sobota, 31 sierpnia 2013

Ulubieńcy sierpnia

Witajcie!

Niestety sierpień dobiega końca, chociaż jeszcze nawet nie byłam na urlopie! ;) Zanim pokażę Wam moją podróżną kosmetyczkę czas na sierpniowych ulubieńców.


Jak widzicie sporo tego. Wybrałam kilka produktów, których jeszcze nie widziałyście w ulubieńcach :)

Na początek liczna pielęgnacja.


Na zdjęciu brakuje maski Kallos Latte (obecna na pierwszym), która ostatnio wróciła do moich łask :)
W ostatnim miesiącu często używałam żelu aloesowego Aloe Fresh Vaseline i aloesowego sprayu Apresspray Sun Ozon. Obydwa produkty na pewno pojadą ze mną do Czarnogóry.
Następnym wakacyjnym mush-have jest olejek Nuxe Huile Prodigieuse Or, który pięknie podkreśli opaleniznę.
Sierpniowe denko zaliczył peeling z Biedronki, którego miejsce zajął Cocoa Body Scrub Palmer's, który polubiłam od pierwszego użycia.
W pochmurne dni nakładałam na twarz samoopalacz Collistar Gocce Magiche Viso. Zanim się samoopalę muszę porządnie umyć twarz - najczęściej mydłem Savon Noir.

Pora na kolorówkę.


Na zdjęciu widzicie dwie nowości: rozświetlacz The Balm Mary-Lou Manizer i matujący puder Inglot z serii 3S. Jako różu najczęściej używałam Benefitowej Hooli.
W dalszym ciągu nosiłam turkusowe rzęsy za sprawą tuszu Maybelline Colossal Volum' Express. Codziennie używałam też kremowego (wbrew nazwie) linera Rimmel... do podkreślenia brwi.
Na ustach często nosiłam pomadkę M.A.C w odcieniu Mehr.

PS: Dzisiaj dzień blogera :)

źródło:  pozytywna.wordpress.com


Miłego weekendu :)

PODPIS

czwartek, 29 sierpnia 2013

TAG: Moje blogowe sekrety

Witajcie!

W końcu udało mi się zebrać i odpowiedzieć na Tag, do którego zaprosiła mnie Ala :)


1. Ile czasu prowadzisz bloga i jak często publikujesz posty?
Tego bloga prowadzę od października zeszłego roku. Wcześniej miałam inne blogi, począwszy od gimnazjalnych wypocin o życiu (lol), do innego bloga kosmetycznego. Nigdy nie byłam tak wytrwała jak teraz, więc tamte blogi umarły śmiercią naturalną :)
Publikuję różnie - bywa, że notki pojawiają się codziennie, a zdarza się i cisza przez 2, 3 dni. Wszystko zależy od mojego czasu, weny... i światła, bez którego nie zrobię zdjęć.

2. Ile razy dziennie zaglądasz na bloga i czy robisz to w pierwszej kolejności?
Na bloga zaglądam kilka razy dziennie, na więcej niestety czas mi nie pozwala.
W pierwszej kolejności wstaję z łóżka i idę zrobić sobie kawę ;) Na bloga zaglądam najczęściej dopiero po powrocie do domu. Zdarza się jednak, że mam wolną chwilę w ciągu dnia i wtedy przeglądam blogspota na tablecie lub smartphonie.

3. Czy Twoja rodzina i znajomi wiedzą o tym, że prowadzisz bloga?
Wiedzą, dlaczego miałabym się tego wstydzić? Część znajomych sama przypadkiem trafiła na bloga, innym sama o nim powiedziałam.

4. Posty jakiego typu interesują Cię najbardziej u innych blogerek?
Zdecydowanie recenzje i haule. Unikam postów z lakierami do paznokci i bardzo rzadko w ogóle do nich zaglądam.

