piątek, 30 listopada 2012

Ulubieńcy listopada

Witajcie!

Tym razem postanowiłam podzielić się z Wami kosmetykami, których najchętniej używałam w listopadzie :)

Na początek pielęgnacja:
Zacznę od mojego ulubionego, i to od ładnych kilku miesięcy, żelu pod prysznic Dove Visiblecare :) Tym razem wykończyłyśmy z mamą wariant fioletowy ale tak naprawdę wszystkie nam odpowiadają.  Żel dobrze myje, jest wydajny i, co najważniejsze, nie wysusza skóry. To czyni go niemalże żelem idealnym i w zapasie czeka już nowy :)


Wróciłam też do używanej w wakacje odżywki do włosów w sprayu Dove:


Odżywka nie przetłuszcza i nie obciąża włosów, ułatwia ich rozczesywanie. Czy specjalnie je odżywia to nie wiem, używam wielu kosmetyków do włosów :D

Polubiłam też nowy krem Nutri-Gold Light&Silky od L'Oreal, o którym niedawno pisałam :)


Najwyższy czas na kolorówkę:


Kilka kosmetyków pewnie wygląda znajomo, prawda? :D

Zacznę od podstawy makijażu czyli mojego ulubionego podkładu na jesień/zimę - Clinique Superbalanced Makeup.


Podkład zapewnia lekkie krycie, w sam dla potrzeb mojej cery. Lekko matowi (bez efektu sztucznego, płaskiego matu) ale nie przesusza skóry. Jestem z niego bardzo zadowolona :)

Następnie jeden z nowych nabytków, zakupionych na promocji w Rossmannie, korektor Maybelline Affinitone :)


Korektor ładnie kryje cienie pod oczami i nie wysusza delikatnej skóry tych okolic.

Pora na puder, który bardzo lubię od dłuższego czasu a mianowicie Givenchy Prisme Libre.


Puder daje ładny efekt, nie jest to jednak pełen mat. Twarz wygląda naturalnie, nie jest płaska. Do tego jego wydajność, cudo!

Polubiłam również róż Catrice. Ma bardzo ładny, naturalny odcień i długo utrzymuje się na twarzy.


W kategorii pomadek bezkonkurencyjne są 2 pomadki Rimmel (Paradise i matowa 105) oraz moja ulubiona 'dzienna' czerwień z limitowanej serii Oriflame.


Do brwi używałam zestawu, który niedawno zachwalałam w tym poście :)


To chyba wszystkie kosmetyki, których najchętniej (i najczęściej) używałam przez przynajmniej większość miesiąca :) A Wy macie swoich faworytów? :)



czwartek, 29 listopada 2012

Hand Made paleta cieni

Witajcie!

Widzę, że w blogosferze zapanowała moda na własnoręcznie zrobione paletki :) Moja powstała już jakiś czas temu ale postanowiłam ją pokazać, może zainspiruje którąś z Was :)

Swego czasu miałam paletki 5, 3 i 6 Inglota ale lubię mieć wszystko w jednym miejscu. 5 sprawdzały się świetnie kiedy cieni było mniej i faktycznie tworzyły kolorystyczne piątki :) Wtedy miałam 5 zieloną, 5 niebieską, 5 beży i brązów, 5 do smoky, 5 fioletową... Ale z czasem kolekcja się rozrastała i 5 przestały wystarczać. Oczywiście, że można kupić wielkie palety ale niestety studencka kieszeń nie była do nich przekonana. Z pomocą przyszła moja koleżanka, która znalazła kredki za grosze i sama zrobiła sobie z nich paletkę :) Przy najbliższej okazji kupiła kredki i dla mnie i tym sposobem znalazło się metalowe etui :) Był tylko jeden problem - cienie Kobo i Inglota nie mają magnesów więc latały sobie luzem w paletce jak tylko im się podobało. Na szczęście pewien miły sprzedawca z Allegro zgodził się sprzedać mi puste magnesy (wybrałam kilka, gdyż nie miał odpowiadających idealnie wymiarom paletki) i tym sposobem powstała paleta magnetyczna made by Nena :) Zdaję sobie sprawę, że może wyglądać nieco śmiesznie ale głównie zależało mi na jej funkcjonalności a nie wyglądzie :)

Oto ona, wypełniona w całości Inglotem i Kobo:


Jak widzicie zostało jeszcze jedno wolne miejsce :) Chciałybyście zobaczyć swatche cieni z paletki (wszystkich, a może podobają Wam się jakieś konkretne)? :) A może same zrobiłyście swoje paletki, pochwalcie się! Czekam na Wasze inspiracje, może któraś podrzuci mi inny, lepszy pomysł na moją paletkę?

środa, 28 listopada 2012

The perfect red

Witajcie!

Dzisiejszy post będzie o czerwieni. Uściślając - o mojej ulubionej czerwonej szmince.  Kiedyś wspominałam, że czerwone usta to jeden z moich znaków rozpoznawczych więc czerwonych szminek posiadam wiele. Tym razem chciałabym przestawić czerwień typowo wieczorową - matową i nasyconą. Jesteście ciekawe co to za cudo? Zapraszam do lektury dalszej części posta.

Wszystko zaczęło się od odwiedzenia stoiska M.A.C w Manchester. Pałętałam się tam właściwie bez konkretnego celu, ot pooglądać sobie produkty bo niestety w Katowicach M.A.C'a nie ma (mam nadzieję, że kiedyś się go doczekam!). Oczywiście zjawiła się wokół mnie konsultantka proponując pokazanie mi podkładów. Właściwie szukałam nowego podkładu więc pomyślałam - czemu nie! Podkład oczywiście się znalazł ale Pani tak miło się ze mną gawędziło, że przyniosła mi dodatkowo róż i szminkę. I w tym miejscu przepadłam. Pomalowała moje usta piękną, matową Ruby Woo. Była to czerwień nieco w stylu dawnego Hollywood, z nutką maliny. Wyszłam z M.A.C'a z tym czerwonym cudem na ustach i po kilku godzinach byłam pod wielkim wrażeniem tej pomadki. Nie muszę chyba dodawać, że następnego dnia dosłownie pobiegłam do stoiska M.A.C? ;) Przemiłej pani tego dnia nie było ale jej koleżanka uznała, że pokaże mi jeszcze jedną czerwień. Russian Red. W tym momencie zakochałam się w tym kolorze, serio. Ta Pani znalazła dla mnie czerwień idealną. Piękną i matową. Absolutny strzał w 10!

