środa, 31 grudnia 2014

Ulubieńcy 2014

Witajcie!

Sylwester zawsze jest czasem podsumowań. Nad osobisto-zawodowym aspektem mijającego roku nie będę się rozwodzić bo i nie ma nad czym - rok jak rok, było ich wiele, nic specjalnego ;)
Na szczęście udało się pojechać w kilka miejsc (ale liczę, że 2015 będzie jeszcze lepszy!).
Koniec smęcenia, czas przejść do ulubionych kosmetyków ;)



Zacznę od kolorówki. Jak doskonale wiecie uwielbiam mazidła do ust - nic dziwnego, że jest ich w tym zestawieniu najwięcej ;)
Nowością w moich zbiorach, której zakup planowałam od dawna jest Chanel Rouge Allure w kolorze 135 Enigmatique, którą zdawkowo pokazałam Wam przy okazji postu o czerwonych szminkach. Pokochałam ją od początku, do tego zrobiłam deal roku i kupiłam ją w Douglasie za ok 70zł - nie mogło być lepiej :)

W zestawieniu trudno by było pominąć moje ulubione MACzki :) W tym roku na ustach najczęściej gościły Russian Red (niezmiennie), Mehr i łup z Belfastu - Viva Glam Rihanna.

Wielkim powrotem mijającego roku okazały się matowe kremy do ust. Najbardziej polubiłam Bourjois Rouge Edition Velvet w odcieniu  Frambourjoise oraz angielską MUA Luxe Velvet Lip Lacquer w kolorze Reckless.

Sporo zmian przyniósł rynek dotychczas niezbyt lubianych przeze mnie błyszczyków. W 2014 moje serce (i usta ;) ) skradły dwie nowości: L'Oreal Color Riche Extraordinarie (szczególnie odcienie Rouge Soprano i  Tangerine Sonate) oraz Maybelline Color Elixir, z których najbardziej polubiłam dwa nudziaki: Blush Essence i Nude Illusion.

Polubiłam również nowe kredki do ust Maybelline Color Drama w wariancie Keep it classy (ha, nie czerwona! :D).

Ostatnim naustnym ulubieńcem jest Revlon Colorstay Moisture Stain. Najbardziej polubiłam czerwony Szanghai Sizzle, ale pozostałe odcienie nie pozostają daleko w tyle.

Pora na oczy. Niezmiennie od lat w kategorii baz pod cienie wygrywa Primer Potion od Urban Decay. Poza cieniami Inglot (nieobecne na zdjęciu ze względy na gabaryty palet) w tym roku odkryłam prasowane pigmenty L'Oreal Color Infaillible. Najcześciej wybierałam Hourglass Beige, Endless Chocolate i Forever Pink. 

Niezmiennie często od kilku lat na powiekach goszczą Maybelline Color Tattoo. Tym razem najchętniej używałam On and on bronze, Creamy Beige i Pink Gold.

Zawsze wolałam żelowe eyelinery, a pisakowych unikałam jak ognia. Superlinery od L'Oreal sprawiły, że zmieniłam zdanie i choć ciągle kocham te w słoiczkach równie często malowałam się kolorowymi pisakami.

Kolorowe kreski malowałam też kredkami Bourjois Contour Clubbing, których zapomniałam umieścić na zdjęciu :(

Tuszowym hitem okazał się produkt, który wpadł w moje ręce całkowicie przypadkowo, w wyniku pomyłki jednego ze sklepów internetowych. Mowa o L'Oreal Volume Million Lashes So Couture, który okazał się świetny!

Najwyższy czas na twarzowych ulubieńców. Podkłady roku 2014 są trzy: niezmiennie Revlon Colorstay do skóry suchej, Bourjois Healthy Mix i nowość: Max Factor Whipped Creme. Na początku się nie polubiliśmy, ale później rozkwitła prawdziwa miłość do tego podkładu, w trójkącie z cosmoblenderem do aplikacji. Nie może zabraknąć też (nieobecnego na zdjęciu) BB Etude House, który uwielbiam!

Korektor pod oczy - niezmiennie L'Oreal Lumi Magique. Jako kamuflaż polubiłam ten od Catrice.

Trio wykańczające również bez niespodzianek: puder jedynie meteoryty Guerlain, róż MAC Dainty i roświetlacz The Balm Mary-Lou Manizer



Pielęgnacyjnych hitów było mniej. Pokochałam wszelkie olejki i półprodukty, stąd też reprezentujące tą grupę olejki Alterry, Tamanu i z pestek śliwki.

