poniedziałek, 31 grudnia 2012

Kity 2012

Witajcie!
Po entuzjastycznych postach prezentujących moich tegorocznych ulubieńców czas na największe kosmetyczne rozczarowania tego roku.


Jestem szminkomaniaczką, więc nie powinna dziwić ich obecność w tym zestawieniu.
Absolutne NIE mówię pomadce Essence z limitowanej serii Wild Craft, z którą mimo szczerych chęci się nie polubiłam (recenzja) oraz pseudodługotrwałemu szminko-błyszczykowi SuperStay 10h Tint Gloss od Maybelline (recenzja), dającym po kilku godzinach nieelegancki efekt zbyt ciemnej konturówki.
Do szminkowych kitów trafił jeszcze jeden produkt Maybelline - pomadka ColorSensational z iskrzącej się serii, która jedyne co robi to rozsiewa brokat po całej twarzy.


W kategorii kosmetyków do makijażu oczu rozczarowały mnie niedawno recenzowane kredki Master Smoky od Maybelline, które jedyne co zrobiły to nadszarpnęły moje nerwy i czas (bardzo cenny z rana).


Nie jestem zadowolona również z kremowych linerów ELF, które są zbyt suche i mają tak tępą konsystencję, że bardzo trudno namalować nimi kreski (Duraline trochę pomaga).


Pisak do brwi Flomar jest pierwszą i jedyną rzeczą, jaką mam tej firmy. Kosmetyk ma zbyt grubą końcówkę, przez efekt jaki udało mi się uzyskać to brwi a'la Drag Queen. Postaram się  jeszcze z nim polubić ale, nie wiedzieć czemu, przyjaźni nam nie wróżę ;)


Linery to nie jedyne z ELFowych rozczarowań. Tinted Moisturizer i róż do policzków również niezbyt przypadły mi do gustu.
Krem tonujący miał być wakacyjnym hitem, jednak trzeba bardzo uważać przy aplikacji, bo chętnie zostawia smugi na twarzy. Dodatkowo wylot tubki lubi się zapychać i jeśli nie macie pod ręką igły lub agrafki - biada Wam!
Róż w gruncie rzeczy niby nie jest zły ale spodziewałam się, że zostawi na policzkach więcej koloru natomiast on chętniej rozświetla niż dodaje rumieńców. Nie mogę powiedzieć, że całkiem go nie lubię ale trochę mnie rozczarował - w końcu spodziewałam się brzoskwiniowego różu a nie rozświetlacza ;)


Odżywka w piance Gliss Kur to rozczarowanie pielęgnacyjne. Jak na razie nie zauważyłam ani cienia efektów jej stosowania. Nie wiem, czy jeszcze dam jej szansę bo gdzieś się zapodziała - dlatego zdjęcie zapożyczam z internetu ;)

Źródło: http://www.ofeminin.pl

Nie sposób nie wspomnieć o wielkim rozczarowaniu, i chyba najgorszej akcji PR roku, czyli Choisee!
Kosmetyków jeszcze nie zdążyłam przetestować, ale o aferze związanej z promocją na te kosmetyki słyszała chyba każda blogerka. Szkoda, że przez kompletne olewactwo ze strony sklepu www.choisee.com ucierpiał Bogu ducha winny dystrybutor tych samych kosmetyków- Pan Wojciech Hasa. Pan Wojciech przeprasza blogerki (komentarz pod postem dotyczącym promocji Choisee) za zaistniałą sytuację mimo, że to nie on jest winny całej tej sytuacji. Bardzo mi przykro, że stosunek właścicielki sklepu choisee.com wpłynął tak negatywnie na wizerunek całej marki, na czym ucierpiał i Pan Wojciech. Jeżeli kosmetyki Choisee okażą się być w porządku nie wykluczam ponownego ich zamówienia. Wybiorę wtedy sklep Pana Wojciecha (http://sklepsamuel.pl/), do czego i Was namawiam! Ponadto życzę mu samych sukcesów w 2013 roku - w końcu jego zaangażowanie w wizerunek marki jest godne podziwu!