Pomadki M.A.C mają dosyć ascetycznie opakowanie. Mimo wszystko podoba mi się ono, jest bardzo poręczne i w gruncie rzeczy ładne w swej prostocie (i kształcie eee... naboju? :D).


Oczywiście, opakowanie to nic. Myślę, że mogłoby być nawet najbrzydsze jakie widziałam bo szminka jest tak fantastyczna, że i tak bym ją kupiła :)
Po otwarciu zakrętki ukazuje się jej perfekcyjna zawartość:


Jak widać jest to piękna, nasycona czerwień, raczej z gatunku tych ciemniejszych. Bardzo klasyczny odcień, idealnie pasuje do czarnych kresek na powiekach i makijażu w stylu retro. Sama używam jej tylko na wieczór. Podoba mi się jej prawdziwy mat (w przeciwieństwie do satynowych 'matów' Rimmela).

Niestety swatche nie ukazują ani głębi koloru ani efektu matu absolutnego, a szkoda (halo, Święty Mikołaju! Nena potrzebuje nowego, porządnego aparatu! :) ):



Wierzcie mi, że na żywo pomadka wygląda nieco inaczej i 100 razy lepiej - jest ciemniejsza i bardziej matowa. Nieco lepiej oddaje kolor swatch na ręce:


Widzicie różnicę? To zdjęcie jest o wiele bliższe faktycznemu efektowi, jaki daje ta pomadka :)

 Po zachwytach nad kolorem przyszła pora na właściwości. To pomadka matowa więc nie ma co liczyć na jakiekolwiek właściwości pielęgnacyjne. Na szczęście nie wysusza ust i to mnie zadowala pod tym względem ;) Kolejnym aspektem jest mega trwałość. Szminka chwilę po aplikacji stapia się z ustami i przez wiele godzin jest nie do zdarcia, serio! Nie straszne jej ani jedzenie, ani picie, ani nawet pocałunki :) Oczywiście nie waży się na ustach i współpracuje z balsamami, jednak traci wtedy część tego pięknego matu (i trwałości również). Bardzo łatwo i równomiernie nakłada się ją pędzelkiem, przydaje się jednak konturówka. Szminka posiada świetną pigmentację i kryje już przy najcieńszej warstwie (patrz: zdjęcie na dłoni).

Ogólnie jestem zachwycona tym produktem! Mam jeszcze jedną pomadkę M.A.C, z serii Lustre jednak ta matowa o wiele bardziej przypadła mi do gustu. Szkoda, że najbliższy sklep M.A.C znajduje się dopiero w Krakowie, gdzie niestety nie bywam zbyt często. Na pewno nie jest to moja ostania pomadka tej firmy i jestem prawie pewna, że długo szukany perfect nude też się tam znajdzie :) Pomadka kosztuje chyba około 70/80zł/szt ale wierzcie mi, że jest warta każdej wydanej na nią złotówki :)

W sumie notowania Russian Red przedstawiają się następująco:
+++ odcień czerwieni
++   efekt na ustach
+      trwałość
+      pigmentacja
+      wydajność
-       dostępność
Pewnie nie zdziwi Was fakt, że ta pomadka dostaje ode mnie tytuł kosmetycznego mega hitu i ocenę






Są wśród Was inne wielkie fanki czerwonych szminek? Lubicie pomadki M.A.C? Może polecicie mi inne godne uwagi czerwienie (także innych firm)? Czekam na Wasze komentarze! :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Malinowo-karmelowy raj

Witajcie!

Wiele z Was zainteresowała nowość Nivei - pachnące masełka do ust.
Mnie również zainteresował ten produkt więc niemalże od razu po zakupie zabrałam się do ich testowania :) Pewnie nie ja jedna się skusiłam - popatrzcie jakie ładne puszeczki! (a mówiłam kiedyś, że rzadko kupuję  pod wpływem pięknego opakowania, prawda? ;) ).


Oczywiście opakowanie to nie wszystko - skusiły mnie przede wszystkim zapachy :) Bardzo się cieszę, że w moim Super-Pharm czekały na mnie te, które planowałam kupić (i to po ostatniej sztuce ;) ).
Co prawda niespecjalnie przepadam za słoiczkami ale nakładanie palcem tych masełek nie przeszkadza mi za bardzo. Nie wyobrażam sobie tej konsystencji w sztyfcie lub tubce więc wyjątkowo przymykam oko na puszeczkę. Podoba mi się, że opakowanie z kosmetykiem jest schowane w kartoniku, co minimalizuje szansę zakupu produktu, który ktoś już wcześniej otwierał.

Na pierwszy ogień idzie wersja malinowa (tudzież wg opakowania malinowo-różana).
Po powrocie do domu dosłownie rzuciłam się na kartonik zawierający to cudo! Przeczytałam na jednym z blogów, że masełko pachnie malinową mambą i myślę, że to najlepsze odzwierciedlenie aromatu tego produktu. Kolor również przypomina mambę. Róży nie wyczuwam ale może to i dobrze, szkoda psuć ten słodki, malinowy zapach :)


Skład malinowego masełka (dane z www.nivea.pl):
Cera Microcristallina, Paraffinum Liquidum, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Butyrospermum Parkii Butter, Ricinus Communis Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Aqua, Glycerin, Glyceryl Glucoside, BHT, Aroma, CI 77891, CI 15850.

Czas na równie słodki karmelek :) Zapach przypomina mi świeże, ciągnące się krówki i wydaje mi się, że jest ciut mocniejszy niż jego malinowy odpowiednik.  Kolor również karmelkowy. Mam wrażenie, że jest słodszy od malinowej wersji przez co ciągłe jego wąchanie mogłoby być męczące dla nosa ;)


Skład karmelowego masełka (ponownie ze strony nivea.pl) jest niemalże identyczny z poprzednikiem, różnią się tylko barwnikami i obecnością Linaloolu.
Cera Microcristallina, Paraffinum Liquidum, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Butyrospermum Parkii Butter, Ricinus Communis Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Aqua, Glycerin, Glyceryl Glucoside, BHT, Linalool, Aroma, CI 77891, CI 77492.

