauważyłam działania w kierunku poprawy lub pogorszenia stanu skóry. Na plus, że nie zostawia lepkiej warstwy i nie pieni się.

Wydajność:
Wspominałam, że kupiłam płyn za grosze z powodu zbliżającej się daty ważności (koniec lutego 2014). Bałam się, że nie zdążę go zużyć do tego czasu, wszak tyle się naczytałam o jego super hiper wydajności. I co? I pstro! Płyn jest o wiele mniej wydajny od wspomnianych już poprzedników i ich poprzedników, a wierzcie mi - było ich sporo. Używam go raptem półtorej miesiąca a zużyłam już jakieś 80% wyjściowej objętości płynu. Do Belfastu kupiłam sobie nową butelkę Dermedicu, bo Bioderma skończyłaby się szybciej.

Skład:
Aqua - woda
PEG-6 Caprylic/Capric Glycerides - niejonowa substancja powierzchniowo czynna
Sodium Citrate - sekwestrant, regulator pH
Zinc Gluconate - substancja o działaniu bakteriostatycznym, ściagającym i normalizującym pracę gruczołów łojowych
Copper Sulfate - substancja o działaniu odkażającym i bakteriostatycznym
Ginkgo Biloba Extract - ekstrakt z miłorzębu japońskiego - uelastycznia skórę i poprawia funkcjowanie naczyń krwionośnych
Mannitol - humektant
Xylitol - humektant
Rhamnose -humektant
Fructooligosaccharides - probiotyk o działaniu nawilżającym i bakteriostatycznym
Propylene Glycol - humektant
Citric Acid - sekwestrant, regulator pH
Disodium EDTA - sekwestrant
Cetrimonium Bromide - kationowa substancja powierzchniowo czynna
Parfum - kompozycja zapachowa

Skład nie jest zły, jest w nim kilka składników stosowanych stricte do skóry tłustej, jednak moim zdaniem micel ma zbyt krótki kontakt ze skórą żeby wykorzystał cały ich potencjał. Nie mniej jednak to zaleta, że producent faktycznie dopasowuje recepturę do danego typu skóry, a nie jedynie zmienia kolor opakowania ;)

Podsumowanie:
Nie będę oszukiwać - to bardzo dobry produkt. Mimo wszystko uważam, że nie jest wart swojej regularnej ceny. Jeżeli uda mi się znowu kupić go za grosze to na pewno się skuszę, a jeśli nie - trudno, kupię kolejną butlę Bourjois, Dermedic albo wypróbuję L'Oreal lub Garnier. Świat miceli nie zaczyna i nie kończy się na Biodermie - na szczęście :)

+ wygodne opakowanie
+/- przyjemny zapach, którego de facto powinno nie być
+ dobrze zmywa makijaż
- wydajność
+ skład
- cena

Oceniam Biodermę na 4, głównie ze względu na gorszą wydajność niż produktów konkurencji.





Kolejne starcie z kosmetyczną legendą już za mną :)
A niekosmetycznie - jeszcze jeden egzamin jutro i we wtorek wylot, kosmetyczka już spakowana :)

Pozdrawiam,

PODPIS

środa, 22 stycznia 2014

Morskie wspomnienie lata

Witajcie!

Spadł śnieg. Bardzo żałuję, że zima nie mogła poczekać do mojego wylotu ;)
Patrząc za okno mam bardzo tęsknię za latem. W sam raz na taka aurę są bohaterki dzisiejszego postu - dwie kredki Bourjois Contour Clubbing Waterproof w odcieniach morza :)



Opakowanie:
Kolorowe kredki w opakowaniach wskazujących na kolor wkładu - doceniam to ułatwienie, producent oszczędza mi kilku cennych sekund o poranku ;) Skuwki siedzą pewnie i nie zsuwają się, więc nie grozi nam makijaż kosmetyczki zamiast oczu. Temperują się całkiem przyjemnie, bez wielokrotnego łamania "rysika".

Zapach:
Przypomina mi odrobinę kredki świecowe ;)

Konsystencja:
Kredki są średnio twarde. Na tyle miękkie, że narysowanie perfekcyjnej kreski jest dziecinnie proste, a jednocześnie na tyle twarde, żeby się nie tępić i nie łamać co kilka sekund (w przeciwieństwie do osławionej kredki Avon Supershock, o której niedługo). Po porządnym temperowaniu spokojnie narysujemy dwa albo nawet 3 razy cienkie kreski na jednym i drugim oku, co jest świetnym wynikiem bo nie lubię non stop biegać z ostrzałką. Później końcówka przestaje być aż tak precyzyjna, co nie oznacza jednak konieczności narysowania kresek o przesadnej grubości.