Na szczęście z roku na rok przez moje ręce przewija się coraz mniej bubli :) Mam nadzieję, że u Was jest podobnie :)



niedziela, 30 grudnia 2012

Hity 2012 część 2 - Pielęgnacja

Witajcie!
Dziś pora na drugą część z serii ulubieńcy roku.
Tym razem przedstawię Wam moje ulubione kosmetyki do pielęgnacji twarzy i ciała.


Na początek kosmetyki do twarzy :)
Ulubieńców w kategorii kremów mam kilku. Pare miesięcy temu zaczął się istny boom na europejskie BB Creamy. Do gustu przypadły mi produkty Bielendy oraz Garniera w wariancie dla skóry tłustej. Nie przebiją one jednak mojego absolutnego faworyta w kategorii BB - oryginalnego kremu Missha Perfect Cover, którego jedyną wadą jest za jasny odcień. Na szczęście nauczyłam się go  naturalnie przyciemniać ;)


Wśród zwykłych kremów do twarzy w tym roku polubiłam dwa.
Na cieplejsze pory roku idealnie sprawdził się krem Tołpy (recenzowany w tym poście), który jest naprawdę lekki, idealnie nadaje się pod makijaż i nie sprawia, że twarz świeci się jak bożonarodzeniowa bombka na choince.
Jesienno-zimowym odkryciem jest nowość od L'Oreal czyli Nutri-Gold Light & Silky, którym jestem dosłownie zachwycona! Krem nawilża i odżywia skórę, dzięki czemu doskonale chroni ją przed mrozem, jednocześnie nie powodując jej nadmiernego świecenia. Ponadto wspaniale współpracuje z moim zimowym podkładem. Recenzja kremu tutaj :)


W mijającym roku odkryłam też nowy hit w dziedzinie pielęgnacji ust. Do stałego duetu Tisane + Carmex dopisuję genialne masełka Nivea, które wpaniale nawilżają i pielęgnują usta, a do tego mają bardzo apetyczne zapachy. To jedno z najlepszych odkryć tego roku, na które już zdążyłam namówić kilka z Was (recenzja)  :)


W 2012 włosy najchętniej myłam kokosowym szamponem z serii Joanna Professional, używałam maski Kallos Latte, odżywki bez spłukiwania Dove i oleju kokosowego. Moje włosy najwyraźniej polubiły ten kwartet ;)

Źródło: www.ceneo.pl
Pod prysznicem najchętniej myłam się kremowym żelem Dove, który nie wysusza skóry.
Po prysznicu smarowałam ciało biedronkowym masłem Afryka, które niestety już się skończyło, wyczerpując moje zapasy tego świetnego smarowidła :(
Źródło: www.polki.pl

Jakie są Wasze hity pielęgnacyjne? Sama mam nadzieję odkryć ich jeszcze więcej w nadchodzącym roku :D

sobota, 29 grudnia 2012

Hity 2012 część 1 - Kolorówka

Witajcie!
Wybrałam dla Was moje ulubione kosmetyki do makijażu, których najchętniej używałam w mijającym roku kalendarzowym.

Jesteście ciekawe, które produktu najbardziej przypadły mi do gustu? Zapraszam do dalszej lektury :)

Dzisiaj część 1, dotycząca kosmetyków do makijażu twarzy.


W kategorii podkładów prym wiodą Healthy Mix od Bourjois i moje niedawne odkrycie - Clinique Superbalanced.

Healthy Mix uwielbiam w okresie od wiosny do jesieni - krycie jest delikatne, świetnie ujednolica odcień skóry i delikatnie ją rozświetla (bezdrobinkowo). Po jego użyciu skóra wygląda na świeżą i wypoczętą. Szczególnie zależy mi na tym ostatnim, gdyż jestem tzw. sową i wstawanie o 6.30 rano nie należy do przyjemności ;) Podkład jest trwały, wydajny i ma bardzo praktyczną pompkę.


Superbalanced używam od późnej jesieni. Jest nieco bardziej kryjący od Healthy Mix (ale bez obaw o efekt maski) i odrobinę cięższy, co czyni go idealnym zamiennikiem na zimę. Podkład wydaje się dobrze chronić skórę przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych, wygląda bardzo naturalnie i jest trwały. Co ważne - nie zostaje na szaliku czy golfie ;)  Jedynym minusem jest brak pompki, która nieco ułatwiłaby dozowanie.