Testując masełka przez ponad tydzień doszłam do wniosku, że obydwa warianty poza zapachem i kolorem nie różnią się właściwościami więc ocenię je razem. 
Producent obiecuje intensywne nawilżenie i długotrwałą pielęgnację gwarantującą miękkość ust. 
Produkty mają idealną konsystencję - ani za gęstą, ani za rzadką. Nakłada się je cieniutką warstwą na usta przez co wydają się być bardzo wydajne. Po nałożeniu tworzą warstewkę pielęgnującą, która nie jest ani tłusta ani ciężka. Samo masełko nie utrzymuje się na ustach zbyt długo. Mimo tego kosmetyk po aplikacji daje mi uczucie komfortu - czuję, że usta są nawilżone i wypielęgnowane. Jego działanie nie znika wraz ze zjedzeniem produktu z ust, całe szczęście! Ponadto masełka doskonale współpracują ze wszystkimi moimi szminkami, a jest ich sporo ;) Na ustach zapach jest wyczuwalny maksymalnie przez kilka sekund od nałożenia kosmetyku i właściwie odpowiada mi to - w przeciwnym razie obawiam się, że zapachy znudziłyby mi się w tempie ekspresowym.

Puszeczki wyglądają na małe ale niech Was to nie zmyli! Mieszczą w sobie 16,7g kosmetyku (co odpowiada 19ml), więc o wiele więcej niż przeciętny balsam. Dodając do tego cenę - około 10zł (w promocji Super-Pharm zapłaciłam chyba niecałe 8zł) mamy fantastyczny, wydajny produkt za grosze!

Nie mogę zapomnieć o pozostałych wariantach :) Oprócz słodkiej malinki i karmelu Nivea przygotowała jeszcze masełko o zapachu wanilii i orzechów macadamia a dla amatorów mniej słodkich zapachów - wersję original, o smaku i zapachu klasycznego kremu Nivea.

Podsumowując:
+ przepiękne zapachy
+ doskonała konsystencja
+ łatwość aplikacji
+ uczucie komfortu na ustach
+ niezła pielęgnacja ust
+ ładne opakowanie
+ wydajność, pojemność i cena
Tym samym nowość Nivei dostaje

                                                          
Czujecie się zachęcone do zakupu? Która wersja najbardziej Was zainteresowała? A może macie inne hity w kategorii pielęgnacja ust? Czekam na Wasze komentarze!


sobota, 24 listopada 2012

Na straganie w dzień targowy...

Witajcie!

Co prawda zamiast typowych straganów odwiedziłam raczej profesjonalnie przygotowane stoiska, to tytułowy dzień (a raczej weekend) targowy faktycznie taki był.
Bardzo ubolewam nad faktem, że targi na Śląsku odbywają się tylko raz w roku - jesienią i bardzo zazdroszczę Warszawiankom ich targów, bo nasze niestety w porównaniu z warszawskimi mogą się schować :(
Jak to mówią jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, więc nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się corocznym Festiwalem Fryzjerskim ;)

Mimo, że fryzjerka ze mnie beznadziejna to moje włosy chyba najbardziej skorzystały na mojej wizycie na targach :) Planowałam zakup szamponu do włosów Joanny (kończy się) i jakiejś porządnej szczotki a wyszłam z całym workiem absolutnie niezbędnych (i to od zaraz) specyfików do włosów.
Na szczęście udało mi się kupić szczotkę i szampon :)


Od lewej: Szczotka Gorgol, Orofluido i Shine Capture
Na zdjęciu, oprócz szczotki, znalazły się olejek do włosów Orofluido (właściwie nie z targów, kupiła go dla mnie koleżanka - fryzjerka :) ), który ma za zadanie wygładzenie i nadanie włosom połysku. Kolejnym produktem jest krem Shine Capture firmy Tahe. Produkt ten jest przeznaczony do włosów koloryzowanych i wg obietnic producenta ma odżywić i nawilżyć włosy a także sklejać zniszczone końcówki - użyjemy, zobaczymy :)

Od lewej: Shine Hair Cream, Hair Beautyfying Oil, Hair Repair spray i maska Latte

 Powyższe zdjęcie przedstawia efekt moich łowów na stoisko Kallos :) Łowy zupełnie nieplanowane ale okazyjne ceny zrobiły swoje :) Kupiłam sobie osławioną maskę Latte (której kiedyś używałam i bardzo lubiłam), krem nabłyszczający Shine Hair Cream, który oprócz nadawania połysku ma jeszcze chronić włosy przed niekorzystnym działaniem niektórych czynników środowiska. Olejek Hair Beautyfuing Oil zawiera kombinację olejków (m.in. macadamia i migdałowego) i wg producenta odżywia włosy i przeciwdziała rozdwajaniu się końcówek. Ostatnim produktem Kallos jest regenerująca odżywka w sprayu mająca nadać włosom jedwabistość, miękkość i ułatwić ich układanie. Na zdjęciach brakuje jedynie olbrzymiej litrowej butli kokosowego szamponu Joanny :)
Jestem bardzo ciekawa tych produktów, gdyż wcześniej markę Kallos kojarzyłam głównie z maskami do włosów a na ich stoisku zobaczyłam prawdziwy ogrom produktów. Na ich plus działa także cena dlatego testowanie czas zacząć! Jesteście ciekawe rezultatów? ;)

Oczywiście nie mogło zabraknąć zakupów makijażowych!
Tym razem w moje ręce wpadło kółeczko kamuflaży Kryolan, na które miałam chrapkę od dawna.

Kryolan Concealer Circle no 2


Nie mogłam przejść obojętnie obok stoiska z pędzlami Maestro tymbardziej, że nie miałam wcześniej z nimi do czynienia. Pamiętam jednak liczne pochlebne recenzje na ich temat i oto co wybrałam dla siebie:


Od lewej:
780 cieniutki pędzelek do linera (średnica 1mm), wydaje się być idealny!
660 pędzelek do brwi lub linera, szerokość 4mm
420 klasyczna kulka do cieniowania, średnica 6mm
430 syntetyczna kulka, szerokość 8mm
230 syntetyczny pędzelek do korektora
Dwa pędzle ze złotej kolekcji:
Shadow II, do nanoszenia cieni na załamanie powieki i pod łuk brwiowy
Foundation III - flat top do nakładnia podkładu
Jestem zadowolona - panowie z Maestro przygotowali naprawdę atrakcyjną ofertę cenową na zakup pędzli, szczególnie gdy  wybrało się ich więcej - bardzo polecam zajrzeć na ich stoisko jeśli będziecie miały okazję!

Nie mogłam zapomnieć o mojej mamie, więc i dla niej się coś znalazło :)
Wybrałam serum i maseczkę algową z diamentowej serii Bielenda Professional.