5. Czy zazdrościsz czasem blogerkom?
Pewnie, ale w sensie czysto pozytywnym :) Czego? Głównie dostępu do kosmetyków, których nie ma u nas. Czasem zazdroszczę również pięknych zdjęć - chociaż aparat już mam w dalszym ciągu nie mam czasu (i miejsca w mieszkaniu) na pstrykanie prawdziwych cudeniek :(

6. Czy zdarzyło Ci się kupić jakiś kosmetyk tylko po to, by móc go zrecenzować na swoim blogu?
Nigdy nie kupiłam produktu tylko i wyłącznie na potrzeby recenzji czy swatchy. Powód jest prosty - nie mam kasy na produkty, których nie będę używać ;)

7.Czy pod wpływem blogów urodowych kupujesz więcej kosmetyków, a co za tym idzie, wydajesz więcej pieniędzy?
Moja odpowiedź pewnie Was zdziwi, ale NIE.
Gdy zaczynałam przygodę z jakimikolwiek kosmetykami miałam mniej więcej 14 lat i trafiłam na Wizaż.pl. W skrócie - od zawsze wydawałam kupę kasy na kosmetyki i blogowanie nic w tej kwestii nie zmieniło ;)

8. Co blogowanie zmieniło w Twoim życiu?
Dało mi odrobinę wieczornego relaksu. Wielu moich znajomych dziwi się, kiedy to ja znajduję czas na te wszystkie zajęcia i dodatkowo na bloga. Dla mnie jest to po prostu wieczorna chwila dla siebie, podczas której na moment zapominam o chemii, sprawozdaniach, kolokwiach, egzaminach, pracy i innych, poważniejszych od szminki na ustach, sprawach.
Poza tym nie będę oryginalna - poznałam wiele świetnych dziewczyn i w końcu mam jakieś koleżanki ;)
Dzięki blogowaniu łatwiej zdecydować mi się na jakiś produkt (lub też nie), niż pod wpływem samych recenzji w wizażowym katalogu kosmetyków. Tutaj są tez zdjęcia, więcej treści i emocji - to podoba mi się najbardziej!

9. Skąd czerpiesz pomysły na nowe posty?
Najczęściej inspiracją jest sam produkt. Trafiłam na fajną szminkę i jestem nią zachwycona? Na pewno Wam ją pokażę. Natknęłam się na bubel? Również się o tym dowiecie! Czasem wtrącam również migawki z mojego życia prywatnego, w końcu nie samymi kosmetykami człowiek żyje ;)

10. Czy miałaś kiedyś kryzys w prowadzeniu bloga, tak że chciałaś go usunąć?
Nie. Momentami cierpię jedynie na kryzysy zwane jako brak czasu lub weny.

11. Co najbardziej denerwuje Cię w blogach innych dziewczyn? 
Pomijając blogi stworzone jedynie na potrzeby współprac i rozdań irytuje mnie muuuuuuultum postów publikowanych tego samego dnia dotyczących tego samego produktu. Rozumiem - współpraca, termin... ale osobiście rzucam okiem na jedną, max 2 recenzję. Reszty nie czytam, w dodatku podświadomie odczuwam przesyt danym produktem i choćby nie wiem jaki był świetny nie mam ochoty na jego zakup. Poza tym irytuje mnie kradzież zdjęć i treści.

Do TAGu zapraszam wszystkich, którzy mają ochotę - od jakiegoś czasu jest bardzo popularny i wiele z Was już na niego odpowiedziało.

Pozdrawiam,

 PODPIS

środa, 28 sierpnia 2013

Z różu w brąz?

Witajcie!

Jakiś czas temu recenzowałam lakier do ust Shine Caresse L'Oreal w odcieniu czerwieni. Produkt polubiłam na tyle, że skusiłam się na jeszcze jeden odcień. Jak myślicie, jestem z niego równie zadowolona?


Tym razem wybrałam jaśniejszy kolor 101 Lolita.
Wszystkie właściwości - konsystencja, trwałość, wydajność i zapach są identyczne, jak w przypadku pierwszego  koloru. Nawet oceniam je tak samo.