Wśród pudrów w tym roku mam dwóch faworytów: Pryzmy Givenchy i puder HD ELFa.

Pryzmy są idealną kompozycją 4 odcieni, perfekcyjnie dopasowują się do odcienia skóry (używałam ich latem, używam i teraz). Twarz wygląda naturalnie, bez efektu płaskiego matu. Do tego kosmetyk jest baaaaaaardzo wydajny!


Puder HD w opakowaniu jest biały, jednak nie należy obawiać się efektu rodem z horroru - nie bieli twarzy. Utrwala każdy makijaż i matuje zdecydowanie mocniej niż pryzmy. Bardzo lubię ten puder, szczególnie do utrwalania Colorstay'a i BB creamów :)


 W mijającym roku moje serce podbił róż Catrice w odcieniu Peach Sorbet. Kolor idealnie pasuje do mojej karnacji przez cały rok, zarówno do makijażu dziennego i wieczorowego. W chłodniejszych i cieplejszych odcieniach. Nakłada się równomiernie i trudno zrobić nim sobie krzywdę (o co ogólnie nietrudno o 6.30 rano, kiedy się jeszcze śpi ;) ), do tego jest piekielnie trwały - pozostaje na twarzy od rana do wieczora. Różowy ideał, w dodatku kosztuje grosze ;)


Pora na usta.
Jeśli chodzi o szminki, muszę wyróżnić wszystkie posiadane przeze mnie pomadki Lasting Finish od Rimmel, czerwony Soft Mat Lipcream Manhattanu oraz przepiękną Russian Red od M.A.C.
Nie będę się zanadto rozpisywać na ich temat, gdyż stosunkowo niedawno recenzowałam je na blogu jednak ten rok na moich ustach należał do Paradise i 105 (dzień), Russian Red (noc) a także do matowego kremu do ust Manhattan 45H (dzień).


Błyszczyków używałam głównie latem i wśród nich niezmiennie uwielbiam Rimmelowy Stay Glossy (i jego odpowiednik z Astora) za piękny kolor, trwałość i zupełną niekleistość. Chętnie używałam też miętowego DiorKissa i flagowych błyszczyków Lancome - Juicy Tubes. Zestawienie wygrywa jednak Stay Glossy, którego lubię niezmiennie od kilku lat i sięgam po niego zdecydowanie najczęściej :)


Najwyższy czas na kosmetyki do oczu.

W tym roku moje serce należało do tuszu Dior Iconic. Jest idealny, po prostu. Nakłada się łatwo, nie skleja rzęs i pogrubia je. Ponadto jest trwały i nie kruszy się. Ostatnio porzuciłam go nieco dla przedłużonych rzęs jednak gdy na metodę 1 do 1 braknie czasu Dior wróci do łask :)


W kategorii cieni do powiek od lat mam faworytów w postaci wkładów do paletek Inglota i Kobo. W tym roku jednak wyrosła im mocna konkurencja w postaci cieni Color Tattoo od Maybelline, które w bardzo krótkim czasie dosłownie podbiły moje serce :) Dokładna recenzja tutaj.



Mam nadzieję, że moi ulubieńcy także Wam przypadli do gustu :) W gruncie rzeczy jest ich całkiem sporo. Jutro kolej na hity pielęgnacyjne. W ogólnym kosmetycznym zestawieniu 2012 nie zabraknie i bubli, jakie miałam wątpliwą przyjemność testować w tym roku czyli KITÓW 2012 :) Chętnie czytam i Wasze top listy, znalazłam już na nich kilka produktów do przetestowania :) Dodatkowo widzę ile jeszcze mam produktów do zrecenzowania w 2013 :D

PS: W Sephorze, Super-Pharm i Rossmannie są teraz spore promocje na kolorówkę, więc jeśli brakuje Wam czegoś do wykonania sylwestrowego makijażu macie jeszcze okazję uzupełnić Wasze kosmetyczki nieco mniejszym kosztem :) Sama skusiłam się na Hoolę, na którą polowałam już od naprawdę długiego czasu. Normalna cena w Sephorze to 145zł, ja zapłaciłam 101,50zł - prawdziwa okazja, prawda?