Bielenda Professional - Diamentowa maska algowa do twarzy i Diamentowe serum liftingujące
Nie zrobiłam zdjęć akcesoriom do paznokci, gdyż maseczka do manicure, podkładka pod dłoń, rękawice do zabiegów parafinowych, szablony, żel kolorowy czy lampa bezcieniowa nie są ani fotogeniczne ani przesadnie interesujące ;)

Podsumowując - większość rzeczy które chciałam kupić - kupiłam. Brakowało mi zawsze obecnego stoiska Euro Fashion i profesjonalnej Bielendy (jeden z dystrybutorów nie miał wszystkich interesujących mnie produktów).
Zachwycił mnie krem Artist z profesjonalnej serii Farmony ale niestety nie mieli małych opakowań. Bardzo przypadł mi do gustu zapach ich szarlotkowego masła do ciała jednak powstrzymałam się przed zakupem (kilka maseł czeka w kolejce) :)
Ogólnie z zakupów jestem zadowolona ale szkoda, że było bardzo niewiele stoisk paznokciowych (właściwie tylko Nails Company, Sun Flower, Gabrielle Nails, AR Style i może jeszcze 2, których nazw nie pamiętam- szkoda, że nie ma Mistero Milano, SPN, ABC Nailstore) a także kosmetyki stricte profesjonalnej - oprócz dystrybutora, u którego kupiłam Bielendę była jeszcze ta Farmona i nic więcej konkretnego w oczy mi się nie rzuciło.
Na pewno warto odwiedzić stoisko Kryolan, Kallos i Marokańskich olejków arganowych.
Poza tym był jezszce Bikor, Ikos, Paese, jakieś czekoladowe kosmetyki, Maestro, Joanna i oczywiście wiele stoisk fryzjerskich, które mnie osobiście średnio interesują :)

Lubicie chodzić na targi? Które stoiska najcześciej odwiedzacie? A może, podobnie jak mnie, brakuje Wam kogoś na targach w Waszej okolicy?

czwartek, 22 listopada 2012

Zakupowe zapowiedzi...

Witajcie!

Pewnie większość z Was słyszała o promocji -40% na kolorówkę w Rossmannie :)
Prześledziłam swoją wish listę i kupiłam kilka rzeczy. Dodatkowo skusiłam się w Super-Pharm na nowość Nivei - malinowe i karmelowe masełka do ust (jak pięknie pachną!) i regenerujący balsam do ust L'Biotica :) Niestety jakość zdjęć nie powala (mam fatalne oświetlenie w mieszkaniu) ale obiecuję pstryknąć nieco lepsze do recenzji :)


Od lewej - krem do ust Manhattan 95G (mam już czerwony, bardzo fajny produkt), 2 nowe Color Tattoo - 15 Endless Purple i 55 Immortal Charcoal. Tym samym mam już chyba wszystkie interesujące mnie kolorki dostępne w Polsce :) Poniżej wspomniane już masełka Nivea a obok korektor od Maybelline i szminka 070 Airy Fairy z mojej ulubionej serii szminek Rimmel :)
Poniżej nieco lepsze ujęcie maseł Nivea:


Poza typowo kosmetycznymi zakupami w moje ręce wpadły jeszcze woski Yankee Candle. Tyle dobrego się o nich naczytałam, że musiałam w końcu przekonać się czy faktycznie są takie wspaniałe jak wiele z Was pisze :)


Skusiłam się na Sandalwood Vanilla, Warm Spice, Mandarin Cranberry, French Lavender i Black Cherry.

Oczywiście recenzje nowych nabytków już wkrótce, może na targach w weekend coś jeszcze kupię :)
Skorzystałyście z promocji w Rossmanie?
A może polecicie mi jakieś inne zapachy Yankee Candle?
Pozdrawiam! :)

niedziela, 18 listopada 2012

Kuchnia w służbie pięknych włosów


Witajcie!

Pewnie większość z Was domyśla się, że dzisiejszy post będzie na temat olejowania włosów. Oczywiście macie rację :)

Od zawsze lubiłam kokos. Mleczko kokosowe, curry na mleczku kokosowym, wiórki, ciastka z wiórkami, sam kokos (ma któraś patent na jego otwarcie? Zawsze mam z tym problem!)... Potem przyszła kolej na pachnące kokosem kosmetyki, z masłem Ziaji i duetem szampon i odżywka Joanny na czele. Ciągle żyłam nieświadoma istnienia innego kokosowego cuda a mianowicie oleju kokosowego. Naczytałam się wiele na temat jego zbawiennego wpływu na włosy i gdy tylko zobaczyłam słoiczki z tym specyfikiem na półce w aptece nie mogłam wyjść bez nich! Od tamtego czasu olej kokosowy zawsze znajduje się wśród moich włosowych niezbędników :)

                     
Olej jest biały w fazie stałej a po stopieniu bardziej przezroczysty. Topi się w temperaturze oscylującej wokół 24 stopni więc nie zdziwcie się, jeżeli po odkręceniu zobaczycie w słoiczku płynny olej :) Wiąże się to oczywiście z łatwością aplikacji oleju, gdyż momentalnie topi się w kontakcie ze skórą


Jak widać olej topi się naprawdę ekspresowo - zanim zdążyłam zrobić zdjęcie niemalże cały nałożony na dłoń olej zdążył zmienić postać na płynną :)
Dla porównania - tak wygląda w słoiczku:


 Aplikacja jest bajecznie łatwa, to już wspomniałam. Na szczęście olej słynie też z równie prostego zmywania, co jest jego ogromną zaletą! Olej nakładam na włosy różnie - czasem na 2-3 godziny a czasem na całą noc :) Następnie dokładnie myję włosy szamponem (de facto też kokosowym ;) ), nakładam odżywkę, po chwili zmywam i voila, mam piękne włosy :)
Kokos pozostawia włosy miękkie, nawilżone i delikatne. Nie obciąża ich ani nie przetłuszcza. Moje włosy bardzo go polubiły a ja zachwycam się pięknym zapachem jaki olej każdorazowo pozostawia na moich włosach :)

No właśnie - zapach. Teraz napiszę Wam nieco więcej o samym oleju, gdyż zawartość słoiczka z definicji jest przeznaczona do zastosowania w kuchni :)
Pewnie wiele z Was zachwyca się kokosowym zapachem więc aby uprzyjemnić sobie aplikację należy wybrać olej tłoczony na zimno, nierafinowany, gdyż ten po rafinacji jest niestety pozbawiony swojego pięknego zapachu :(


Sam olej kokosowy jest pozyskiwany z twardego miąższu orzechów palmy kokosowej.  
Zawiera głównie nasycone kwasy tłuszczowe (92%), a wśród nienasyconych kwasów tłuszczowych 98%) prym wiodą te jednonienasycone (6,5%).  Olej kokosowy składa się  z 44% kwasu laurynowego, 18% kwasu mirystynowego, 11% kwasu palmitynowego, 5-11% kwasu kaprylowego, 4-9% kwasu kaprynowego, 6% kwasu stearynowego, 7% kwasu oleinowego, 2% kwasu linolowego i 0,5-1,5% kwasu kapronowego.