Makijaż zmywałam micelami, ale do ulubieńców niezmiennie zaliczam niezawodny olejek myjący Ziaja Ulga. Mocniejsze myjadło to po raz kolejny Savon noir.

Poza olejkiem Ziaja wypuściła na rynek dwie fajne serie: Liście Manuka i Liście Oliwki. Obydwie mają świetne toniki, manuka dodatkowo peelingującą pastę. Ulubieńcem został jednak manukowy tonik, który na pewno pozostanie ze mną na długo.

Ciało myłam głównie żelami Balea. Tanie, dobre i pięknie pachną. Szkoda, że w PL nie ma DM'u :(

Balea dbała również o moje włosy. Szczególnie polubiłam serię z morelą i ananasem. Włosy pielęgnowałam też różnymi olejkami, od pewnego czasu używam Ajurwedyjskiego marki Orientana i jestem zadowolona z tej mieszanki.

W ciało wcierałam głównie olejki, ręce smarowałam kremem The Secret Soap Store, a w skórki wsmarowywałam świetny i naturalny balsam Badger.

Na sam koniec kategoria, w której w tym roku odkryłam wiele bubli - pielęgnacja ust. Najbardziej polubiłam pomadkę Burt's Bees i zostanie ona ze mną na dłużej.




Czasu mam jeszcze trochę, gdyż dzisiejszy wieczór (przynajmniej teoretycznie) ma być romantycznym sylwestrem we dwoje - jak będzie w praktyce zobaczymy za parę godzin ;) Zdąże jeszcze poczytać o Waszych ulubieńcach o oczywiście życzyć Wam wszystkiego dobrego w 2015 roku, a dziś w nocy wspaniałej zabawy :)

Pozdrawiam,

PODPIS

niedziela, 28 grudnia 2014

Wszystkie czerwienie Neny

Witajcie!

Za mną mega pracowity czas i niestety nic nie zapowiada zmian w tej kwestii :(
Dziś mam dla Was posta, który czekał na swoją publikację ponad miesiąc - po raz pierwszy pokażę Wam mój zbiór czerwonych mazideł do ust :) Jesteście ciekawe czego i ile mam?


Na początek to, co tygryski lubią najbardziej - szminki!


Część z nich może być już niedostępna w sprzedaży, nie mniej jednak wymienię wszystkie :)


Od lewej;
Clarins seria nieznana 07
Golden Rose Velvet Matte 17
NYX Round Lipstick Snow White
Bourjois Rouge Connection 11
Oriflame Scarlet (chyba jakaś limitka)
Golden Rose Velvet Matte 19
Celia Care 6
Lancome Le Rouge Absolu Merlot
Gosh Velvet Touch Lipstick Burgundy
Rimmel Lasting Finish by Kate Moss 10
Chanel Rouge Allure 135 Enigmatique
Rimmel Lasting Finish by Kate Moss 105
MAC Matte Russian Red
MAC Satin M.A.C Red
MAC Lustre Eager
MAC Viva Glam Rihanna
L'Oreal Color Riche Liya Pure Red
L'Oreal Color Riche Blake Pure Red

Wszystkie czerwone, a jakże różne :) Zdjęcie nieco wyolbrzymiło różowe, ceglaste i brązowe podtony.

Pora na błyszczyki i inne produkty z aplikatorem.


Jest ich zdecydowanie mniej, chociaż lakiery do ust i matowe szminki mają potencjał!


Od lewej:
Revlon Colorstay Moisture Stain 040 Shanghai Sizzle
L'Oreal Color Riche Extraordinarie 301 Rouge Soprano
NYX Mega Shine Lip Gloss Plush Red
NYX Mega Shine Lip Gloss Juicy Red
Elf Mineral Lip Gloss Daring
L'Oreal Shine Caresse 300 Juliet
Shiseido Lacquer Rouge RD 501
Bourjois Rouge Edition Velvet 02 Frambourjoise
Manhattan Soft Mat Lip Creme 45H (nie ma drobinek)
MUA Luxe Velvet Lip Lacquer Reckless

Na koniec wszelkiej maści kredki i ołówki.


Ta grupa jest najuboższa, liczy raptem kilka egzemplarzy.