Kolor:
Bardzo lubię kolorowe kreski na oczach i jak już wiecie od dawna szukałam fajnej kredki/linera w odcieniu niebieskiego. Nic więc dziwnego, że jako pierwszą wybrałam 45 Bleu neon. Lubię też zielenie na mojej powiece, więc po chwili dołączyła do niej szmaragdowa 50 Loving green.


Przede wszystkim muszę pochwalić pigmentację kredek - już jedna warstwa pokrywa powiekę wyrazistym kolorem bez prześwitów, a ponowne przejechanie kredką nie powoduje znikania poprzedniej warstwy.

bez lampy
Kolory są bardzo intensywne, co mnie cieszy. Nie mają drobinek, jednak kolory są wibrujące i wielowymiarowe (może nawet lekko metaliczne?), czego niestety nie widać na zdjęciach :(

Z lampą
Trwałość:
Kupiłam je nie tylko ze względu na kolor, ale również na deklarowaną przez producenta trwałość. Nie zawiodłam się - kredki faktycznie są wodoodporne i najlepiej zmywa się je dwufazówką (w napływie cierpliwości może być micel). Dzielnie trzymają się na oku od rana do wieczornego demakijażu, nie odbijają się, nie spływają i nie rozmazują, podobnie jak Jumbo Sephory.

Wydajność:
Konsystencja okazała się trafiona w 10, kredki na pewno wystarczą mi na długo.

Podsumowanie:
Szukałam dobrych kredek i znalazłam. W pewnym momencie zwątpiłam w znalezienie niebieskiego ideału, a tu taka niespodzianka! Podoba mi się też szara, ale nigdzie nie umiem jej dostać - widuję tylko srebrną :(

+ opakowanie bez zarzutu
+ doskonała konsystencja
+ łatwość temperowania
+ ładne, intensywne kolory
+ całodniowa trwałość
+ wydajność

Podwójna piątka :) Nie obrażę się, jeśli producent powiększy gamę kolorystyczną.





Polecam kupić je w promocji -40%, wtedy zapłacicie niewiele ponad 20zł za sztukę.

Zagadka dla Was? Jak zmieścić 15" laptop i mojego Nikona do bagażu podręcznego EasyJet? Do poniedziałku muszę coś wymyślić, a tobołek na głowę nie wchodzi w grę :P

Pozdrawiam,

PODPIS

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pikantna pomarańczka

Witajcie!

Nowy rok obfituje w pozytywne recenzje i nie inaczej będzie tym razem. Zapraszam na zachwyty nad jednym z podstawowych produktów w naszej łazience - szamponem do włosów :)


Dzisiejsza recenzja dotyczy produktu pochodzącego ze wschodu - szamponu do włosów Love2Mix Organic z pomarańczą i chilli.

Opakowanie:
Szampon jest zamknięty w całkiem sporej, bo mieszczącej aż 360ml, butelce. Niestety jest ona nieprzezroczysta, więc ubytek produktu możemy stwierdzić jedynie po zmniejszającej się wadze butelki. Jest ona zaopatrzona w wygodny dziubek, który łatwo obsługuje się mokrymi rekami.


Niestety, nie jest on w 100% szczelny. Co prawda woda nie dostaje się do butelki, za to ociupinka kosmetyku wydostaje się na zewnątrz sprawiając, że opakowanie lekko się klei (wystarczy odrobina wody i efekt ten znika).


Zamknięcie ma jeden ogromny plus - jest płaskie, więc można postawić butelkę do góry dnem i wykorzystać szampon do ostatniej kropli.


Brakuje mi trochę informacji chociażby po angielsku (jest tylko nalepka z kilkoma informacjami od polskiego dystrybutora) i mam nadzieję, że wraz z rosnącą popularnością tych produktów poza terytorium Rosji producent pomyśli o tym.

Zapach:
Jeżeli ktoś jeszcze tego nie wie - uwielbiam wszystko, co pikantne. Sypię chilli na potęgę i amatorzy łagodnej kuchni narażają swoje gardła na szwank (i istne tortury zarazem), jeśli zapomną mi o tym powiedzieć. Szampon pachnie fantastycznie - pomarańczą z mocną nutą chilli. Zapach jest słodki i ostry zarazem, uwielbiam!