Olej ten zachowuje trwałość przez około rok od otwarcia. Temperatura dymienia oleju wynosi 177 stopni Celsjusza więc nadaje się do smażenia bardziej od popularnego w Polsce oleju słonecznikowego (170 stopni), margaryny (150 stopni) i masła (110 stopni). Za idealną temperaturę smażenia uznaje się około 180 stopni więc olej kokosowy nadaje się, jednak osobiście wolę do tego celu używać oliwy z oliwek (210 stopni), pewnie też ze względów ekonomicznych ;)
Olej idealnie nadaje się także do pieczenia i smarowania pieczywa i w 100g ma 900kcal (standardowo jak na olej). 
Wg producentów pobudza przemianę materii, zapobiega osadzaniu się tłuszczu i redukuje ten niekorzystny, wzmacnia mięśnie i szybko dostarcza energii. Dodatkowo wspomaga ubytek wagi przy nadwadze, wzmacnia zdrową funkcję tarczycy i wątrobę, wspomaga układ odpornościowy i działa przeciwbakteryjnie, wykazuje działanie przeciwko osteoporozie, łagodzi dolegliwości cukrzycowe,
wspomaga gojenie ran, zapobiega plamom starczym, pomaga przy egzemach, spowalnia starzenie skóry i powstawanie zmarszczek oraz odżywia skórę. (Źródło - www.olejkokosowy.pl).
Brzmi zachęcająco, prawda? W kuchni jeszcze oleju nie stosowałam ale potwierdzam także dobroczynny wpływ na moją suchą skórę - gorąco polecam!
Mój olej (firmy Olmuhle Solling) kosztuje ok. 4,50zł/30g i 27zł/230g 

Zdjęcie pochodzi ze strony importera tych olei www.nomak.pl
Podczas ostatniej wizyty w aptece kupiłam także olej z czerwonej palmy, ale jeszcze nie miałam okazji go wypróbować :)


Mam w planach także zakup oleju arganowego i jestem bardzo ciekawa, czy moje włosy pokochają go tak samo mocno jak kokosowy! :)

A Wy pokochałyście olejowanie włosów? które oleje są Waszym hitem, a których unikacie jak ognia? Zapraszam do komentowania :)


środa, 14 listopada 2012

Złote odżywienie na zimę

Witajcie!

Pewnie pamiętacie z mojej recenzji kremu Tołpy,  że na jesień i zimę postanowiłam przerzucić się na bardziej treściwy kosmetyk.
Wybór padł na nowość od L'Oreal czyli Nutri-Gold Light & Silky - Nawilżająca terapia na dzień.
Poczekałam na promocję, kupiłam i od razu zabrałam się do testowania kremu :)

Krem znajduje się w zafoliowanym kartoniku więc mamy pewność, że nikt w nim wcześniej nie grzebał (aczkolwiek wśród kremów zaczyna to być standardem).



Sam kosmetyk znajduje się w ładnym, biało-złotym, dosyć ciężkim słoiczku, co czyni go niepraktycznym na wyjazdy. W warunkach domowych prezentuje się bardzo ładnie. Zakrętka łatwo się odkręca i zakręca do końca (nie znoszę kosmetyków, w których opakowania lubią zakręcać się 'krzywo', przez co są mniej szczelne).


Po odkręceniu widać zabezpieczenie słoiczka, które oczywiście jest jedną z zalet opakowania.
Szkoda tylko, że producent nie dołączył do niego szpatułki :(


Po zdjęciu zabezpieczenia w końcu naszym oczom ukazuje się kosmetyk.
Konsystencja jest dosyć treściwa (co chyba widać na zdjęciu) więc nie do końca zgadzam się z napisem light na opakowaniu ;)
Odcień jest lekko miodowy i sugeruje nam podświadomie dobre działanie odżywcze kremu ;)
Pomarudzę trochę na mniejszy otwór od samego kwadratowego słoiczka - obawiam się, że może być problem z wydobyciem końcówek kremu z rogów opakowania :(


Na szczęście w domu mam własne szpatułki więc wybaczę L'Orealowi to niedociągnięcie. Kosmetyk ma przyjemny zapach a jego konsystencję określiłabym mianem lekko maślanej. Krem łatwo się rozsmarowuje jednak potrzebuje on chwili na wchłonięcie się. Zrobienie makijażu na podkładzie z Nutri-Gold jest dziecinnie proste. Zarówno podkłady, jak i BB creamy rozprowadzają się na tym kremie bez problemów, nie ważą się i nie rolują. Krem współpracuje z wszystkimi moimi kosmetykami, włącznie z nielubiącym kremu Tołpy BB od Bielendy :)

Niestety, skóra po użyciu tego kremu błyszczy się ale nie oceniam tego negatywnie, gdyż producent nie obiecuje matu a błysk jest integralną częścią używania kremów o bogatszej konsystencji. Całe szczęście, że nie zapycha :)
Kosmetyk wydaje się być wydajny i mam wrażenie, że słoiczek spokojnie wystarczy mi na cały sezon.

                                                                                                             
Krem faktycznie daje uczucie nawilżenia i odżywienia skóry. Mam wrażenie, że teraz nie straszny jej wiatr, śnieg i mróz :)

Dla ciekawych wklejam skład znajdujący się na kartoniku (specjalnie go jeszcze nie wyrzuciłam, co mam w zwyczaju robić :) ) - niestety brakuje mi go też na słoiczku.