Od lewej:
Astor Soft Sensation Lip Butter 16 Va Va Voum
Bourjois Color Boost 01 Red Sunrise
Maybelline Color Drama Intense Velvet Lip Pencil 250 Light It Up
Golden Rose Emily Long Lasting Lip Pencil 207
Golden Rose Emily Long Lasting Lip Pencil 209
Inglot Soft precision Lip Liner 58
Pierre Rene Lip Matic 04
Oriflame Wondercolour Lip Liner Real Red

Dotrwałyście do końca? :)
Łącznie czerwonych mazideł jest 36, najwyższy czas na rozwiązanie zapowiedzianego w czasach antycznych konkursu! Większość z Was mnie przeceniła - strzelałyście głównie w okolice 50 sztuk. Zwyciężczyni pomyliła się jedynie o 1 wskazując 35 sztuk. Tym samym paletkę cieni Undress Me Too wygrywa...


Gratuluję :) proszę o adres do 31.12 do 24.00.


Która czerwień podoba Wam się najbardziej? :)


PODPIS

środa, 5 listopada 2014

Revlon Colorstay Moisture Stain

Witajcie!

Moje oczy ciągle nie chcą współpracować, więc nie zaglądam tu tak często, jakby chciała :( Dzisiaj przedstawię Wam jeden (a raczej pięć :P ) z moich angielskich łupów. Jesteście ciekawe?


Mowa o jednej z ciekawszych premier ostatniego lata - Revlon Colorstay Moisture Stain. Trwały kolor i piękny połysk? Za chwilę dowiecie się, czy Revlon stanął na wysokości zadania.

Opakowanie:
Proste, czarno-przezroczyste. Niby nic, ale ja jestem zachwycona tą stylistyką, serio. Prostota i elegancja, czyli coś, co na co dzień bardzo lubię.


Już na pierwszy rzut oka widać, który odcień wybieramy - nie ma mowy o pomyłce. Dla formalności na spodzie jest też naklejka (również w kolorze produktu) z numerem i nazwą odcienia.


Zmorą drogerii są macane produkty - chyba każda z nas się z tym spotkała. Revlon gwarantuje, że nikt przed nami nie używał danego egzemplarza (wieeeeeeelka naklejka na 3/4 opakowania).


Aplikator jest szerszy na dole, podobny do serduszkowych u L'Oreala. Wygodnie aplikuje się nim kosmetyk. Gładko sunie po ustach zostawiając cienką warstwę kosmetyku. Niestety bardzo trudno o precyzję przy zaznaczaniu konturu ust, co zresztą sobaczycie na swatchach - specjalnie robiłam je raz, dwa bez konturówek itp - tak, jak większość nas maluje się rano :) Również zobaczycie, jak nierównomiernie potrafi się rozłożyć na ustach - szkoda.

Zapach:
Chemiczno-alkoholowy, podobny do stainów L'Oreal Caresse.

Konsystencja:
Niezwykle lekka i nieklejąca. Mam wrażenie, że po aplikacji kolor to jedno, a połysk drugie. Przy minimalnej ilości kolor pozostaje... a śladów na szklankach nie ma :) Nie wysusza ust, ale też ich nie pielęgnuje.

Kolor:
Jak widzicie posiadam pięć - od pomarańczki, przez róże, czerwień aż do jagody :)
Pomarańcz (035 Miami Forever) bardzo lubię. Soczysty, ciepły - idealny na lato!


Jak widzicie kolor zbiera się w naturalnych zmarszczkach ust, które przecież każdy posiada. Stainy nie podkreślają suchych skórek, ale trzeba się nieźle namachać aby aplikacja była w 100% równomierna - to samo wystąpi przy innych kolorach, ale im ciemniejszy tym jest to mniej widoczne. W rzeczywistości ten defekt wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciu - aparat wystrzył te koncentracje pigmentu co nie zmienia faktu, że może to wkurzać ;)

Koral (025 Cannes Crush) na początku mnie przestraszył - na aplikatorze (i na dłoni) wyglądał na wściekły, żarówiasty róż.


Na szczęście na ustach łagodnieje i zmienia się naturalny, jasny róż. Dziękuję Justynie za podarunek, sama bym tego odcienia nie kupiła, a na ustach bardzo mi się spodobał!

Róż (020 Rio Rush) jest mocną fukcją.


Ładny, letni kolor na plażę :)
PS: widzicie jak trudno dojechać tym aplikatorem precyzyjnie do kącików ust? :/

Czerwień (040 Szanghai Sizzle)  tego odcienia nie mogło zabraknąć w kolekcji :D


Ładna, nasycona czerwień, która na moich ustach nie wygląda wulgarnie (większość pewnie zauważyła, że wolę matowe/satynowe czerwienie, błyszczących zazwyczaj unikam).