Dodatkowo mój blog obserwuje już 50 osób, a wczoraj padł mały rekord odsłon :) Bardzo Wam dziękuję i cieszę się, że codzienna-dawka-piękna spotyka się z ciągle rosnącym zainteresowaniem! Po Nowym Roku obiecuję przygotować jakąś niespodziankę dla moich czytelniczek :*


środa, 26 grudnia 2012

Święta, święta... I po świętach! :(

Witajcie!

Jak się czujecie w ostatnich świątecznych godzinach? Mam nadzieję, że równie dobrze jak ja - czytajcie brzuch nie boli z przejedzenia ;)
W najbliższych dniach planuję na blogu posty podsumowujące mijający rok, czyli innymi słowy 2012 - kosmetycznie :)  Natomiast od nowego roku chciałabym wprowadzić pewien cykl postów, więcej szczegółów już wkrótce! Mam nadzieję, że spodoba Wam się mój pomysł :)

Tymczasem prawie minęły już święta, więc czas na post z kategorii Nena się chwali prezentami: odsłona druga ;) Najwyraźniej Mikołaj przeczytał moją wish listę, co bardzo mnie cieszy, bo dostałam same trafione prezenty ;)
Moi rodzice są praktyczni do bólu i sprezentowali mi komplet zimowych opon do samochodu, wielką cegłę z chemii organicznej (no dobra, to niby nie na święta ale akurat przyszła przed Wigilią i uparłam się, że włożę ją pod choinkę bo opon nie wymontuję ;) ) i wielka niespodzianka - blender!
Wielokrotnie wspominałam Wam na blogu i w komentarzach, że potrzebuję blendera, i zawsze znajdywałam jakieś 'ale' - najczęściej pilniejsze wydatki ;) Najwyraźniej moi rodzice doszli do wniosku, że w wyremontowanej kuchni blender mi się przyda i oto jest mój Bosh MSM 6300 :D

Źródło: http://cokupic.pl/produkt/Bosch-MSM-6300
Blender ma dobre recenzje w internecie, więc mam nadzieję, że i w mojej kuchni się sprawdzi. Nawet nie macie pojęcia jak mnie ten prezent ucieszył! :)
Dodatkowo tata kupił mi róż Dallas od Benefitu, na który miałam od dawna ochotę (została mi do kupienia jeszcze bronzer Hoola).

 

Od babci dostałam tomik poezji i słodycze ;) Oczywiście mój facet również nie pozostawił pustego miejsca pod choinką, ale prezenty od niego przyjechały do mnie już na początku miesiąca (możecie zobaczyć je tutaj).
Tym samym z wszystkich prezentów jestem baaaaaaaaaaardzo zadowolona i dziękuję moim prywatnym Mikołajom :) Ogromnie cieszy mnie fakt, że i moje prezenty spodobały się obdarowanym :)

Przed Wigilią miałam jeszcze nieplanowaną wizytę w Rossmannie i kupiłam 2 osławione produkty: Krem do ciała Isana z masłem Shea i Kakao (ale pięknie pachnie!) i olejek Alterra migdały i papaja. Mam w planie używać ich do włosów, jednak kremem na pewno posmaruję też ciało a kto wie, może i olejku użyję zgodnie z jego przeznaczeniem? ;)

Isana Bodycreme Sheabutter & kakao

Alterra Massageol Mandel & Papaya
 Mam nadzieję, że Wasze prezenty ucieszyły Was tak bardzo jak mnie a świąteczna atmosfera pozwoliła choć na chwilę oderwać się od codzienności i trochę odpocząć :)
Pozdrawiam :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

WESOŁYCH ŚWIĄT!



Wesołych Świąt Dziewczyny!
Właśnie kończymy z mamą przygotowywać potrawy :)
Mam nadzieję, że i Wam wigilijny nastrój udzielił się na dobre ;)
Życzę Wam wszystkim, żeby dzisiaj na Waszych stołach gościły same pyszności,
a pod choinką brakło miejsca na wymarzone prezenty.