Konsystencja:
Żelowa, średniogęsta. Szampon dobrze rozprowadza się na włosach i całkiem nieźle się pieni (przez moment).


Nie ma się do czego przyczepić.

Działanie:
Kosmetyk fantastycznie oczyszcza włosy i doskonale radzi sobie ze zmywaniem wszystkich olejów, jakich dotychczas używałam (najczęściej walczy z kokosem, Amlą i arganowym). Włosy są czyste, świeże dłużej niż po innych szamponach, lekkie, sypkie i nieprzesuszone. Jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona z tego produktu - moje włosy go pokochały od pierwszego użycia.

Wydajność:
Dobry produkt o dobrej konsystencji = wydajny produkt. Nie inaczej jest tym razem, myję włosy co 2-3 dni, a ten produkt służył mi ładnych kilka miesięcy.

Skład:
Aqua - woda
Organic Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract - ekstrakt z pomarańczy
Organic Capsicum Frutescens Fruit Extract - ekstrakt z papryczki chilli
Cocamidopropyl Betaine - amfoteryczna substancja powierzchniowo czynna (łagodny detergent), dodatkowo stabilizuje pianę
Lauryl Glucoside -niejonowa substancja powierzchniowo czynna, stabilizator piany i emulgator O/W, dodatkowo zwiększa lepkość kosmetyku
Sodium Cocoyl Glutamate - substancja powierzchniowo czynna (łagodny detergent)
Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride - antystatyk
Theobroma Cacao Seed Extract - ekstrakt z nasion kakaowca
Panax Ginseng Extract  - ekstrakt z żeń-szenia 
Benzyl Alcohol - konserwant i regulator lepkości
Sodium Chloride - zwiększa lepkość produktu, jego użycie wymaga zastosowania niejenowych substancji powierzniowo czynnych
Benzoic Acid  - konserwant
Sorbic Acid  - konserwant
Parfum - kompozycja zapachowa
Citric Acid - sekwestrant (substancja chelatująca) i regulator pH
Lycopene - antyoksydant
Caramel - barwnik

Jak widać brak tu silnych detergentów (tak, nie ma SLS, SLES itp), są za to roślinne ekstrakty poprawiające dotlenienie komórek i krążenie krwi, więc włosy będą zdrowsze (dotrze do nich więcej substancji odżywczych) i teoretycznie mogą zacząć szybciej rosnąć. Nie powinien przesuszać ani włosów, ani skóry głowy. Kilka konserwantów (kto by zużył ten wielki szampon w 2-4 tygodni?), plus za naturalny barwnik. Moje chemiczne serce czuje się szczęśliwe :)

Podsumowanie:
Moje włosy bardzo polubiły ten szampon, z pewnością do niego wrócę.

+ wygodne opakowanie
-  brak napisów po polsku/angielsku
- lekko nieszczelne zamknięcie
+ przepiękny zapach
+ doskonała konsystencja
+ dokładnie myje włosy
+ dobrze domywa oleje
+ wydajność
+ skład

Chyba Was nie zdziwi, że wystawiam kolejną 5 w tym roku? ;)





...a może polecicie mi inny szampon z tej serii/odżywkę? Kusi mnie ta z efektem laminowania :)

Pozdrawiam!
PODPIS

niedziela, 19 stycznia 2014

Styczniowe zakupy

Witajcie!

W tym miesiącu niewiele kupiłam (wow, jestem z siebie dumna)! Nie planuję kolejnych kosmetycznych zakupów przed wylotem, więc mogę Wam pokazać mój haul... w 3/4 składający się z kremów do rąk :D


W końcu dzięki wspólnemu zamówieniu z dziewczynami w końcu udało mi się kupić genialne kremy do rak z masłem Shea The Secret Soap Store. Wybrałam zapach waniliowy, ale chodzi mi jeszcze po głowie porzeczka ;) Może następnym razem się na nią zdecyduję.
W Super-Pharm kupiłam nowy podkład Max Factor Whipped Creme. Jest chwalony na blogach więc instynkt testerki nie pozwolił mi przejść obojętnie obok niego ;) Dodatkowo przy kasie wybrałam krem do rąk Kamill, który idealnie pasuje rozmiarem do uczelnianego biurka :)

Teraz tylko zdać pozostałe zaliczenia i mogę lecieć! :)

Pozdrawiam,

PODPIS

sobota, 18 stycznia 2014

LashShow

Witajcie!