Właśnie, kolor. W tym przypadku mam lekko mieszane uczucia.


Patrząc na aplikator można spodziewać się średniego do ciemnego złamanego różu. Jaki jest naprawdę?


Po chwili kolor utlenia się i pojawiają się liczne brązowe (i nieliczne czerwone) podtony. Czytając poprzednie recenzje byłam na to przygotowana, więc wiedziałam, na co się decyduję.


Lekko brązowy odcień ust pasuje do mojego typ urody, więc jestem na tak. Odradzam jednak branie w ciemno tego koloru, bo możecie mocno się rozczarować - jakby nie patrzeć brązy na ustach nie pasują każdemu.
Z czasem odcień brązowieje jeszcze bardziej, niż na zdjęciu.

Swoją drogą to irytujące, że odcień na ustach aż tak się różni od tego w opakowaniu, czyż nie?

Pozdrawiam,

PODPIS

Nudziakowy szept

Witajcie!

Pamiętacie lipcową recenzję pomarańczowego i różowego Whisperka?
Dzisiaj pokażę Wam ostatnią pomadkę z serii Color Whisper - dla odmiany spokojnego nudziaka. Czy polubiłam ją tak samo, jak bardziej odważne kolorystycznie siostry? Zdradzę Wam to za moment :)

Opakowanie:
Podobnie jak w przypadku poprzednich pomadek - podoba mi się. Fajnie, że skuwka zdradza odcień pomadki znajdujący się w opakowaniu.


Mimo codziennego noszenia w torebce nic złego się z nim nie dzieje - nie rysuje się, nie pęka i nie otwiera samo z siebie.

Zapach:
Taki sam, jak innych pomadek z tej serii - owocowy i nie za słodki.

Konsystencja:
Bardzo delikatna, żelowa. Pomadka delikatnie sunie na ustach pokrywając ja delikatną warstwą półprzezroczystego koloru. Lepiej nie przesadzać z ilością, inaczej pięknie podkreśli wszystkie niedoskonałości ust. Nie wysusza, wręcz lekko nawilża usta.

Kolor:
Z dwóch nudziaków skusiłam się na 720 Mocha Muse.


W pierwszym momencie wygląda na ładny, średni beżyk z domieszką brązu. Na dłoni ukazują się jego różowe nuty:



Po aplikacji na ustach daje bardzo delikatny odcień, bardziej nabłyszcza usta niż je koloruje.


Najczęściej używam tej pomadki poza domem, raz dwa i usta podkreślone bez lusterka :)

Trwałość:
Z racji delikatnego koloru trochę gorsza od bardziej intensywnych sióstr.

Wydajność:
Ogromna! Używam jej non stop, a sztyftu nie ubywa.

Podsumowanie:
Fajny, delikatny nude na co dzień, kiedy nie mam czasu szukać lusterka w torebce. Szkoda, że nie jest odrobinę trwalszy.

+ ładny połysk i lekki kolor 
+ owocowy zapach
+ przyjemna konsystencja
+ wygodne opakowanie w kolorze pomadki
- trwałość
- kolor sztyftu jest inny niż na ustach

Szczytem marzeń ta pomadka nie jest. Wolę Celię Nude... ale paskuda złamała się podczas upałów i muszę nakładać ją pędzelkiem. W torebce, pod ręką, mam więc nudzakowego Whisperka i kredkę Astor, którym upały nie straszne.

Pomadka Maybelline dostaje ode mnie, minimalnie naciąganą, 4 :)





Myślę, które mazidła zabrać na urlop :D

Pozdrawiam,

PODPIS

wtorek, 27 sierpnia 2013

Shiny Foot - hit, czy kit?

Witajcie!

Jutro miną dwa tygodnie od użycia kwasoskarpetek Shiny Foot Peeling Liquid marki TonyMoly  ;)
Jesteście ciekawe, czy zauważyłam spektakularne efekty? Dowiecie się już za moment!