Z najlepszymi życzeniami,
Nena :)

niedziela, 23 grudnia 2012

Kremowe usta, świąteczne usta

Witajcie!

Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam jeden z moich ulubionych kosmetyków do ust, który idealnie nadaje się na wigilijną kolację i świąteczne obiady w gronie bliskich :)
Mowa o matowych kremach do ust (Soft Mat Lipcream) firmy Manhattan. Produkt ten odkryłam już jakiś czas temu i od pierwszego zastosowania niezmiennie znajduje się na mojej liście hitów wśród produktów do ust.

Producent obiecuje: "Innowacyjna pomadka w kremie w intensywnych kolorach. Dla trwałego, matowego wykończenia makijażu ust. Gwarantuje fantastycznie delikatne odczucie na ustach!" i wyjątkowo muszę się z nim zgodzić.
Kosmetyki mają opakowanie zdecydowanie bardziej przypominające błyszczyki niż pomadki, niech jednak Was to nie zmyli! Kremy są kryjącymi pomadkami o wspaniałej (pewnie to Was nie zdziwi - kremowej) konsystencji.


Posiadam 2 kolory: czerwony 45H, który lubię od dłuższego czasu i mam już jego 2 czy nawet 3 opakowanie, oraz beżowy 95G, który wpadł do mojego koszyka przy okazji promocji na kolorówkę w Rossmannie i chyba najlepiej określić go mogą słowa ciemny i ciepły nude.

Kremy prezentują się następująco:

Od góry: 95G i 45H
Jak widzicie obydwa kolory są kryjące i dają nasycony efekt, który można stopniować.
Poniższe zdjęcia pokazują efekt 2 warstw na ustach.

45H
45H

45H to bardzo ładna czerwień, oczywiście matowa. Określiłabym ją mianem ciepłej jednak wydaje mi się, że to bardzo uniwersalny kolor, idealny na co dzień. Pomadka na ustach prezentuje się elegancko i klasycznie. Na wieczór wystarczy dołożyć jeszcze jedną warstwę w celu uzyskania bardziej intensywnego koloru. Mniej odważne dziewczyny, lub debiutantki w kategorii red lips, ucieszy fakt, że 1 warstwa daje dyskretny efekt, który pozwoli oswoić się z czerwienią na ustach.

95G
95G
95G to ciemny beż, zdecydowanie ciepły. Wspominałam już, że szukam mojego idealnego nude, gdyż (prawie) wszystkie poprzednie pomadki były dla mnie zbyt chłodne. Czy ten odcień jest moim wymarzonym? Prawdę mówiąc jeszcze nie wiem, jednak z każdym kolejnym użyciem 95G coraz bardziej mi się podoba. Wydaje mi się, że "bladym twarzom" ten kolor nie przypadnie do gustu.

Poza odcieniem kremy niczym się nie różnią więc ocenię je razem.
Podoba mi się 'błyszczykowe' opakowanie o pojemności 6,5ml. Aplikator ma odpowiednią wielkość, więc nakładanie produktu jest proste i komfortowe. Nie polecam próbować bez lusterka ;)
Kosmetyk jest bardzo wydany - ilość znajdująca się na aplikatorach (zdjęcia wyżej) spokojnie wystarczy na jednorazowe pomalowanie ust. Kremy kosztują kilkanaście złotych (niestety, nie widziałam jeszcze ich w promocji, nie licząc obniżki w Rossmannie na całą kolorówkę) i można je kupić chyba w każdym Rossmannie. Szkoda, że gama kolorystyczna nie powala na kolana - dostępne jest 5 odcieni: beż 95G, jasny róż 53M, ciemniejszy, lekko brudny róż 54L, róż złamany fioletem (a może sam fiolet? nie testowałam) 56K i czerwień 45H. Z racji, że fankom różu nie jestem prawdopodobnie moja kolekcja zakończy się na opisywanych dwóch odcieniach (chyba, że jakimś cudem 54L powali mnie na kolana - w co szczerze wątpię ;) ). Oczywiście wszystkie odcienie są w 100% matowe i bezdrobinkowe. Wielbicielki połysku raczej nie będą zadowolone - kosmetyk niechętnie współpracuje z błyszczykami.