Na temat moich beznadziejnych rzęsisk powiedziałam już sporo. Upiększaczy wypróbowałam jeszcze więcej. Chcecie poznać jednego z nich?


Oto Dior Diorshow Iconic w pełnej okazałości!

Opakowanie:
Idealne dla każdej sroczki ;) Srebrne, błyszczące... piękne! Co prawda mój aparat nie do końca oddał jego fakturę, ale tak możecie przyznać, że cieszy oko.


Zamknięcie jest bardzo szczelne - tusz nie wypływa z opakowanie i nie wysycha zbyt szybko. Nakrętką bardzo wygodnie się operuje. Najlepsza jest jednak szczoteczka!


Mam nadzieję, że powyższe zdjęcie dobrze ilustruje jej kształt. Szczoteczka fantastycznie rozdziela i rozczesuje rzęsy, a także aplikuje tusz bardzo równomiernie. Nie ma mowy o sklejonych włoskach albo grudkach. To jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, szczoteczek jakie kiedykolwiek moje rzęsy widziały.

Zapach:
Każdy tusz pachnie podobnie, jednak aromat może być mnie bądź bardziej nieprzyjemny dla nosa. Diorshow pachnie neutralnie.

Konsystencja:
Niezwykle kremowa i jednolita. Nie za gęsta i nie rzadka - idealna! Świetnie współgra ze szczoteczką, nie skleja rzęs, nie zostawia grudek i nie osypuje się. Dodatkowo nie trzeba machać szczoteczką przy oku pół dnia, efekt jest widoczny już po jednej warstwie.

Kolor:
Oczywiście zdecydowałam się na klasyczną czerń (chociaż nie wiem, czy są w ogóle inne kolory :P ). Kolor jest wyraźny i nasycony, nie ma w sobie nawet najmniejszej nutki szarości czy brązu. To typowa smolista czerń - taka, jaką lubię.

Efekt:
Jak to mówią - z bezrzęsnej istocie tylko 1:1 pomoże. Nie jest może ze mną aż tak źle, ale jednak szału nie ma - rzęsy są krótkie i proste jak druty, prawie wcale ich nie widać.


Jedna warstwa Diorshow Iconic na jednym oku:


O, widać namiastkę rzęs! No to tuszujemy je porządnie (na jednym i drugim oku) i voila!


Nie jest to szczyt moich marzeń, ale przynajmniej je widać. Tusz ładnie wydłuża i pogrubia rzęsy, a także odrobinkę je podkręca. Mnie efekt bardzo się podoba, szczególnie w odniesieniu do naturalnych mało widocznych rzęs. Możecie się zastanawiać czym właściwie się zachwycam ale wierzcie mi, że masa tego typu kosmetyków nie daje na moich rzęsach prawie żadnego efektu :(

Trwałość:
Doskonała - od aplikacji do zmycia. Nie ma mowy o kserowaniu się na powiece, spływaniu czy kruszeniu się w ciągu dnia. Nie straszne mu łzy i deszcz. Mimo, że to wersja niewodoodporna jest nie do zdarcia, przy czym całkiem przyjemnie zmywa się micelem :)

Wydajność:
Ze względu na świetną konsystencję tusz nie zmienia prawie w ogóle swoich właściwości, nie trzeba czekać aż zgęstnieje czy też zużywać go szybko. Spokojnie można go wykorzystać do końca bez obaw, że pół opakowanie wyschnie na kamień.

Podsumowanie:
To mój ulubiony tusz, dzięki któremu moje rzęsy przynajmniej widać ;) A gdy się kończy i tak zostawiam sobie czystą szczoteczkę, bo na lepszą jeszcze nie trafiłam.

+ ładne i szczelne opakowanie
+ genialna szczoteczka
+ idealna, kremowa konsystencja
+ głęboka czerń
+ ładny efekt podkreślonych rzęs
+ wielogodzinna trwałość
+ łatwość zmywania
+ wydajność

Diorshow Iconic zasługuje u mnie na 5. Mam nadzieję, że producent nie pójdzie w ślady mojego poprzedniego ulubieńca (Chanel Inimitable) i nie sknoci jego formuły.





PS: wyjazd do Belfastu zbliża się wielkimi krokami... czy wiecie, że tam zbudowano Titanica? :)
Pozdrawiam! :)

PODPIS

środa, 15 stycznia 2014

Ananas w butelce

Witajcie!