Opakowanie:
Mały, niepozorny kartonik przepełniony informacjami ;) Po jego otwarciu naszym oczom ukazuje się jego zawartość:


Biała kartka po prawej jest niczym innym jak instrukcją bezpieczeństwa ;) Producent zaleca przeprowadzenie próby uczuleniowej przed zabiegiem.


Napisane jest również, kiedy producent nie radzi bliżej zaznajamiać się z owym produktem.
Sposób użycia i skład został opisany na odwrocie kartonika.


Fajnie, że poza opisem są również obrazki. Głupie, ale cieszy ;)

Sam peeling jest zamknięty w podwójnej saszetce w kształcie stóp. Powiedzcie same, czy te błyszczące stópki nie zachęcają do użycia peelingu?


Producent nie poskąpił napisów na odwrocie. Tu również znajduje się instrukcja obsługi peelingu.


Na sam koniec foliowe skarpetki. Nie udało mi się na zdjęciach uchwycić ich wnętrza - nie jest foliowe, tylko hmmm, fizelinowe? Warto więc zwrócić uwagę, czy wkładamy stopy do ich właściwego wnętrza, czy między warstwy folii.


Zapach:
Peeling intensywnie pachniał kwasem mlekowym, który jest głównym składnikiem produktu. Oczywiście po wlaniu płynu do skarpetek zapach jest niewyczuwalny.

Konsystencja:
Bardzo rzadki płyn.

Efekt:
Cała filozofia polega na założeniu foliowych skarpet na stopy, wlaniu płynu, zawiązaniu foliowych tasiemek i... czekaniu. Cały zabieg trwał około półtorej godziny, co jakiś czas zmieniając ułożenie stóp dla równomiernego kontaktu z płynem. Skarpety nie są takie niewygodne, na jakie wyglądają - da się w nich chodzić (chociaż starałam się tego unikać).


Nic mnie nie szczypało, nie piekło - ogólnie nie odczuwałam jakiegokolwiek dyskomfortu. Czas minął, zdjęłam skarpetki, umyłam stopy z pozostałości peelingu i czekałam na efekty.

Czekałam... czekałam... i czekałam. Dopiero w okolicach 5 dnia zauważyłam, że skóra zaczyna(!) się złuszczać. Apogeum złuszczania nastąpiło w 7 i 8 dniu, kiedy to skóra dosłownie schodziła płatami. Nie wyglądało to zbyt estetycznie, ale z dnia na dzień stopy robiły się coraz gładsze. W okolicach 10-11 dnia złuszczanie ustąpiło.
Ostateczny efekt mnie zachwycił. Stopy są gładkie i miękkie. Nie robiłam zdjęć przed (ale mi wstyd, że się tak zapuściłam!), w trakcie (a fuj!) i niestety po (daleko mi do mistrzyni jogi, która bez problemu ładnie sama sfotografuje swoje stopy). Musicie mi wierzyć na słowo. Myślę, że peeling poradzi sobie nawet z grubą warstwą zrogowaciałego naskórka, skoro u mnie efekt jest naprawdę wow!

Wydajność:
Jedno opakowanie wystarcza na jeden zabieg.

Skład:
Głównymi składnikami są (oprócz wody) alkohol, kwas mlekowy, kwas glikolowy, gliceryna, kwas salicylowy i mocznik. Pełen skład znajduje się na odwrocie opakowania.