                                                                                       
L'Oreal obiecuje:
"Nawilżająca Terapia Odżywcza Nutri-Gold Light&Silky o lekkiej i jedwabistej konsystencji, która natychmiastowo wtapia się w skórę nie pozostawiając tłustej warstwy. Skóra staje się jedwabiście miękka. Produkt odpowiedni dla kobiet w każdym wieku. Intensywne nawilżenie i odżywienie. Skóra jest otulona jedwabistą miękkością i czuje się komfortowo. Po 4 tygodniach, skóra jest jak odmieniona. Jest miękka, odżywiona i promienna"
Czy mówi prawdę?
No cóż, obietnica jak zawsze jest nieco koloryzowana ;) Konsystencja kremu i owszem, jest jedwabista ale lekką bym jej nie nazwała. Podobnie mogłabym się sprzeczać co do tempa wchłaniania i pozostawianie odrobiny ochronnej warstwy (nie jest tego dużo ale też nie jest to deklarowany przez producenta jej całkowity brak). Mam wrażenie, że faktycznie nawilża i odżywia i pozostawia długotrwałe uczucie komfortu.
Nie wiem czy po  4 tygodniach  będzie cudownie odmieniona ale na pewno dam Wam znać, jak się sprawdził na dłuższą metę ;)

Tymczasem:
+ ładne opakowanie
+ treściwa konsystencja
+ łatwa aplikacja
+ nie zapycha
+ zapach
+ nawilżanie
+ odżywianie
+ współpraca z produktami do makijażu
+/- pozostawia na skórze warstwę ochronną
- brak szpatułki
- nie wchłania się szybko

Pierwsze testy wypadły optymistycznie i chociaż nie znoszę zimy to mam poczucie, że dla mojej skóry będzie ona mniej uciążliwa niż zwykle. Jestem ciekawa, jak krem sprawdzi się w dłuższym okresie a na razie otrzymuje ode mnie:




                                                                                             
Używacie kremów L'Oreal? Jakie są Wasze opinie na ich temat? Macie ochotę na zakup Nutri-Gold? Czekam na Wasze komentarze! :)

niedziela, 11 listopada 2012

Wyróżnienie Liebster Blog :)

Witajcie!
Dzisiaj post niezbyt kosmetyczny :)
Chciałam się pochwalić, że zostałam wyróżniona przez MoniKę i Ritę Ster i Króliczka Strarachowickiego. Bardzo Wam dziękuję dziewczyny!

O co w tym chodzi?


Wyróżnienie Liebster Blog można otrzymać od innej blogerki w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Przyznaje się je blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, co daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez blogerkę, która ją wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób i zadaje im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.
Jest mi bardzo miło w związku z podwójnym wyróżnieniem więc chętnie odpowiem na pytania dziewczyn :)

Pytania zadane przez MoniKę:
1. Jakie są Twoje wymarzone wakacje?
Jest tyle miejsc, do których chciałabym pojechać więc nasuwa mi się tylko jedna myśl - podróż dookoła świata :) Jeżeli jednak miałabym wybrać coś krótszego na prawdziwe wakacje a nie kilka lat z pewnością byłyby to Indochiny, które marzą mi się od dziecka :)
2. Wygodne buty czy wysokie szpilki :)
Dla mnie szpilki, koturny i inne formy wysokich butów jako jedyne są wygodne więc odpowiedź nasuwa się sama ;) Od prawie 10 lat chodzę niemalże tylko na obcasach więc płaskie buty są dla mnie bardzo niewygodne i nie umiem w nich chodzić, jedynie samochód prowadzę w balerinkach bo szkoda mi szpilek ;)
3. Jaki jest Twój ulubiony deser?
Niestety jestem czekoladoholikiem (na wiecznej diecie) więc ciężko mi wybrać ten naprawdę ulubiony :) Może jednak wybiorę coś, czego nie jadam na co dzień - tiramisu i mus czekoladowy. 
4. Spódniczka czy spodnie? Co wolisz nosić?
Zdecydowanie spodnie. Co prawda spódnice i sukienki są bardzo kobiece jednak zarówno moje studia jak i tempo życia sprawiają, że częściej wybieram spodnie :)
5. Jaką książkę ostatnio czytałaś?
"Szlak Tamerlana' Heleny Sekuły
6. Pies czy kot? :D a może rybki...?
Marzę o kocie <3
7. Twój kosmetyczny niezbędnik?
Zdecydowanie czerwona szminka! Pomijam oczywistości jak np. mydło czy pasta do zębów ;)
Myślałam jeszcze nad tuszem i podkładem ale w końcu czerwona szminka to mój znak rozpoznawczy :)
8. Horror? Romans? Thriller? Dramat ... Jaki gatunek filmów wolisz?
Najbardziej lubię filmy przygodowe i sensacyjne, nie pogardzę też dobrym thrillerem. 
9. Ulubione perfumy?
Deep Red od Hugo Bossa, są ze mną od prawie 10 lat i uwielbiam je niezmienne :)
10. Kolor Twoich włosów to...?
Ciemny brąz z dużą domieszką czerwieni.
11. Ulubione upięcie włosów?
Mimo, że najczęściej chodzę w rozpuszczonych (lenistwo i brak czasu robią swoje) to najbardziej lubię różne fantazyjne koki i upięcia.