Wszystko na raz! Jestem dosłownie zawalona robotą i jeśli wierzyć mojej mamie, to już w ogóle mnie nie widać zza sterty papierzysk i komputera. Po zdenkowaniu żelu Balea mama dla odmiany wyjęła z zapasów żel pod prysznic Joanna Fruit Fantasy. Kiedyś lubiłam małe peelingi z tej serii, a jak sprawdził się żel?


Opakowanie:
Prosta butelka o pojemności 250zł. Plusem jest miękki plastik ułatwiający wydobycie resztek produktu,a także płaskie zamknięcie, dzięki któremu butelkę bez problemu postawimy do góry dnem. Jest ono szczelne, ale zarazem łatwe do otwarcia bez łamania sobie paznokci.

Zapach:
Seria Fruit Fantasy charakteryzuje się owocowymi zapachami . Tym razem wypróbowałam hawajski ananas. Zapach jest słodki, przypomina mi ananasy w puszce. Plus dla producenta za brak wyczuwalnej chemii, której się obawiałam ;) Aromat jest dosyć wiernie oddany, chociaż trochę brakuje lekko kwaskowatej nuty, charakterystycznej dla świeżego ananasa. Nie pozostaje na skórze po kąpieli.

Konsystencja:
Producent nazwał ten produkt kremowym żelem pod prysznic. Niestety krem występuje jedynie w nazwie.


W rzeczywistości jest to zwykły, średnio gęsty żel pod prysznic. Do kremowych żeli Dove mu baaaaaaaaaaaardzo daleko. Dodatkowo prawie w ogóle się nie pieni.

Działanie:
Żel dobrze robi to, co ma robić - myje. Całe szczęście nie wysusza skóra, za to skreślam żel na całej linii. Nie mam się do czego przyczepić.

Wydajność:
Żel nie należy do rzadkich, więc i wydajność mogę określić jako przyzwoitą.

Skład:
Aqua -woda
Sodium Laureth Sulfate - anionowa substancja powierzchniowo czynna (silny detergent) i substancja pianotwórcza
Cocamidopropyl Betaine - amfoteryczna substancja powierzchniowo czynna (łagodny detergent), dodatkowo stabilizuje pianę wytworzoną przez silne detergenty
Glycereth-2 Cocoate - niejonowa substancja powierzchniowo czynna  i emulsjotwórcza
Coco-Glucoside - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emulgator O/W
Glyceryl Oleate - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emolient tłusty o właściwościach renawilżających
Glycol Distearate - emolient tłusty (działanie jak wyżej), dodatkowo pełni rolę emulgatora W/O i poprawia konsystencję produktu
Laureth-4 - jak wyżej
Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer - zwiększa lepkość produktu i stabilizuje emulsję
Polyquaternium-7 - stabilizator piany
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca umożliwiająca wnikanie innych składników do skóry, humektant i konserwant
Panthenol -  hydrofilowa substancja nawilżająca i humektant
Ananas Sativus Extract - ekstrakt z ananasa o działaniu delikatnie złuszczającym
Propylene Glycol - emolient tłusty, poprawia konsystencję i zmętnia gotowy produkt
Triethanoloamine - regulator pH
Disodium EDTA - sekwestrant (substancja chelatująca) i konserwant
Parfum - kompozycja zapachowa
Benzyl Alcohol - substancja zapachowa (o zapachu jaśminu ;) ), regulator lepkości i konserwant
Sodium Chloride - zwiększa lepkość produktu, jego użycie wymaga zastosowania niejenowych substancji powierzniowo czynnych
DMDM Hydantoin - konserwant
Methylchloroisothiazolinone - konserwant
Methylisothiazolinone - konserwant
CI: 16255 -barwnik
CI: 19140 - barwnik

Jak widzicie skład nie powala - silnie wysuszający detergent i kilka łagodniejszych, na szczęście mamy też substancje mające za zadanie nie dopuścić do wysuszenia naskórka. Dodatkowo sporo składników konsystencjotwórczych i konserwantów. Niewielka ilość ekstraktu z ananasa, więc zapach za pewne pochodzi od chemicznej kompozycji, która na całe szczęście jest dosyć udana.

Podsumowanie:
Żel jakich wiele. Nic mnie specjalnie nie zachwyciło, ale nie wyrządził też mi krzywdy.

+ wygodne opakowanie
+ całkiem przyjemny, niechemiczny zapach
+ konsystencja...
- ...niezgodna z nazwą produktu
+ nie wysusza skóry
+ dobrze myje
+ wydajność
- skład

Niby dobry, ale jednak nie zwalił mnie z nóg. 4 :)





Lubicie te owocowe żele? Który zapach jest Waszym ulubionym?