Podsumowanie:
Pełen zachwyt! Na pewno kupię ponownie przed przyszłorocznym latem. Polecam gorąco każdemu, kto nie do końca jest zadowolony z wyglądu swoich stóp. Efekty na moich zachwyciły nawet mojego ojca, który prosi o jedno opakowanie dla siebie ;)

+ liczne instrukcje obsługi, w tym obrazkowe
+ informacje o możliwych podrażnieniach naskórka i alergiach
+ całkiem wygodne skarpetki
+ brak dyskomfortu podczas zabiegu
+ efekt końcowy
+ cena (w porównaniu do podobnych produktów)

Kosmetyk oceniam na 5 :) Postaram się jak najdłużej podtrzymać efekt pięknych stóp, które będzie mi miło pokazać na urlopie :)






Macie ochotę na tego typu produkt?
Szkoda, że jest tak słabo dostępny - mój egzemplarz Justyna kupiła na ebayu :)

PODPIS

niedziela, 25 sierpnia 2013

Kwartet kremowych bubelków

WITAJCIE

Nigdy nie lubiłam kremowych cieni do powiek. Ale jak wszystkie wiemy - nigdy nie mów nigdy. Gdy tylko zobaczyłam zeszłoroczną nowość od Maybelline - kremowe Color Tattoo od razu zapragnęłam je mieć! Stałe czytelniczki pewnie zauważyły moje uwielbienie do tej serii i ciągle rozrastającą się ich kolekcję ;)

Kiedy na jednym z blogerskich spotkań zobaczyłam na stoliczku wymiankowym kremowe cienie Revlon Beyond Natural wiedziałam, że muszę je zabrać ze sobą. Mimo ostrzeżeń poprzedniej właścicielki czwóreczka Revlonu trafiła do mnie. I wiecie co? Powinnam była jej posłuchać...


Opakowanie:
Cienie są zamknięty w bardzo popularnym pudełeczku zamykanym na klik. Podoba mi się zarówno przezroczysta górna część, dzięki której od razu widać kolory cieni, równy rozmiar wszystkich kolorów, a także bezproblemowe otwieranie klapki (mówiłam już, że nie lubię łamać sobie paznokci? ;) ).

Zapach:
Lekki smrodek. Na szczęście wyczuwalny jest tylko, gdy dosłownie włoży się nos w opakowanie.

Konsystencja:
Kremowa, ale z gatunku tępych. Producent poleca nakładać je palcami. Próbowałam w ten sposób oraz syntetycznym pędzlem Sephora - za każdym razem było równie źle. Więcej cienia zostaje na palcu lub pędzlu niż na powiece. Kicha!

Kolor:
Stałam się posiadaczką przepięknego zestawu czterech nudziaków 500 Buff Chamois.


Dobór kolorów jest świetny. Mamy tu kremowy, karmel, ciemny brąz oraz szampan. Ładne zestawienie, nieprawdaż? Niestety, na tym zalety cieni się kończą.

Nakładając dobre 5 warstw na skórę kolory prezentują się następująco:


Ładnie? Owszem, przez max 5 minut. Później kolory zlewają się ze sobą do tego stopnia, że ciężko odróżnić najjaśniejszy od najciemniejszego. Chciałam pokazać Wam to na zdjęciu, ale...

Trwałość:
...zanim ustawiłam aparat, na powiekach nie zostało prawie nic, oprócz delikatnego wałeczka na linii załamania. Brak mi słów, nigdy nie miałam równie beznadziejnych cieni - ich trwałość jest niemalże zerowa.

Podsumowanie:
Lubię markę Revlon głównie za ich podkłady z serii Colorstay. Miałam jednak kiedyś jakąś szminkę, błyszczyk, róż oraz czwórkę pudrowych cieni i wszystko sprawowało się bez zarzutu. Te cienie są niechlubnym wyjątkiem, oby jedynym.

+ ładne kolory
+ wygodne opakowanie
- tępa konsystencja
- trudna aplikacja
- zlewanie się odcieni
- zerowa trwałość

Z wielkim żalem daję tym cieniom 1 i biegnę pomalować się Color Tattoo ;)






Miłego popołudnia :)


PODPIS

sobota, 24 sierpnia 2013

Blogowa metamorfoza


WITAJCIE

Jak zauważyłyście mój blog przeszedł sporą wizerunkową metamorfozę :)
Jej autorką jest Asia z bloga asiablog.pl, której baaaaaaaaaaaaardzo dziękuję :*
Asia dosłownie czytała mi w myślach i dzielnie znosiła moje wszystkie widzi mi się bannerkowe :) Jeszcze raz wielkie dzięki, nowy wygląd jest super!