Jagoda (005 Parissian Passion)  jest chłodna i typowo jesienna.


W zeszłym roku przekonałam się do podobnych odcieni na ustach, jednak w wydaniu błyszczącym nie jestem jej wielką fanką. Tym samym ten odcień z całej piątki podoba mi się najmniej.

I wszystkie razem:


Widzicie ten żarówiasty róż? :D

Trwałość:
Kolor utrzymuje się na ustach przez wiele godzin, natomiast połysk z czasem blednie. Jedzenie na kolorze nie robi wrażenia, połysk znika po posiłku. Ma to również jedną wadę - kolor wżera się w skórę bardzo szybko, więc jeśli aplikator Was nie posłucha (norma w jego wypadku) to niestety nie da się tego łatwo i szybko poprawić.

Wydajność:
Całkiem niezła. Potrzebuje na pomalowanie całych ust ok. 3 porcje produktu, ale nie widzę żeby w opakowaniach czegokolwiek ubywało.

Podsumowanie:
Sam produkt bardzo polubiłam, o czym świadczy ilość stainów ;) Wkurza mnie jednak, że do aplikacji wolę używać osobnego pędzelka - dziewczyny z wąskimi ustami mogą mieć jeszcze większy problem z tym nieprecyzyjnym aplikatorem niż ja.

+ nasycone kolory
+ piękne i wygodne opakowanie
+ miły w dotyku plikator
- nieprecyzyjny aplikator
+ wspaniale lekka konsystencja
+ nie wysuszanie ust
+ ładny efekt na ustach
+ trwałość
+ wydajność

Moim zdaniem to bardzo dobry produkt. Szkoda, że wbrew nazwie nie nawilża ust. Przymykam oko na koncentrację pigmentu w załamaniach - tak jak wspominałam na żywo jest to prawie niewidoczne.
4 będzie sprawiedliwa :)





Co sądzicie o stainach? Hot or not?

Pozdrawiam,

PODPIS

wtorek, 28 października 2014

Szczoteczka do twarzy z Biedronki - było warto?

Witajcie!

Na pierwszy rzut oka temat może wydawać się niezbyt aktualny - w końcu szczoteczki były w ofercie Biedronki ładnych kilka miesięcy temu, sprzedały się jak ciepłe bułeczki szturmem podbijając blogosferę... która szybko o nich zapomniała. Postanowiłam odkurzyć nieco temat, gdyż Biedronka lubi wprowadzać hity ponownie i nie wykluczone, że jeszcze kiedyś zobaczymy szczoteczki na sklepowych półkach.


Zanim odpowiem na fundamentalne pytanie - czy warto było wstać wcześnie rano i biec na otwarcie Biedronki celem zakupu tej oto szczoteczki powinnam powiedzieć po co właściwie ją kupiłam. Pewnie wszystkie słyszałyście o szczoteczkach Clarisonic Mia czy też Foreo Luna (i innych im podobnych). Niestety ich ceny są mniej bądź bardziej wysokie. Tym samym jeżeli sama formuła mycia twarzy szczoteczką nie sprawdziłaby się u mnie z jakiegokolwiek powodu (z akcentem na "nie chce mi się" ) zdecydowanie wolałabym, aby urządzenia kosztowało niecałe 20zł jak bohaterka tego postu, a nie kwotę trzycyfrową. Moim głównym celem było więc przekonanie się, czy ten sposób oczyszczania twarzy mi odpowiada zanim zainwestuję sporą kwotę w jedną z topowych szczoteczek dostępnych na rynku.


Zacznę może od cech samej szczoteczki, które w gruncie rzeczy miały najmniejszy wpływ na końcową ocenę (trudno porównywać drogi sprzęt do groszowego odpowiednika).
Otrzymujemy różowe plastikowe pudełko zawierające mechanizm szczoteczki i 4 końcówki - szczoteczkę, masującą z wypustkami i dwie z różnych rodzajów gąbki. Moim zdaniem tylko dwie pierwsze nadają się do czegokolwiek i zamiast gąbeczek producent mógł dołączyć dodatkowe szczoteczki na wymianę,w  końcu ta jedna prędzej czy później ulegnie zużyciu.