Zestaw pytań od Rity Ster:
1. Kawa czy herbata?
Bardzo lubię herbatę ale dzień bez kawy to dzień zmarnowany - wygrywa więc kawa :)
2. Odżywka do włosów do spłukiwania, czy bez spłukiwania?
Używam i jednych i drugich ale te do spłukiwania dają u mnie najlepszy efekt.
3. Jaki był najgorzej pachnący kosmetyk jaki miałaś?
Hmm nie wiem czy mogę to podciągnąć po kosmetyk ale jestem stylistką paznokci i akrylowy liquid nie ma zbyt przyjemnego zapachu ;)
4. Jaką porę roku lubisz najbardziej?
 Zdecydowanie lato! :)
5. Gdzie lubisz robić swoje kosmetyczne zakupy?
Głównie kupuję kosmetyki w Rossmannie i Super-Pharm ale czasem zdarzy mi się wejść do Natury lub kupić coś przez internet.
6. Jaki jest Twój ulubiony blog?
To bardzo trudne pytanie i chyba nie jestem w stanie udzielić na nie odpowiedzi. Od dłuższego czasu czytam wiele blogów i na każdym z nich znajduję interesujące mnie posty a także takie, których nie czytam. Wybór ulubionego byłby bardzo ciężki tym bardziej, że obserwuję blogerki z dłuższym stażem oraz początkujące i najzwyczajniej w świecie nie jestem w stanie porównać jednych z drugimi i wybrać faworytki :)
7. Jakie danie jesz najczęściej?
Wbrew pozorom to trudne pytanie. Najbardziej lubię kuchnię włoską, azjatycką i meksykańską. Najczęściej jadam makaron pod różnymi postaciami (spaghetti, penne, głównie z sosem bolońskim lub ze szpinakiem), burrito mojego autorstwa albo naleśniki z sosem jabłkowym lub z bryndzą :) Ciężko wybrać to jedno jedyne gdyż szybko się nudzę i nawet  ulubione dania znudziłyby mi się, gdybym jadła je (prawie)codziennie :)
8. Dlaczego zaczęłaś blogować?
Bardzo lubię czytać recenzję kosmetyków - dzięki nim odkryłam wiele fantastycznych produktów, na które prawdopodobnie nigdy nie zwróciłabym uwagi! Sama zaczęłam pisać, żeby podzielić się z innymi dziewczynami moimi uwagami dotyczącymi m.in. kosmetyków. Mam nadzieję, że dzięki mnie ktoś odkryje swój ulubiony produkt lub uniknie zakupu prawdziwego bubla :) 
9. Kiedy zaczęłaś się malować?
Na  początku gimnazjum, błyszczyk, tusz + korektor i puder. Od liceum zaczęłam trochę bardziej szaleć bo zaczęłam się interesować wizażem na dobre :)
10. Jaki jest rodzaj kosmetyku, którego nie lubisz używać?
 Prawdę mówiąc nie przepadam za kosmetykami w słoiczkach, gdyż mam długie paznokcie ;) O ile jeszcze wśród maseł do ciała i kremów do twarzy (i tak nakładam szpatułką) toleruję takie opakowanie, o tyle błyszczykom, balsamom do ust, bazom pod cienie i innym tego typu kosmetykom mówię (w większości) stanowcze NIE. Wyjątek zrobiłam tylko dla cieni Color Tatoo ale dlatego, że i tak nakładam je pędzelkiem.
11. Co robisz najczęściej, żeby poprawić sobie humor? 
Gotuję sobie coś pysznego - gotowanie to jedno z moich hobby :)



I pytania od Króliczka Starachowickiego:
1. Kosmetyk, na który wydałabyś najwięcej pieniędzy?
Prawdopodobnie perfumy <3
2. Jak nazywa się Twoja ulubiona drogeria, w której najczęściej robisz zakupy kosmetyczne?
Nie wiem czy w 100% ulubiona ale jest to Rossmann, gdyż mam go po drodze :)
3. Błyszczyk czy pomadka?
Zdecydowanie pomadka, najlepiej czerwona.
4. Czego nie może zabraknąć w Twojej torebce?
Wspomnianej już czerwonej pomadki, telefonu i portfela.
5. Wymarzony prezent Mikołajkowy?
Zdecydowanie dobry aparat fotograficzny!
6. Ulubiony serial, film?
Seria filmów o Jamesie Bondzie, chyba nigdy mi się nie znudzą ;)
7. Piesek czy kotek?
Kotek bo z pieskiem nie chciałoby mi się wychodzić na spacer podczas deszczu :)
8.Szpilki czy balerinki?
Zdecydowanie szpilki!
9. Najukochańszy kolor lakieru do paznokci?

Czerwień, chociaż od kilku lat nie używam lakierów bo z racji studiów od kilku lat mam na paznokciach żel kolorowy.

10. O czym najbardziej lubisz pisać na blogu?
O kosmetykach :) Nie wykluczam jednak postów modowo-kulinarnych w przyszłości.
11. Najgłupsza rzecz jaką kiedyś zrobiłaś?
Dałam sobie zrobić wodę z mózgu i posłuchałam innych zamiast iść za głosem własnego serca i rozumu. 



Przyszedł czas na moje blogowe nominacje:
1. http://manguesie.blogspot.com/
2. http://cytrynapielegnuje.blogspot.com/
3. http://kosmetykovo.blogspot.com/
4. http://makeeupfriends.blogspot.com/
5. http://ameeise.blogspot.com/
6. http://twistfantasy.blogspot.com/
Jest ich tylko 6 ale są to blogi, które mi się naprawdę spodobały :)


Będzie mi miło, jeśli odpowiecie na moje pytania:
1. Wolisz kosmetyki eko czy jest Ci to obojętne?
2. Używasz produktów z drogerii czy może próbujesz sama je tworzyć z półproduktów dostępnych w internecie?
3. Jeżeli miałabyś wybrać jeden produkt kupiłabyś ten, który ładnie pachnie czy ten w ładnym opakowaniu?

4. Jakie posty na blogach najbardziej Cię interesują?
5. Jesteś spontaniczna czy wolisz mieć wszystko z góry zaplanowane?
6. Lubisz gotować czy preferujesz wyjście do restauracji?
7. Zdradź swój ulubiony trick - urodowy, kulinarny, motoryzacyjny... na pewno jakiś masz! :)
8. Jest jakiś gadżet, bez którego naprawdę nie możesz żyć (i dlaczego)?
9. Jeśli mogłabyś zamieszkać w dowolnym miejscu na świecie, które byś wybrała?
10. Wolisz robić zakupy w sklepach stacjonarnych czy chętniej wybierasz te internetowe?
11. Jaki jest Twój ulubiony kosmetyk?

Zapraszam do zabawy! :)

Creme Brulle czyli co jeszcze powiedzieć można o wazelinie

Witajcie!

Wazelina - pewnie każda z Was przerobiła ją w pielęgnacji ust. Używałyście pomadek albo produktów w słoiczku, prawda? Wazelinowy słoiczek będzie bohaterem dzisiejszego posta. Niby zwykły ale jednak nie, a dlaczego - przekonacie się w dalszej części posta :)

Jakiś czas temu pracowałam w Wielkiej Brytanii i przy każdej wizycie w drogerii moim oczom ukazywały się metalowe pudełeczka we wszystkich kolorach tęczy kryjące zapachowe i bezzapachowe, barwne i bezbarwne wazeliny do ust. Przez cały czas chodziłam obok nich niewzruszona i wróciłam do domu bez jakiejkolwiek puszeczki ;)
Ponad rok później pojechałam do UK do znajomych i tym razem przepadłam, głównie za namową Justynki, która bardzo zachwalała pachnące Vaseline ;) Tym razem nie posłuchałam głosu rozsądku i na lotnisku kupiłam jedną puszeczkę o zapachu Creme Brulle (kusi jeszcze czekoladowa ;) )

Wydawać by się mogło, że wazelina to wazelina i koniec kropka. Właściwie to prawda ale jak pachnąca!
Zapach jest słodki, lekko karmelowy i lekko waniliowy. Wręcz idealny bo delikatny :)
Jak widać odcień kosmetyku jest lekko żółty jednak na ustach jest on oczywiście niewidoczny.