Wcześniej blog prezentował się tak:


Dzięki Asi mój blog jest teraz o wiele bardziej MÓJ :)
Przybyło kolorów i nawiązań do tematyki i nazwy bloga.
Również "pilotażowo" menu kart zamiast pod bannerem wylądowało po jego lewej stronie :) Przybyły również ikonki społecznościowe na bannerku.


Jak Wam się podoba efekt? Ja jestem zachwycona!

Pozdrawiam,

PODPIS

piątek, 23 sierpnia 2013

Wczorajsze zakupy

Witajcie!

Obiecałam na fanpage, więc pokazuję wczorajsze zakupowe łupy ;)


Lwią część zakupów stanowi kolorówka :)
Na początek jeden z hitów marki The Balm - rozświetlacz Mary-Lou Manizer :)
Dalej zakupy Inglotowe:
żółty puder matujący z serii 3S: Sport Stage Studio nr 32,
2 matowe kółka do (przepełnionych) paletek: szary nr 387 i waniliowy nudziak nr 330.
Dodatkowo skusiłam się na grzebyk do rzęs, który wygląda groźnie, a kusił mnie od dawna :D
W Super-Pharm kupiłam moją ulubiona bazę silikonową pod makijaż Dax Cashmere Secret.

W koszyku znalazł się również zestaw pojemników podróżnych w kosmetyczce z Empiku (kosztował niecałe 8zł) oraz Lactacyd, który niedawno zdenkowałam :)

Pozdrawiam,

post signature

środa, 21 sierpnia 2013

Killer odrostów

Witajcie!

Czy Was też na widok Waszych włosów czasem ogarnia... leń? Ostatnio ta paskuda zaatakowała nas z podwójną siłą - jednocześnie mnie i mamę. A na mojej głowie jedna wielka masakra - 2 miesiące od farbowania, wielgaśny odrost (który na tle zafarbowanej reszty wygląda na... siwy!) i "zbuntowana" mama, która kategorycznie odmawia nałożenia farby na moją czuprynę. Trudno mieć jej to za złe - urlop zbliża się wielkimi krokami i ma ciekawsze rzeczy do roboty od farbowania moich włosów (np. zafarbowanie swoich) ;)

Oczywiście mogłabym wziąć farbę w swoje ręce (dosłownie), ale znając moje zdolności manualne do czynności okołowłosowych prędzej zafarbowałabym pół łazienki i 3 koszule ojca niż moje włosy ;) Postanowiłam znaleźć sposób, który zatuszuje odrosty i jednocześnie pozwoli mi uniknąć remontu łazienki ;)

Na pierwszy ogień poszła angielska odżywka farbująca, która nie zafarbowała nic oprócz prysznica. Zrezygnowana poszłam do Rossmanna i znalazłam... mojego wybawcę!


Cudu o nazwie szampon koloryzujący (tym razem padło na Palette Instant Color Gloss) używałam pierwszy (i chyba ostatni) raz na koloniach w czasach szkoły podstawowej. Pamiętam, że zrobiłyśmy sobie z współlokatorką rude grzywki i pasemka :D
Tym razem stwierdziłam, że co mi szkodzi? Amoniaku nie ma, utleniacza nie ma (włosów nie zniszczy), wg opakowania łatwo się zmywa (obejdzie się bez remontu łazienki?), wybrałam więc odcień 11 Ciemna wiśnia, który wydawał się pasować do tego, co od dawna mam na głowie (z zasady coś, co jest ciemne i ma w sobie czerwień/fiolet pasuje).

Wróciłam do domu i przeszłam do działania :) Do saszetki dołączona jest instrukcja "obsługi", na której wprawne oko dostrzeże parę superbadziewnych rękawiczek.