Szczoteczka ma dwie prędkości. Niestety głowica jest dla mnie trochę za ostra, więc korzystam głównie z wolniejszych obrotów. Oznacza to, że przy wrażliwej lub bardzo problematycznej skórze prawdopodobnie się nie sprawdzi.

Po użyciu szczoteczki skóra jest faktycznie lepiej oczyszczona niż po zwykłym myciu za pomocą dłoni, a sam proces nie trwa długo, gdyż szczoteczka jest bardzo łatwa do umycia.

Urządzenie służy mi od kilku miesięcy, ku mojemu zaskoczeniu szczoteczka jeszcze nadaje się do użycia, musiałam jedynie wymienić baterie.

Czy było warto? Moim zdaniem tak. Jakość nie zła, prawdę mówiąc spodziewałam się mniej za tą cenę. Dzięki Biedrasonic, jak mam w zwyczaju ją nazywać, przekonałam się, że spokojnie mogę zainwestować w coś droższego i najprawdopodobniej będzie to Foreo Luna (głównie z przyczyn ekonomicznych i higienicznych).

Jaki jest Wasz stosunek do wszystkich pulsująco-wibrujących szczoteczek do twarzy? Hot or not?

PODPIS

sobota, 25 października 2014

Gdzie byłam jak mnie nie było? Isle of Wight

Witajcie!

W wakacje wyraziłyście chęć bliższego poznania mojego letniego miejsca zamieszkania - brytyjskiej Isle of Wight. Miejsce mało znane wśród Polaków (nie licząc tych mieszkających na Wyspie ;) ) i rzadko przez nich odwiedzane. Może akurat którąś z Was zainteresuje?


Wyspa ma kształt diamentu i jest takim właśnie diamentem dla brytyjskich emerytów, którzy stanowią znaczną większość turystów ;)

Skoro to wyspa to trzeba się na nią jakoś dostać, czyż nie? Opcje są cztery. Promem Red Funnel z Southampton do Cowes pływa szybki i drogi prom pasażerski, a do East Coves wolniejszy i tańszy prom dla pasażerów i samochodów. Jeżeli planujecie przyjechać samochodem możecie również wybrać prom Wightlink z Portsmouth do Fishbourne. Pasażerów podróżujących pieszo zabiera katamaran Wightlink (Portsmouth - molo w Ryde) oraz poduszkowiec pływający z Southsea do Ryde - opcja zdecydowanie najszybsza. Pływa też prom samochodowo-pasażerski z Lymington do Yarmouth. Można jeszcze wpław - cieśnina Solent ma ok 8km, to opcja oczywiście dla mocnych hobbystów (i żart z mojej strony of course)


Płynąc z Portsmouth mijamy po drodze forty z okresu wojen XX wieku:



Sama mieszkałam w Ryde, które jest jednym z głównych kurortów Wyspy, zresztą moim zdaniem najfajniejszym.  Taki ładny miałam widok z pracy:


Jak widzicie czasem na pierwszy rzut oka sporą część drogi do Portsmouth można pokonać pieszo ;)
Ryde jest idealnym miejscem na spacery, można w nieskończoność spacerować promenadą a w końcu dojść do urokliwego Seaview.


Idąc promenadą mijamy Appley Tower i park pełny entuzjastów grillowania.

Oczywiście Ryde to nie jedyne godne uwagi miejsce. Chcąc się przemieścić mamy właściwie dwie opcje, nie licząc zawsze dostępnego i darmowego piechtobusu. Autobusy są niestety piekielnie drogie, ale taki już urok wyspowego monopolisty - trzeba wsiąść. Plusem jest frajda z jazdy angielskim double-deckerem i ładne widoki :) Tańszą opcją dostępną dla Shanklin i Sandown jest kolejka będąca wagonikami londyńskiego metra z początku XX w. Swoją drogą podczas mojego pobytu obchodzony w Ryde 150lat wspomnianej kolejki i 200lat istnienia molo :)

Sandown moim zdaniem nie jest przesadnie ciekawe, nic poza Bootsem tam nie ma (ha, ale w Ryde, Shankin i Newport również są Boots'y więc też mi atrakcja!). Niedaleko Sandown znajduje się jeden z symboli Wyspy - The White Cliff.


Stamtąd też prowadzi malownicza nadmorska promenada do Shanklin.


Wracając do tematu plaż to oczywiście są piaszczyste i chętnie odwiedzane przez turystów oraz mieszkańców. Tegoroczne lato wyjątkowo nas rozpieściło, więc dosyć często wylegiwałam się na piasku :) O ile w Ryde wybrzeże należy do płaskich, o tyle w Shanklin mamy do czynienia z klifem. Dla leniwych zamiast spaceru zjazd windą za jedynego funta.