Pozdrawiam,!

PODPIS

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rosyjska śliwka

Witajcie!

3 miesiące temu pokazałam Wam moją pierwszą kredkę Bourjois Color Boost w odcieniu Red Sunrise. Na samym początku były dostępne jedynie 4 kolory kredek. Na szczęście producent rozszerzył gamę kolorystyczną, w której znalazłam dla siebie drugi kolor ;)


Poprzednią kredkę polubiłam, a ta nieco się od niej różni. Czy na plus - za chwilę się dowiecie, gdyż dziś właśnie skupię się na różnicach między nimi :)

Opakowanie:
Identyczne jak w poprzednim egzemplarzu, jednak mechanizm działa sprawniej i pewniej.



Zapach:
Niczym nie różni się od czerwonej wersji, nowa kredka jest jednak pozbawiona chemicznego smaku.

Konsystencja:
Identyczna, jak u pierwszej kredki. Przypominam, że to jedna z zalet tego kosmetyku ;)

Kolor:
Tym razem zdecydowałam się na bardziej stonowany, jesienno-zimowy odcień 06 Plum Russian.


Kolor można stopniować. W zależności od światła jest bardziej śliwkowy lub bardziej bordowy.



Podoba mi się, że można uzyskać subtelny i mocny efekt (aczkolwiek tego drugiego unikam, w nadmiarze ten kolor mi nie służy ;) ).

Trwałość:
Trochę lepsza niż wersji czerwonej. Kolor delikatnie wżera się w skórę ust przypominając nieco tint.

Wydajność:
Jednej i drugiej wersji - ogromna!

Podsumowanie:
Nową kredkę bardzo polubiłam. Na plus zaliczam poprawienie mechanizmu wkręcania i wykręcania oraz brak smaku. Oceniam ją tak samo, jak Red Sunset - na 4 :)






Jest tu jeszcze dziewczyna, która nie ma w swoich zbiorach ani jednej szminki w kredce? :D

PODPIS

środa, 8 stycznia 2014

Baby Lips

Witajcie!

Jesień i zima to czas, w których królują pomadki ochronne i treściwe balsamy do ust. W ciągu ostatniego roku wypróbowałam ich sporo. Ostatnią jest nowość - Maybelline Baby Lips. Jesteście ciekawe, czy się sprawdziła?


Opakowanie:
Pstrokate aż do bólu. Jak dla mnie zbyt krzykliwe i kiczowate. Niby to tylko pomadka ochronna, ale mimo wszystko wolę bardziej stonowany i elegancki design. Noszę ją w torebce i niestety zakrętka zaczęła już pękać, co nie jest dobrym znakiem.

Zapach:
Znajoma dla nosa (chemi)wiśnia... Skądś kojarzę ten aromat - czyżby wiśniowa pomadka Nivea? ;)

Kolor:
Wybrałam Cherry Me, z sympatii do czerwieni :)


Niestety najwięcej wiśni jest w nazwie. O ile na dłoni widać przebłyski koloru...


...to na ustach giną bez śladu :(


Prawdę mówiąc liczyłam na mocniejszy kolor, tak jak to było w przypadku wspomnianej już wiśniowej Nivei. Części dziewczyn może jednak odpowiadać taki subtelny efekt :)

Efekt:
Producent obiecuje spektakularne nawilżenie ust. Jakby wyprodukowała ją jedna z polskich marek pielęgnacyjnych pewnie nazywałaby się BBaby Lips 10 w 1 ;) Niestety nie widzę efektów jej stosowania. Usta są w takim samym stanie jak przed aplikacją, a momentami nawet bardziej przesuszone. Nie tego oczekiwałam.

Wydajność:
Nie jest źle, aczkolwiek zużywa się szybciej od niedawno chwalonej pomadki Sylveco.

Podsumowanie:
Miała być pomadka stulecia, a wyszło jak zawsze. Za ta cenę lepiej kupić Tisane... albo Sylveco (zostanie jeszcze na coś słodkiego) :)

- niezbyt solidne opakowanie
+/- zapach
+/- brak widocznego koloru na ustach
- zerowy efekt pielęgnacyjny
+/- wydajność

Produkt szumnie reklamowany, a w rzeczywistości mocno przeciętny. Dwója!





Dalej Was kusi? :D

PODPIS