Ok, do roboty. Umyłam głowę, wytarłam ręcznikiem, nałożyłam 3/4 tego cuda na odrosty (tzn. tak mi się wydawało :P), resztę wmasowałam w długość dla lekkiego wyrównania refleksu, spięłam spinką i przystąpiłam do nakładania resztek na niepokryte odrosty w okolicy ucha. Dobra, szampon nałożony, czas zmyć to z dłoni, bo superrękawiczki nie wytrzymały. Olejek Ulga Ziaji dał radę, 30min  potrzymałam na głowie i zmywam.

Po wysuszeniu włosów byłam naprawdę zadowolona! Kolor jest jednolity i nie widać jakiejkolwiek różnicy między odrostami, a resztą włosów.


Tym samym szampon spełnił moje oczekiwania, bo tylko o to mi chodziło :) Myłam głowę jakieś 3 razy i kolor dalej jest widoczny. Cieszy mnie to, bo nie lubię farbować włosów świeżo przed wyjazdem na wakacje - jeśli szampon się wypłucze to zanim udam się do Czarnogóry jeszcze raz przeprowadzę akcję z szamponem Palette, a po powrocie poproszę mamę o standardowy Ciemny czerwony brąz z gamy mojej ulubionej Perfect Mousse ;)

A jakie są Wasze sposoby na ukrycie odrostów, gdy farbowanie nie wchodzi w grę?
PS: Tylko ja jestem taka ciapa, która sama sobie nie umie zafarbować głowy? ;)

Pozdrawiam,

post signature

wtorek, 20 sierpnia 2013

Tropikalne żele Balea

Witajcie!

Lato, a wraz z nim wakacje, powoli zbliżają się do końca (jaka szkoda!). Dzisiaj polecę Wam 2 typowo letnie żele pod prysznic Balea, które przypomną słoneczne aromaty nawet w środku zimy (biegiem do DM bo to limitka!)


Mowa o  Hawaii Pineapple i Brazil Mango.
Recenzowałam w tym poście  wersję z kokosem i gardenią, której zresztą obecnie używam :) Warianty tropikalne różnią się od niego jedynie zapachem, więc część recenzji może wyglądać znajomo ;)

Opakowanie:
Wygodna butelka zaopatrzona w szczelne zamknięcie na klik.


Średnica otworu jest w sam raz - łatwo wydobywa się odpowiednią ilość żelu. Jedynym minusem jest nieprzezroczyste opakowanie, więc nie widać, ile produktu jeszcze zostało.

Zapach:
Obydwa zapachy są obłędne. Hawaii Pineapple pachnie świeżutkim ananasem, z charakterystyczną kwaskowatą nutką. Brazil Mango przypomina mi świeżutkie, słodkie mango, które jadłam kilka lat temu w Indiach - pychota! Jestem zdecydowanie na tak, zapachy są wspaniałe i, co dla mnie ważne, nie chemiczne! :)

Konsystencja:
Żelowa, gęstość dobrze widać na zdjęciu ;)


Po prawej mango, po lewej ananas (widzicie analogię do kolorów opakowań? ;) ).
Odpowiada mi, wygodnie myje się ciało tymi żelami.

Działanie:
Żele robią, co do nich należy - dobrze myją skórę. Nie nawilżają jej, ale też nie wysuszają. Nie mam się czego przyczepić.

Wydajność:
Każdy żel wystarczył mi i mamie na około miesiąc.

Podsumowanie:
Kolejne dwa bardzo udane produkty marki Balea, które miałam okazję testować. Chętnie kupię inne wersje zapachowe, bo kosztują grosze :)

+ zapach
+ właściwości myjące
+ konsystencja
+ wygodna butelka

+ cena
- nie widać stopnia zużycia produktu

- dostępność :(

Ponownie przyznaję im 4 :)






Szkoda, że to limitka, zapachy bardzo przypadły nam do gustu :(

Pozdrawiam,

post signature