                                                                                                                                     
O co więc chodzi poza zapachem?
O puszkę! Chociaż nie jestem fanką balsamów do ust w słoiczku kolorowe puszki wazeline do ust pokochałam od razu :) Używam jej tylko w domu więc wybaczę tą niedogodność. Zobaczcie sama - czyż nie jest urocza? ;)


Oczywiście puszka i zapach to nie wszystko.
Wazelina jak wazelina - nawilża, natłuszcza i doskonale chroni usta przed mrozem więc gorąco polecam ją na zimę ;) Dodatkowo mogę stwierdzić, że współpracuje  ze szminkami za co ma u mnie wielki plus :)

Podsumowując:
+ nawilża
+ natłuszcza
+ chroni
+ 'dogaduje się' z pomadkami
+ piękny zapach
+/- opakowanie
- dostępność (nie ma jej w Polsce)
- cena (wersja najdroższa, kosztowała około 3 funty a zwykłą wazelinę tej firmy kupi się za około 1 funta)

W sumie produkt otrzymuje ode mnie


 


                                                                                      
Fajna rzecz ale nie jest do życia niezbędna - mimo, że nieźle pielęgnuje usta to do Carmexa i Tisane jej daleko. Można kupić dla zapachu i ładnej puszki, ot taka zachcianka ;)

A jak o u Was wygląda? Macie w swoich zbiorach tylko praktyczne produkty czy zdarza Wam się kupić kosmetyk tylko dlatego, że ładnie pachnie lub wygląda?
Pozdrawiam! :)

piątek, 9 listopada 2012

Peeling z piekła rodem

Witajcie!

Bardzo lubię ładnie pachnące peelingi (a najbardziej mocno zdzierające) :)
Ostatnio wykończyłam algi Bielendy więc należało rozejrzeć się za czymś nowym. Przy okazji wizyty w Super-Pharm natknęłam się na promocję nowej serii peelingów Daxa. Kiedyś miałam już czekoladowo-kokosowy i byłam nawet zadowolona więc z radością chwyciłam porzeczkowy wyszczuplający peeling solny i pobiegłam do kasy.
Oczywiście kwestię wyszczuplającą pominę, gdyż od wyszczuplania jest dieta i ćwiczenia a nie peeling. Kofeina? Ależ kofeina jest pod koniec składu, chcąc peelingu z kofeiną najzwyczajniej w świecie zrobiłabym klasyczny peeling kawowy, który kofeiny pewnie ma tyle co cała partia Daxa razem wzięta. Jest jeszcze jeden czynnik, jesteście ciekawe jaki? Zapraszam do przeczytania całej recenzji! :)

Opakowanie jest klasyczne - takie jak we wszystkich produktach tego typu produkowanych przez Dax:


                                                                                                   
Ot zwykły, zakręcany, plastikowy pojemniczek :) Jego największym plusem jest łatwe wydobycie kosmetyku do końca. Niestety zakręcanie nie jest już tak łatwe i bez problemu woda dostaje się do opakowania przy każdorazowej próbie zakręcenia wieczka pod prysznicem (a może to moje mokre ręce + mój antytalent? ;) ) Nietrudno więc o wodę w peelingu, co ani nie wygląda estetycznie ani nie wpływa pozytywnie na jego właściwości.

Sam kosmetyk ma barwę czarnej porzeczki a jego zapach jest zdecydowanie owocowy, chyba nawet czuję w nim tą porzeczkę :) Po otwarciu kosmetyku widziałam, ze Dax nic nie zmienił w konsystencji swoich peelingów - parafina dalej na początku składu więc sam produkt ma charakterystyczny wygląd.

                                                                           
Jak widać peeling był zabezpieczony ochronną folią - niby dobrze ale z drugiej strony chyba nikt i tak nie miałby ochoty maczać w tym palców w sklepie ;)

Konsystencja jest taka sama jak peelingu czekoladowo-kokosowego -'woskowata', zwarta - moim zdaniem niezbyt wygodna, gdyż produkt nabiera się w postaci grud:

                                                                           
Grudę ciężko rozprowadzić na ciele. Próby rozsmarowania kończą się upadkiem połowy produktu na dno prysznica. Zmoczyć grudę i dopiero aplikować? Patrz wyżej!
Sam peeling zostawia na skórze ciężką do zmycia warstwę - witajcie zapchane pory!

W tym miejscu wrócę do kwestii wyszczuplania. Pamiętacie ostatni tajemniczy czynnik, dla którego nie oceniam tej kwestii? Oto on - ten peeling jest za ostry. Drobinki soli są zdecydowanie za duże i za ostre (ach, jak ja lubię te syntetyczne, symetryczne!), które ranią skórę sprawiając jej niezły ból. Tego produktu nie da się używać nigdzie! Pierwszy test przeprowadziłam na ręce - ałć! Potem nałożyłam na kolana i łydki? Ałć do kwadratu! Dalej nawet nie próbowałam bo obawiam się, że historia mogłaby mieć naprawdę krwawy finał. 
Oto kosmetyczne zło w czystej postaci:

                                                         
Widzicie te ogromne, ostre kryształki soli?

Każdą recenzję kończę podsumowaniem ale w wypadku tego produktu nie ma ono sensu. Wszystko jest nie takie jak być powinno i ładny zapach i cena nie ratują sytuacji na tyle, abym mogła przyznać choć jedną gwiazdkę.
Peeling dostaje  pół gwiazdki a i tak zastanawiam się, czy nie o pół za dużo.





                                                     
Nie róbcie tego swojej skórze, kupcie inny peeling!


PS: na pocieszenie kupiłam sobie dwufazowy peeling do rąk Sensique i dyfuzor zapachowy Air Wick (z braku świeczek w Biedronce, na które polowałam :( )


Lubicie peelingi Dax czy macie podobne spostrzeżenia? A może podzielicie się swoimi faworytami w kategorii peelingów do ciała? Czekam na Wasze komentarze!