Podoba mi się zapach kosmetyku - jest nieoczywisty i trudno mi go określić. Najtrafniej będzie opisać go jako szminkowo-pudrowy jednak myślę, że każda z Was będzie miała własne skojarzenie z tym zapachem ;) tak czy owak aromat jest bardzo przyjemny. Wielkim plusem jest kremowa, delikatna i jedwabista konsystencja kosmetyku, która pokrywa usta cienką warstwą. Sprawia to, że kosmetyk aplikuje się bardzo komfortowo i jednocześnie jest niewyczuwalny na ustach. Chwilę po aplikacji zastyga, co czyni go niezwykle trwałym. Nie straszne mu ani jedzenie, ani picie - dlatego też na początku postu polecałam go Wam na świąteczne obiady i kolacje :) Na szczęście jeśli chcemy się go pozbyć z ust zmywa się bez jakichkolwiek problemów. Krem minimalnie podkreśla suche skórki, jednak sam nie powoduje wysuszenia ust. Mimo intensywnego koloru nawet bez konturówki krem pozostaje na ustach i nie migruje po całej twarzy - za to ogromny plus dla Manhattanu, bo prawdę mówiąc trochę się tego obawiałam.

Jak się pewnie domyślacie ocena będzie pozytywna:
+ trwałość
+ matowy efekt
+ konsystencja
+ możliwość stopniowania koloru
+ niewyczuwalność na ustach
+ piękny zapach
+ opakowanie i aplikator
+ cena i dostępność
- bardzo wąska gama kolorystyczna

Tak duża ilość plusów nie może nie znaleźć odzwierciedlenia w mojej ocenie. Tym samym kremy do ust Manhattan otrzymują ode mnie




Mam wielką nadzieję, że firma Manhattan dostrzeże ogromny potencjał swojego produktu i kiedyś zdecyduje się na rozszerzenie gamy kolorystycznej Soft Mat Lipcream.
Mam nadzieję, że niezdecydowane udało mi się przekonać do tego produktu, gdyż jest naprawdę świetny!

Lubicie matowe usta? Jakie są Wasze ulubione produkty? Macie może porównanie kremów do ust Manhattan np. z kremami Bourjois?

Pozdrawiam :)

sobota, 22 grudnia 2012

Przydymiony żart od Maybelline

Witajcie!

Jakiś czas temu pisałam Wam, że mimo mojego uwielbienia do firmy Maybelline z czasów gimnazjalnych, aktualnie te kosmetyki częściej mnie rozczarowują niż zachwycają. Mimo kilku przyzwoitych produktów ( w tym mojej nowej długotrwałej pomadki - recenzja już wkrótce) dzisiaj przedstawię Wam kolejny, w dodatku podwójny, bubel. Jesteście ciekawe co to takiego?
Kredki Master Smoky. Kupiłam je w promocji w Super-Pharm za 6 czy 7zł i po testach wcale nie dziwię się, że były takie tanie. Wręcz przeciwnie - czuję, że wyrzuciłam kilkanaście złotych w błoto.
Zacznę od początku. Kredki są dostępne w 3 odcieniach - czarnym, brązowym i granatowym. Wybrałam brąz ( Smoky Chocolate) i granat (Smoky Navy). Kredki są grube, jednak nie sposób doszukać się ich gramatury na opakowaniu.  Samo opakowanie podoba mi się - jest w kolorze kredki i do tego ma przezroczystą zatyczkę, więc bez problemu można znaleźć poszukiwany odcień.


Po drugiej stronie jest całkiem spora gąbka, z założenia mająca służyć rozmazaniu kredki i uzyskaniu efektu smoky eyes.