Jednym z symboli brytyjskich plaż są małe hatki Beach Huts, często zaopatrzone w śmieszne napisy.


Samo Shanklin słynie z niezwykle pięknej Old Village.


Wszystkie domki mają słomiane dachy. Ten za mną występuje na jakiś 95% pocztówek z Shanklin :D


Podobne domki widziałam też jadąc do kolejnego symbolu IoW - The Needles.



The Needles to nic innego jak wystające z wody iglice skalne. Niestety dotarłam tam na tyle późno, że nie miałam już czasu ani zejść na plaże (tu opcją dla leni jest wyciąg krzesełkowy) ani dojść do fortu. Swoją drogą spędziłam w 30 stopniowym upale jakieś 2h w korku przy okazji otrzymując (jak zresztą każdy inny pasażer) butelkę wody mineralnej od brytyjskiej policji. Dzięki! :) Idąc z przystanku w stronę Needles mijamy mały park rozrywki przeznaczony głównie dla dzieciaków.

Niestety nie wszystkie atrakcje udało mi się zobaczyć, w końcu pojechałam tam pracować, a nie się obijać.
Charakterystycznym miejscem jest Osborne House w East Cowes będący letnią rezydencją Królowej Wiktorii.

źródło: http://www.english-heritage.org.uk
Jest też kolej parowa startująca z Wooton Bridge i dojeżdżająca do Smallbrooke Junction, gdzie można przesiąść się na kolejkę jadącą na trasie Ryde molo - Shanklin.

źródło: http://www.hovertravel.co.uk
Mamy też więzienie króla Karola I - Carisbrooke Castle w Newport.

źródło: http://www.english-heritage.org.uk
Pozostałości rzymskie w Brading (miasteczko też znajduje się na trasie kolejki), farmę uprawiającą dziesiątki rodzajów czosnku w Goodshil czy starą osadę w Arreton. Jak widać na nudę nie można narzekać.

Na Isle of Wight latem odbywają się różne imprezy. Są dwa festiwale muzyczne - Isle of Wight Festiwal i bardziej znany i mega popularny Bestiwal. W sierpniu odbywa się zjazd fanów skuterów Isle of Wight Scooter Rally przyciągających tysiące fanów skuterów z całej Wielkiej Brytanii i nie tylko.


Jest to doskonała okazja do pochwalenia się swoim odpicowanym skuterem. Jeden z moich gości miał model damski - z niezliczoną ilością lusterek :D


Każde miasto ma też swoją paradę (lub nawet dwie/trzy!). Najbardziej widowiskowy jest zawsze Illuminated Carnival odbywający się po zmroku.



Z samej wyspy (lub w drodze na/z) warto odwiedzić Portsmouth szczególnie jeżeli interesujecie się historią, lądowaniem w Normandii, uwielbiacie generała Montgomerego lub też zawsze marzyliście o wstąpieniu do marynarki wojennej.

Pormouth wita symbolem miasta - Spinnaker Tower, na któreą oczywiście można wjechać, Jest ona świetnym punktem orientacyjnym - podpowiada, gdzie wysiąść z autobusu, jak dojść do outletowego centrum handlowego Gunwharf Quays czy też gdzie szukać Wightlinka ;)


Wizytę w mieście polecam zacząć od wizyty w muzeum brytyjskiej Marynarki Wojennej czyli Historick Dockyard. Bilety kosztują ok 20 funtów, ale co ciekawe, są ważne przez rok. Tak, dokładnie przez 365 kolejnych dni mogłabym codziennie odwiedzać statki. W cenie wizyta na HMS Warrior, flagowym HMS Victory...


...genialnym muzeum mary Rose, muzeach Nelsona, samej Royal Navy oraz rejs łódką po porcie.


Od razu widać, że to okręt wojenny ;)

Idąc w drugą stronę, do Southsea mijamy przystań poduszkowca i za kolejne 20min docieramy do D-day Museum opisującego szczegółowo lądowanie w Normandii, które swój początek miało właśnie w Portsmouth.


To już koniec wspólnego zwiedzania. Mam nadzieję, że udało mi się trochę  przybliżyć Wam Wyspę, może zechcecie ją odwiedzić przy okazji wizyty na południu UK?


Pozdrawiam militarnie,

PODPIS