Kolory:
Brązowa kredka ma malutkie złote drobinki, które są niewidoczne na oku. Po aplikacji wygląda na matową czekoladę. Granatowa ma piękny, lekko metaliczny, odcień granatu - dokładnie taki, jaki lubię :)



Niestety na tym zalety kredek się kończą. Kolory, jakie widzicie na zdjęciach powyżej, wydają się nasycone i równomierne - i takie są, po nałożeniu ładnych kilku warstw.
Kredki są grube i fabrycznie zostały tak zatemperowane (widzicie te grubaśne płaskie końcówki na pierwszym zdjęciu?), że nadawałyby się chyba do narysowania kreski na oku słonia. Nie pozostało mi nic innego jak na dzień dobry je zatemperować. W tym momencie spotkała mnie pierwsza niemiła niespodzianka - kredki są tak miękkie, że dopiero za 3 razem (granatowa) i 5(!) razem (brązowa) udało mi się uzyskać przyzwoitej średnicy końcówkę bez jej złamania. Tym samym gratuluję Maybelline wypuszczenia na rynek najbardziej niewydajnych kredek do oczu, jakie kiedykolwiek znalazły się w moich rękach, a raczej moim koszu na śmieci. Straty podczas temperowania są tak duże, że nie mogę ich zaakceptować!

Po nerwach związanych z próbą uzyskania w miarę przyzwoitej końcówki przystąpiłam do rysowania kresek. Zdawałam sobie sprawę, że cienkiej kreski tymi kredkami nie narysuję jednak przyzwoity efekt w wewnętrznym kąciku oka uzyskałam za pomocą patyczka kosmetycznego, a nie kredki.
Ogólnie aplikacja to droga przez mękę - kredka nakłada się bardzo nierównomiernie, kolor nieładnie 'skacze' po powiece, przez co trzeba ładnych kilka(naście) razy narysować kreskę żeby uzyskać jakiś akceptowalny efekt. Oczywiście wacik jest niezbędny - tą kredką nie da się narysować prostej kreski, a kreski rysuję od prawie 10 lat i chyba umiem to zrobić nawet z zamkniętymi oczami. Niestety, kredką Maybelline tego nie dokonacie - wprawione ręce się zdenerwują, a nowicjuszki prawdopodobnie zrażą do dalszych prób.

Finalnie kreski, po interwencji patyczka z płynem micelarnym, prezentują się tak:
Smoky Navy

Smoky Chocolate
Dodatkowo na zdjęciach widzicie efekt po 2 tygodniach od przedłużenia rzęs metodą 1:1 ;)

Wrócę do tematu gąbeczek. Chcąc rozetrzeć nimi kreskę można ją tylko zetrzeć z oka, co oznacza ni miej ni więcej, że całe nasze wcześniejsze próby uzyskania czegoś ładnego na oku poszły na marne.
Tym samy dla oceny trwałości kredki musiałam narysować kreski ponownie.

Trwałość:
Tutaj mam mieszane uczucia. Niby kreski na oku były dosyć wyraźne od rana do wieczora (zdecydowany plus), jednak kolor znalazł się także wokół oczu, co raczej nie jest pożądane. Jeżeli jednak macie ochotę biegać co godzinę do łazienki z wacikiem, micelem, nową porcją podkładu/pudru i poprawiać makijaż to z trwałości będziecie zadowolone ;)

Podsumowując:
+ kolory, które w gruncie rzeczy są całkiem trafione
+ opakowanie
+ cena i dostępność
+/- trwałość
- miękkość
- nierównomierna aplikacja
- gąbka psująca efekt
- efekt, który jest daleki od upragnionego i bez patyczków kosmetycznych w zasięgu ręki chyba nie pokazałabym się na ulicy w makijażu zrobionym tymi kredkami.

Jak widać minusów jest więcej niż plusów i kredki Master Smoky otrzymują ocenę 2 i to w skali studenckiej (dla niewtajemniczonych - na studiach '1' nie ma ;) )




Mimo wszystko łudzę się, że znajdę jakieś zastosowanie i ogarnę te kredki bo podobają mi się ich kolory. Jeśli tak się stanie na pewno dam Wam znać :)
Tym samym na chwilę obecną kredki otrzymują tytuł jednego z rozczarowań 2012 (lub bubla, jak kto woli). Master Smoky? I owszem, jestem, ale tylko wtedy, kiedy trzymam się daleko od tych kredek!

Może któraś z Was je miała i znalazła na nie jakiś sposób? Czekam na Wasze opinie!

 PS: Jak przedświąteczne przygotowania? U mnie już choinka stoi, porządek jest, uszka zrobione czyli została mi już sama przyjemna robota - gotowanie :)
Pozdrawiam :)

piątek, 21 grudnia 2012

Grudniowy Haul

Witajcie!

Dzisiaj przygotowałam dla Was grudniowy haul. W tym miesiącu bardziej ciuchowy niż kosmetyczny ;)

Zacznę jednak od kosmetyków.
Na pierwszy ogień moje zakupy z Choisee.  Widziałam na Waszych blogach, że swoje paczki dostałyście już kilka dni temu. Moja przyszła wczoraj (została wysłana w piątek) więc jakby nie patrzeć w moim przypadku Choisee przekroczyło obiecany 4-dniowy okres realizacji zamówienia :(
W dodatku po otwarciu koperty w jej wnętrzu było mokro! Skuwka z toniku najzwyczajniej w świecie zsunęła się i trochę toniku wypsikało się w kopercie. Na przyszłość mogliby lepiej zabezpieczać przesyłki, nie lubię takich 'niespodzianek'. Z żelem do mycia twarzy na pierwszy rzut oka jest wszystko ok, a masło do ciała otrzymałam podobnie jak Wy w dwóch 50ml słoiczkach (będą w sam raz na wyjazdy ;) ).

Od lewej: różany tonik, żel do mycia twarzy lawenda i Ylang-ylang, masło do ciała Mango
 Kosmetyków nie miałam jeszcze kiedy przetestować ale pierwsze wrażenie jest mocno średnie. Pomijając wyżej wspomnianą mokrą kopertę składy nie są w 100% naturalne jak można by się było spodziewać, a szkoda :(

W tym miesiącu kupiłam też puste palety magnetyczne Inglota (o których pisałam w tym poście)


oraz 3 wkłady do paletek:
Matte 338

Matte 358

Pearl 418

Dalsze zakupy kosmetyczne to właściwie drobiazgi. Wśród nich znalazły się:
- pisak do brwi Flomar
- krem do rąk Isana z mocznikiem (mój ulubiony!)
- długotrwała pomadka Maybelline (już zdążyłam ją polubić ;) )
- pęseta Inglot, która jak na razie nie przypadła mi do gustu

Oczywiście przybyło mi także kosmetyków i akcesoriów z mikołajkowo-gwiazdkowych prezentów, po szczegóły zapraszam tutaj :)


 Większą część grudniowych zakupów stanowiły te ubraniowe w Orsayu i H&M. W H&M kupiłam bluzkę i spódnicę skuszona przeceną i dodatkową obniżką spowodowaną kartami z Glamour :)

 


W Orsayu spodobały mi się swetry. Nie dość, że są przecenione to jeszcze do dowolnego zakupu można otrzymać bon na 20zł (a do tego pocztą przyszły dwa kupon rabatowe -25% na przeceniony asertyment ;) ). Tym samym moja szafka ze swetrami pęka w szwach ;)
W moim posiadaniu znalazły się:
- czerwony sweter


żródło: www.orsay.com
- zielony sweter, którego nie zdążyłam sfotografować
żródło: www.orsay.com
- 4 cienkie sweterki: musztardowy, brązowy, szary i miętowy





oraz kamizelka z futerkiem, która dostaje pierwsze miejsce w konkursie na najmniej fotogeniczną rzecz roku




Uwielbiam sweterki z Orsay'a - kosztują niewiele (za najdroższy zapłaciłam 45zł - czerwony a 3 cienkie sweterki kupiłam za 10zł) a bardzo fajnie się noszą i nie niszczą zbyt szybko :)

Mam nadzieję, że spodobały się Wam moje zakupy :)
Jesteście zadowolone ze swoich kosmetyków Choisee?
A może planujecie/udałyście się na wyprzedażowe buszowanie po sklepach?

Pozdrawiam i w razie końca świata dziękuję Wam za odwiedziny i komentarze :)